W październiku, po wygranym przez Koronę meczu z Górnikiem Zabrze napisaliśmy: „W Koronie na tyłkach jeździli wszyscy, nawet Paweł Sobolewski, który zawsze nam się kojarzy z sytuacją z poprzedniego sezonu, kiedy przed którymś z wiosennych meczów mył w szatni zęby. Wszyscy się szykują na walkę, a on myje zęby.
Ktoś pyta: – Co ty, kurwa, robisz?
– Myję zęby!
– Ty masz ich napierdalać, a nie się z nimi całować!”
Od tamtego czasu kielecka jazda na tyłkach stała się już właściwie standardem, który nagle sprawił, że zespół Leszka Ojrzyńskiego z kandydata do spadku stał się czwartą ekipą w tabeli z matematycznie jak najbardziej realną szansą na grę w europejskich pucharach. Korona w czterech wiosennych kolejkach zgarnęła komplet punktów, a Paweł Sobolewski wygląda nam na najrówniej grającego w tych spotkaniach piłkarza (noty według ekspertów Weszło: 7, 7, 5, 8). Na dodatek właśnie strącił Prejuce’a Nakoulmę z pozycji lidera pewnej prestiżowej klasyfikacji.
Między innymi o tym rozmawialiśmy dziś z pomocnikiem Korony…
Postanowił pan zacząć rundę od mocnego uderzenia. Canal+ ma nowego Turbo Kozaka…
W grze „w poprzeczki” mogłem zapunktować trochę lepiej. Kiedyś ćwiczyliśmy to nawet na treningach, ale jakoś zaprzestaliśmy i chyba wyszło nam wszystkim na dobre, bo w lidze zamiast w poprzeczki coraz lepiej idzie nam trafianie do bramki. Ale, wiadomo… „Turbo Kozak” to tylko sympatyczna zabawa. Powiedzmy, że podchodzę do tego z dystansem i uśmiechem na twarzy.
Olek Szlakotin do bronienia pańskich rzutów karnych też podszedł „raczej z dystansem”.
Byliśmy na boisku dosłownie 2-3 minuty, zanim wykonałem pierwsze ćwiczenie. Trudno, żeby zaczął się rzucać jak szalony bez rozgrzewki, jeszcze by się jakiejś kontuzji nabawił. Nie wiem czy mi odpuszczał. Myślę, że jak obejrzymy każdy odcinek „Turbo Kozaka”, to i tak dojdziemy do jednego wniosku – dla każdego jest to tylko sympatyczna, telewizyjna zabawa.
No to wróćmy do rzeczywistości. Jeszcze tydzień temu Jacek Kiełb mówił: „nie ma się co czarować, utrzymanie już mamy”. Tymczasem dziśâ€¦
Słusznie powiedział. Utrzymanie już mamy i bardzo dobrze, bo to był nasz cel na ten sezon. A teraz… po prostu gramy. Jedyne założenie, o jakim możemy mówić, to żeby do końca sezonu zdobyć jak najwięcej punktów.
Leszek Ojrzyński stwierdził to samo, choć macie 37 punktów, komplet zwycięstw na wiosnę i czwarte miejsce w tabeli. To jakaś wasza wewnętrzna zmowa?
Ale nam się naprawdę głowy nie grzeją. Każdy podchodzi do tego zupełnie na luzie. Jak wychodzimy na mecz, to oczywiście tylko po zwycięstwo i to – jak się okazuje – niezależnie z kim gramy, ale puchary to nie jest temat, którym moglibyśmy się teraz podniecać. Myślę, że wszyscy – i prezesi, i piłkarze – traktują to bardzo spokojnie.
Czyli w Kielcach nie znajdziemy człowieka, który spojrzy w tabelę i powie: „no, to zmiana planów. Spróbujmy powalczyć o coś więcej…”?
Nie ma szans. O puchary i mistrzostwo walczą Wisła, Lech, Śląsk, Polonia.
Na boisku wyglądacie na ambitną drużynę.
Oczywiście, ale nie ma sensu niczego zakładać. Zagramy jeszcze te dziewięć spotkań i wtedy się okaże, czy będziemy tu, czy tam…
Trener ciągle podkreśla, że macie wąską kadrę i nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się problem.
Uważam, że mamy właśnie bardzo fajną kadrę, bo jest i kilku bardzo doświadczonych piłkarzy, którzy pokazują, że nadal mogą grać na wysokim poziomie, i kilku młodych, którzy też cały czas idą do przodu. To jest fajne i to zdaje na tę chwilę egzamin. Jak przeanalizujemy poszczególne mecze, to naprawdę – czy młody, czy stary – każdy coś tej drużynie daje. Po prostu kolektyw.
I w tych warunkach Paweł Sobolewski, mając 32 lata i z grubsza licząc setkę meczów w Ekstraklasie, przeżywa drugą młodość.
Czuję w nogach, że jestem dobrze przygotowany do rundy. Wszyscy widzimy po sobie, że mamy bardzo dużo siły, po prostu biegamy jak zakręceni. A przy tym gramy coraz lepiej w piłkę.
Długo mówiło się, że po prostu gryziecie trawę i to wystarcza. Determinacja, to pierwsza rzecz, która rzucała się w oczy.
Jesienią to nas właśnie charakteryzowało. Gra agresywna, ale niekoniecznie brutalna. Widzieliśmy, że daje nam punkty i w tej chwili to kontynuujemy, dodając jeszcze jakości w grze, bo chociażby mecz ze Śląskiem pokazał, że możemy rozgrywać piłkę w niezłym tempie i konstruować akcje…
Orest Lenczyk jeszcze kilkadziesiąt godzin temu mówił o was – drwale. Nie docenił walorów piłkarskich?
Każdy może sobie myśleć i mówić, co mu się podoba. Trener Lenczyk, skoro tak powiedział, to pewnie tak myśli. Nie mam z tym problemu. Tylko nas tym dodatkowo zmobilizował i jak się okazało, zespół drwali poradził sobie z jego zaawansowaną technicznie drużyną.
A może taka jest właśnie nasza ligowa rzeczywistość, że jedenastu zaangażowanych gości, nastawionych na to, że nie odstawią nogi do ostatniej minuty, może wygrywać z teoretycznie silniejszymi?
To jest oczywiście klucz, że każdy z nas chce. Każdy wypruwa flaki. Dajemy z siebie maksimum, chociaż czasami nawet między sobą rozmawiamy, że nie doszliśmy jeszcze do poziomu poziom maksymalnych możliwości.
Piłkarskich czy wolicjonalnych?
Piłkarskich, bo jeśli chodzi o zaangażowanie biegowe czy o siły, które wkładamy w grę, to jest maksimum. Ale tak, jak powiedziałem wcześniej, myślę, że ludzie powinni zacząć dostrzegać, że piłkarsko też mamy niezły zespół.
Po golu z Wisłą pokazał pan specjalną koszulkę, schowaną pod strojem meczowym, zadedykowaną rodzinie. Trochę czasu musiało minąć, zanim pojawiła się okazja, żeby ją zaprezentować.
Nie da się ukryć – parę razy musiałem ją zakładać, bo akurat częściej zdarza mi się asystować, robić akcje i podawać kolegom niż strzelać bramki. Ale bardzo fajnie, że w takim meczu, jak ten w Krakowie, udało się wreszcie trafić.
Trener Ojrzyński znalazł własny pomysł, jak wykorzystać na boisku Pawła Sobolewskiego. Przesunął bliżej środka pola. Może gra na skrzydle wcześniej wcale nie była takim dobrym pomysłem?
Faktycznie, trener widzi mnie teraz na pozycji ofensywnego pomocnika. To trochę bardziej odpowiedzialna pozycja, bo zależy od niej praktycznie cała ofensywa. Muszę dawać z siebie maksymalnie dużo. Występując na skrzydle rzadziej byłem „pod grą”. Trener zauważył, że mogę być tym centralnym punktem w drużynie i jestem mu wdzięczny, bo czuję jakbym się urodził jako piłkarz na nowo.
Wygląda na to, że szatnia Korony zaufała debiutującemu w Ekstraklasie Ojrzyńskiemu.
Oczywiście, zaufaliśmy jego metodom, które przynoszą efekt. Proszę zauważyć, że odkąd przyszedł, w Koronie zmieniło się bardzo wiele. Jest naszym przywódcą. Można powiedzieć – guru. Twardym i ostrym człowiekiem, ale takim, z którym da się pogadać. Myślę, że każdy z zawodników przyzna, że atmosfera w szatni Korony jest dziś rewelacyjna. Nawet jak przegrywaliśmy, to nie było widać jakiegoś załamania.
Nie wmawia wam: „jesteśmy wystarczająco silni, żeby zaskoczyć jeszcze bardziej, powalczyć o coś więcej niż sami oczekiwaliśmy”?
W każdej lidze są jacyś pewniacy i ci, którzy mają swoje miejsce w szeregu. O mistrza grają drużyny bogate, z dużym budżetem, które ściągają zawodników z zagranicy. My jesteśmy biednym klubem i nie będziemy się napinać. Celem było utrzymanie. Dziś jesteśmy na czwartym miejscu – przegramy dwa mecze i już nas nie ma. Stąpajmy twardo po ziemi…
Piłka nie miałaby sensu, gdyby na koniec sezonu zawsze górą byli faworyci. Nie chcecie stać się ofiarą własnych, zbyt wygórowanych oczekiwań?
Pokazaliśmy we Wrocławiu, że nikomu łatwo punktów nie oddamy, ale nie wyciągajmy z tego przedwcześnie pochopnych wniosków.
Aha, i niech pan napisze na koniec, że zęby myję przed każdym meczem. I dlatego idzie mi tak dobrze… 😉
Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA