Za nami sobota pod znakiem radykalnych zmian w stylu gry Realu Madryt, który po dwóch fatalnych występach wreszcie przypomniał sobie, jak upokarzać rywala. I co warte odnotowania – wieczoru „Królewskich” nie zepsuli sędziowie, którzy tym razem ochoczo rzucali kłody pod nogi Barcelony. Obie drużyny wygrały jednak przekonująco, a ich mecze najlepiej było śledzić przy wykwintnym winie. Trunku, który ratował kibiców przed ewentualnym nadciśnieniem po fatalnych decyzjach arbitrów…
Trend z sędzią Lyczmańskim dotarł nawet do Hiszpanii, bo ligowi związkowcy zaczęli dopuszczać do spotkań dwóch potęg kompletnych amatorów. Ledwie przycichła afera po starciu Villarreal – Real Madryt, już na wierzch wyszła kolejna. Przed kilkoma dniami Paradas Romero nie miał nawet ochoty usuwać piłkarzy po pokazaniu im dwóch żółtych kartek, dziś – dla kontrastu – znalazł się fachowiec, który pragnął wyrzucać z boiska dla czystej przyjemności i bez większego powodu. Tyle, że tym razem trafił się nie madrytczykom, a piłkarzom Blaugrany.
W 57. minucie meczu z Mallorką z boiska wyleciał Thiago Alcantara, który rzekomo przerwał akcję rywali celowym zagraniem ręką. Problem w tym, że piłka musnęła go co najwyżej w klatę lub w bark… Fachowiec z gwizdkiem niewzruszony wyjął po chwili drugą kartkę dla pomocnika i kazał mu opuścić murawę… My temu panu też pokazalibyśmy coś żółtego. Byłyby to żółte papiery i miejsce w izolatce, bo coś mu się dzisiaj ewidentnie przyśniło. A takich gości trzymajmy lepiej z daleka od zmagań zespołów tej klasy.
Dobra, skupmy się wreszcie na najważniejszym, czyli na na grze obu zespołów, która była dzisiaj jak balsam dla oczu: skuteczna i dynamiczna. Barcelona wygrała 2:0, co jest znakomitym wynikiem, zważywszy na absencję Alvesa oraz Adriano i grę w osłabieniu przez ostatnie trzydzieści minut. Mimo wszystko, punkty udało się wywieźć z Majorki bez większej nerwówki, co Guardiolę na pewno cieszy. Bo był to najpewniej najtrudniejszy wyjazd w końcowym etapie rozgrywek oprócz nadchodzącego meczu z Betisem. A to już chyba ostatni zespół – nie licząc Realu – który przed metą rozgrywek może pozbawić Dumę Katalonii kompletu punktów.
Winni jesteśmy też kilka słów Leo Messiemu, który jest jak komputer. Tak twierdzi Diego Maradona, a my musimy mu zgodnie przytaknąć. Argentyńczyk z chirurgiczną precyzją trafił z rzutu wolnego do siatki na 1:0. Dystans robił jednak takie wrażenie, że z początku realizator przypisał gola Alexisowi, na co też daliśmy się nabrać. Problem w tym, że Chilijczyk nawet nie musnął piłki, co zauważyli z początku tylko administratorzy portalu livesports.pl. Ale z zachwytu nad Messim wpisali mu nie tylko bramkę, ale zarazem asystę przy własnym trafieniu.
Jeszcze lepsze widowisko zobaczyliśmy w Madrycie, gdzie Real zdemolował 5:1 Sociedad i podtrzymał sześciopunktową przewagę nad Barcą. „Królewscy” zagrali jak potencjalny mistrz kraju, a każdy z kibiców Realu miał prawo się poczuć tak wyjątkowy, jakby zasiadał w loży honorowej na Bernabeu. Po koszmarnych remisach z Malagą i Villarreal przyszła pora na gryzienie trawy i prawdziwą kanonadę. Warte odnotowania, że Cristiano Ronaldo strzelił dziś już setną i sto pierwszą bramkę w meczach ligowych dla „Królewskich”. Byłoby ich pewnie więcej, gdyby nie – a jakże – arbiter, który odgwizdał dwa niesłuszne spalone, kiedy Portugalczyk wychodził na czystą pozycję.
Pomysł z powtórkami video jest dobry, ale nasze zmiany w sędziowaniu wyglądałyby nieco inaczej. Zaczęlibyśmy od tych personalnych, czyli od zrobienia porządku z ludźmi, którzy w swoim zawodzie wydają się wyjątkowo niedouczeni. Ale darujmy sobie ten temat, bo obiecaliśmy, że więcej już ani słowa. Zakończmy zatem optymistycznym akcentem dla ludzi z Madrytu: po takiej grze znów możecie spać spokojnie. Ale z oddechem piłkarzy Blaugrany na plecach.
FILIP KAPICA

