No to żeśmy kolejny hit obejrzeli. Kolejny. Po Wisła – Lech (0:0), Legia – Polonia (0:0), uraczono nas spotkaniem Wisła – Legia (0:0). Krakowski zespół, mimo że gospodarz, nie miał żadnego pomysłu na ofensywę i żeby wygrał, to chyba sędzia musiałby pokazywać czerwone kartki do skutku – czyli do momentu, kiedy grę trzeba przerwać i odgwizdać walkowera. Wiślacy nawet grając w 11 na 9 w zasadzie nie potrafili oddać celnego strzału, a Maciej Skorża zamiast ściągać z boiska Wolskiego mógł ściągnąć Kuciaka. Jedyny pomysł „Białej Gwiazdy” – piłka na skrzydło, a potem wrzutka w kocioł. Tak też można zdobyć gola, ale przez przypadek. A chyba nie o to chodzi, żeby strzelać tylko przez przypadek.
W Legii – no i wśród kibiców Legii – zapanowała jakaś histeria związana z czerwonymi kartkami dla Janusza Gola i Artura Jędrzejczyka. Wyrzucenie Gola – bezdyskusyjne. Pierwsza kartka dla Jędrzejczyka – bezdyskusyjna. Można zastanawiać się nad kartką numer dwa dla prawego obrońcy, ale z pewnością nie ma co mówić o jakimś skandalu. W skrócie – mógł sędzia kartkę dać. Nie musiał, ale mógł. Natomiast Jędrzejczyk nie musiał robić tego idiotycznego wślizgu z tyłu, w bocznej strefie, w okolicach linii środkowej, wiedząc, że może wylecieć z boiska. Wszelkie pretensje radzimy więc kierować do zawodnika, a nie do arbitra.
O meczu w zasadzie nie wiadomo, co napisać. Wyróżnić nie da się żadnego zawodnika, co najwyżej można się zastanawiać, kto zagrał najgorzej. Ale w sumie – i tu trudno wytypować tego faktycznie najgorszego. Pasowałby Patryk Małecki, ale raz dobrze podał do Chaveza, a jedno dobre podanie w tym meczu to i tak dużo. Pasowałby Nunez, bo on zawsze pasuje, ale czy był gorszy do Novo albo Radovicia? Radović gdy wychodził sam na sam to tak usilnie się utwierdzał, czy naprawdę wszystko z akcją jest ok, że jeszcze mógł się zatrzymać i spytać sędziego liniowego, czy faktycznie może kontynuować grę, czy też arbiter ma zamiar w najbliższym czasie pokazać spalonego… A co do wspomnianego Nuneza – dzisiaj wystąpił na lewej obronie, więc jak widać trener Michał Probierz szuka mu miejsca na boisku. Naszym zdaniem powinien mu poszukać miejsca, ale w pierwszym samolocie do Ameryki Południowej.
Nie no, sorry, fajerwerków w tym tekście to nie będzie, bo znowu nam ręce opadły, a jak ręce opadają, to się potem niewygodnie pisze…
Legia w trzech ostatnich meczach strzeliła jednego gola i zdobyła trzy punkty. Wisła z kolei punktuje raczej jak zespół broniący się przed spadkiem – z siedmiu spotkań w 2012 roku wygrała tylko jedno. Brak zwycięstw to jednak w tym momencie bardziej problem legionistów niż wiślaków, bo ci sezon zawalili znacznie wcześniej. Najśmieszniejsze jest to, że nie będzie żadną niespodzianką, jeśli Legia znowu nie da się dopaść w tabeli grupie pościgowej i jeśli ten remis niczego tak bardzo nie zmieni w walce o mistrzostwo Polski, o ile można to ogólne człapanie nazwać walką.
Mistrza powinni wybrać metodą losowania. Niech kapitanowie czterech najlepszych drużyn zagrają w marynarza. Transmisja w telewizji publicznej, w najlepszym czasie antenowym. Te kilka chwil liczenia, do kogo wędruje tytuł dałoby więcej emocji niż te wszystkie mecze, no i można byłoby udawać, że to tylko taki myk dla uatrakcyjnienia rozgrywek i że w rzeczywistości to te nasze topowe kluby – gdy tylko chcą – potrafią grać w piłkę… Oczywiście, znamy ogólną polską argumentację, że „styl się nie liczy”, ale niezmiennie uważamy, że słabe drużyny stylu nie mają, a dobre już tak. Niezmiennie też uważamy, że Legia stylu nie ma.
Mecz Bełchatowa z Lechią był o tyle ciekawszy, że kilku piłkarzy zagrało nieźle (Traore, Grzelczak, Madera, Kosecki, Ł»ewłakow), no i padły jakieś bramki. Wprawdzie tę najważniejszą dla Lechii zdobył bramkarz gospodarzy, Łukasz Sapela, co ustawiło spotkanie, ale i tak gdańszczanom należą się brawa. Nie będziemy kłamać, że nie cieszymy się z ich zwycięstwa – cieszymy się, a to dlatego, że gdzieś tam przebijała się niepokojąca myśl, że jednak jakimś psim swędem tragiczna Cracovia mogłaby jeszcze się uratować. Teraz kamień spadł nam z serca.
Oczywiście, po raz kolejny kompromitował się sędzia Paweł Gil, ale to żadna niespodzianka – sensacją będzie, kiedy ten gość się w końcu nie skompromituje. Wszystkim zwolennikom zawodowstwa wśród arbitrów chcieliśmy uzmysłowić, że Gil to arbiter międzynarodowy i w razie zawodowstwa będzie jednym z pierwszych, który dostanie 3-letni kontrakt, czyli w praktyce 3-letnią licencję na psucie spotkań ligowych. Będzie kasował jakieś 15 tysięcy złotych na miesiąc i psuł mecze zawodowo (do tej pory robił to jako amator – strach pomyśleć, jak się wyrobi w psuciu jako zawodowiec).
Przy okazji meczu Lechii, ciekawostka z Facebooka. Jeden z kibiców spytał, czemu broni Małkowski i wyraził obawę, że „jeszcze ucieknie do dziecka w czasie meczu” (wiadomo, nawiązanie do słynnego wpisu tego bramkarza). Na to żona Małkowskiego skontrowała tak:
Chcieliśmy ją poinformować, że ma błędne wyobrażenie o prestiżu, jakim cieszy się zawód jej męża. O ile ktoś nie ma kłopotów z trzymaniem moczu, to nie sika na widok rezerwowego bramkarza jednej z najgorszych drużyn polskiej ligi. Normalni ludzie mają też ciekawsze rzeczy do roboty niż ściskanie dłoni Sebastiana Małkowskiego. Radzimy zejść na ziemię, Beckhamami nie jesteście i raczej nie zostaniecie. Chociaż doceniamy, kiedy rodzina się wspiera.
