Finał mistrzostw świata 1966, jedyny w historii wygrany przez Anglików. Dramatyczny, zakończony zmarnowanymi przez Pearce’a i Waddle’a karnymi półfinał z 1990 roku. Dzisiejsi reprezentanci U-21 nie mają prawa pamiętać tych wydarzeń, ba – nawet podczas tego mniej odległego nie byli pewnie jeszcze w planach swoich rodziców. Jednak trudno mimo tego uciec od narracji, która nakazuje napisać, że półfinał młodzieżowego Euro to jeden z największych futbolowych klasyków. Kolejna, choć nie tak prestiżowa jak te w dorosłej piłce, ale jednak odsłona rywalizacji z niezwykle długą brodą.
Postanowiliśmy więc wybrać się do Tychów, by nasiąknąć nieco atmosferą tego niewątpliwego piłkarskiego święta. W końcu biletów na to spotkanie nie można było dostać jeszcze zanim znany był zestaw par półfinałowych, spodziewaliśmy się więc, że skoro tak, to pod stadionem będzie można uchwycić sporo z niepowtarzalnej atmosfery dnia meczowego. Bo choć za nami Euro 2012 czy „polski” finał Ligi Europy na Narodowym, to dlaczego by znów nie dać sobie okazji poczucia wyjątkowości imprezy, której organizacją można się bez wątpienia szczycić.
Długo jednak zamiast poczuć się w centrum święta futbolu, czuć się można było jak na tureckim targu, gdzie pozornie miły i uprzejmy sprzedawca, oferujący „special price just for you my friend” chce każdego naiwniaka wycyckać do ostatniego grosza. Żywiołowych angielskich kibiców i próbujących ich zagłuszyć niemieckich kolegów długo nie uświadczyliśmy wcale. Pojedynczy, raczej nie afiszujący się z barwami wypowiadali głównie dwa słowa: „how much?”. „Wie viel?”. Jeśli trafiłeś dobrze, mogłeś mieć wejściówkę za cztery dyszki polskich złotych, jeśli gorzej – zdarzało się za dwie sztuki zapłacić… 50 euro.
Pod kasami wielu już swoje szczęście znalazło…
Tutaj pan jeszcze szuka. I zastanawia się, komu by tu bilecik opchnąć.
Wraz ze zbliżaniem się pierwszego gwizdka, proporcje kibiców do naciągaczy zaczęły się zmieniać na korzyść tych pierwszych. Z tym, że jeśli ktoś liczył na najazd fanatyków zza zachodniej granicy i nalot tych z Wysp, srogo się zawiódł. Kilka pojedynczych twarzy w koszulkach niemieckich lub angielskich klubów, z czego część i tak na „hello” odpowiadająca płynną, czystą polszczyzną „dzień dobry”. Polaków – jak widać – te mistrzostwa, nawet mimo braku rodaków w półfinałach, grzeją znacznie bardziej niż Niemców czy Anglików, którzy masowo dla kadr U-21 planów urlopowych zmieniać nie zamierzali.
Wypadało więc po prostu liczyć na to, że mimo braku angielsko-niemieckiego najazdu na Tychy, przynajmniej widowisko nie rozczaruje. Że nie naciągnie nas na czas, tak jak cwani „sprzedawcy” spod stadionu.
I tak właśnie się stało. Mecz zdecydowanie nie zawiódł, od pierwszej minuty aż po ostatnie sekundy mieliśmy furę emocji, dużo dramaturgii pod obiema bramkami, mnóstwo okazji, strzałów oraz akcji po prostu przyjemnych dla oka. Co najważniejsze – czuć było, że mierzą się dwaj równorzędni rywale.
Na początku to Anglicy wyglądali na murowanych faworytów – zepchnęli Niemców do obrony, bawili się piłką Gray i Hughes, kolejne doskonałe dośrodkowania puszczał Ward-Prowse. Pachniało golem, a my zastanawialiśmy się – może po prostu to nasza grupa jest tak silna? Może Niemców powstrzymałby nawet Dawidowicz, a puknęli im po golu i Stępiński, i Kownacki, i nawet Piątek? Wątpliwości rozwiały się dość szybko – w momencie, gdy nasi sąsiedzi zaczęli łapać oddech. Wysoki pressing Anglików zdecydowanie osłabł, a gdy pojawiło się miejsce na rozegranie – Niemcy strzelili gola.
Tu zresztą przykuwa uwagę jakość poszczególnych piłkarzy. O ile w poprzednich meczach wydawało nam się, że nawet tym chwalonym Anglikom i Niemcom przytrafiają się szkolne błędy, złe przyjęcia, niecelne podania i dośrodkowania, o tyle dzisiaj największe problemy mieli jedynie z wykańczaniem akcji. Boki obrony Niemców, klepki w trójkątach w przodzie w wykonaniu Anglików, dryblingi praktycznie wszystkich zawodników ofensywnych po stronie “Synów Albionu” – w każdym zagraniu było widać jakość, świadomość piłkarską, pewność, że przekładanie nogi nad piłką nie skończy się stratą, ale minięciem rywala.
Przed przerwą skończyło się po jednym ciosie zadanym w charakterystycznym dla każdej drużyny stylu – Niemcy strzelili po świetnym podłączeniu się do akcji bocznego obrońcy, Toljana, Anglicy – po zamieszaniu w polu karnym wywołanym kolejnym fenomenalnym dośrodkowaniem Ward-Prowse’a z rzutu rożnego. Swój mecz grali też bramkarze – refleks Pollersbecka i mobilność Pickforda wielokrotnie ratowały to jednych, to drugich.
W drugiej połowie… W drugiej połowie i w dogrywce Anglicy zaczęli puchnąć. Najpierw delikatnie – dotychczasową grę cios za cios zastąpiła przeplatanka – dwa ciosy Niemców, jeden Anglików. Później, szczególnie w dogrywce – próbowali już niemal wyłącznie Niemcy. Anglicy czekali na karne, co jest o tyle dziwne, że…
Można tłumaczyć, że to młodzież, że inna drużyna, inne czasy, inna mentalność, że świat futbolu jest dziś uniwersalny. No ale Niemcy to nadal Niemcy, Anglicy to nadal Anglicy. Opcje były dwie, takie jak na powyższym obrazku – albo Niemcy wygrają, albo Anglia przegra.
Wobec tego Niemcy grają dalej, ale naszym zdaniem kibice obu stron mają powody do zadowolenia. Piłkarze jak Hughes (co za drybler), Ward-Prowse czy Gray raczej nie znikną z radarów, podobnie jak Toljan, Selke, Gerhardt czy Pollersbeck. A to przecież o jakość piłkarzy, nie wyniki w piłce młodzieżowej chodzi. Ta po obu stronach jest na poziomie szalenie wysokim.