– Mam pełne wsparcie swojego szefa. Jestem przekonany, że będę menedżerem Chelsea w drugim meczu z Napoli – mówił niedawno Andre Villas-Boas. Po jego słowach na myśl przychodzi nam od razu przysłowie: myślał indyk o niedzieli… Zwłaszcza, że człowiek uchodzący za rewelację trenerską w Europie, roztrzaskał właśnie podwaliny pod własny pomnik. A potrzebował do tego zaledwie 279 dni od przejęcia „The Blues”.
Portugalczyk miał w Londynie stanąć przed ogromnym wyzwaniem. Czas pokazał, że co najwyżej stanął na minie, bo nie spełnił nawet w jednej setnej pokładanych oczekiwań. Zapowiadał rewolucję taktyczną i tchnięcie drugiego życia w wypalonych gwiazdorów. Kiedy uświadomił sobie, że nic z tego nie będzie… na swoją obronę miał już tylko bezpłciowe: – This is football.
Obiecana taktyka równała się niepoukładanej kopaninie, a przebudzenie piłkarzy ograniczało się tylko do aktywności w szatni. To tam odbywały się nerwowe narady, tam piłkarze polemizowali z decyzjami Villasa-Boasa i wreszcie tam podzielili się na dwa obozy. Zwolenników i krytyków AVB. Po jednej stronie m.in John Terry i David Luiz, po drugiej Frank Lampard, Ashley Cole i Michael Essien.
Najgłośniej mówiło się o Lampardzie, który na każdym kroku miał kopać dołki pod swoim trenerem. Do tego stopnia, że… na łamach prasy skrytykował go kumpel David Luiz. Brazylijczyk kazał starszemu koledze zająć się sobą, choć sam akurat nie powinien zabierać głosu. Z prostego powodu – swoją beznadziejną grą tak samo przyczynił się do zwolnienia trenera, bo w mediach doczekał się nawet tytułu… najgorszego obrońcy w lidze.
Co ciekawe, w akcie kompletnej desperacji portugalski menedżer mianował Lamparda kapitanem we wczorajszym meczu z West Bromwich Albion. Kolejny minus przy własnym autorytecie i kolejne oddanie pola „gangowi”, który rządzi klubową szatnią. Lampard nie odwdzięczył się trenerowi za gest pojednania i bezbarwną postawą przyczynił się do porażki 0:1. Ale to on nadal jest panem w swoim klubie, a Villas-Boas może od popołudnia szukać roboty w „Anonsach”.
Jakie wspomnienia po sobie zostawił? Parę nagrań z żywiołowymi reakcjami przy linii bocznej. Przynajmniej mógł udawać, że ma pomysł i ciągłe wskazówki dla swoich graczy…
Tak pozornie aktywnego szkoleniowca Abramowicz jeszcze nie zatrudnił. Nie licząc Avrama Granta, który jednorazowo zasłynął szalonymi gestami po bramce z Arsenalem. Ale to był tylko wyjątek od reguły.
No dobra, jesteśmy złośliwi. Momenty były, ale od święta. Chelsea była pierwszym zespołem, który przegrywał mecz z Manchesterem City, by ostatecznie wygrać. Trochę przypadkowo i po rzucie karnym, ale jednak. Na listę pozytywów trzeba także zapisać wprowadzenie do zespołu młodziutkiego Oriola Romeu. Jednego z nielicznych – obok Daniela Sturridge’a i Maty – który zawsze dawał z siebie wszystko.
Ale patrząc trzeźwo, Portugalczykowi na dłuższą metę nic zupełnie nie wyszło.
Piąte miejsce w tabeli i trzy punkty straty do Arsenalu to absolutna katastrofa. Zwłaszcza, kiedy przypomnimy sobie ligowy start „Kanonierów”. Dorzućmy do tego obalenie twierdzy Stamford Bridge (np. 3:5 z piłkarzami Wengera), gdzie Chelsea w przeszłości praktycznie nie przegrywała. Ba, nawet nie remisowała i przed przyjściem AVB zdobyła 79,8% wszystkich punktów ugranych w Premier League od sezonu 2003/04. Matematycy z nas słabi, ale passy najwyraźniej nie podtrzymuje, bo w tym sezonie doliczyliśmy się trzynastu „oczek” straconych na własnym boisku. A nie o punkty tu tylko chodzi…
Klub stracił dzisiaj także ogromne pieniądze, bo zatrudnienie AVB równa się kwocie 28 milionów funtów. Blisko 14 baniek z tytułu wykupienia jego kontraktu w Porto, następne cztery rocznej pensji, a reszta w ramach odszkodowania. A gdyby zsumować, ile Abramowicz wyrzucił w ciągu czterech lat na trenerów… zyskamy kwotę 64 milionów. A już dla przykładu – kolejne 45 poszło przed startem sezonu na wzmocnienia, które upatrzył sobie jego były podwładny. Ruchy były potrzebne, ale jak wytłumaczyć zakup Romelu Lukaku, który kosztował 18 milionów i gra w rezerwach?
Trenerski mit po takich decyzjach musiał podupaść, choć pojawiły się także komentarze pełne wsparcia dla Portugalczyka. Z obrońcami AVB zgodził się nawet sir Alex Ferguson – trzeba mu było dać więcej czasu, choćby na przewietrzenie szatni. Ale tu rodzi się kolejne pytanie – czy Villas-Boas byłby zdolny ruszyć kogoś pokroju Drogby albo Lamparda? To grube ryby, z którymi nie warto iść na prywatną wojnę. I bez tego odnieśli zwycięstwo, bo to oni poniekąd dyktują, z kim chcą pracować. Zdaniem jednego z kibiców na angielskim forum CFC – ambicji starczy im tylko na najbliższy mecz pod wodzą Roberto Di Matteo, dotychczasowego asystenta AVB, który ma ich prowadzić do końca sezonu. Padło na niego, bo Romkowi już szkoda kasy na kolejne głośne nazwisko, które sezonu nie uratuje.
Abramowicza boli najbardziej, jak zwykle zresztą, Liga Mistrzów. Rozgrywki na punkcie których ma obsesję i których ciągle nie może wygrać. I nie dziwi, że oszalał z wściekłości po porażce 1:3 z Napoli. Straty do odrobienia, ale po krótkiej kalkulacji i wczorajszej porażce z WBA – niekoniecznie. Portugalczyka pogoniono, choć ten był pewien, że jeszcze na chwilę pozostanie na stołku. – Powinien raczej wiedzieć, na co się pisze przychodząc do klubu – skomentował Roy Hodgson, trener West Bromwich Albion.
I nie możemy wyzbyć się wrażenia, że Villas-Boas przed podpisaniem umowy puścił mimo uszu wszystkie opinie na temat Abramowicza. Czuł się na tyle magiczny, że w planach miał błyskawiczne zjednanie przychylności kapryśnego prezesa i zyskanie bezgranicznej miłości fanów. Rzeczywistość to trochę zweryfikowała, bo po porażce na Goodison Park kibice Evertonu śpiewali: „You’re getting sacked in the morning” („Następnego ranka jesteś zwolniony”), a szalikowcy gości: – „You don’t know what you’re doing”.
Pomyśleć, że ten sam facet w Porto stanowił autorytet, a jego każde słowo było niepodważalne. Zdaniem niektórych kibiców „The Blues”, i tak wygra Ligę Mistrzów szybciej od Chelsea jako trener innego klubu. Na razie się potknął, zjadło go ego gwiazdorów, ale sukcesy w innym miejscu sobie wyobrażamy. Łącznie z szybszym triumfem w LM, bo jego byłemu zespołowi coraz bliżej do cyrku, w którym pojęcie „team spirit” nie ma już racji bytu.
Kiedyś afera z romansem Johna Terry’ego, później Ashley Cole strzelający z wiatrówki do piłkarzy z klubowej akademii… A na koniec wisienka na torcie sprzed paru dni: ktoś wrzucił do szatni młodzieżowego zespołu granat dymny. Symboliczny obrazek. Bo samo przyjście AVB do Chelsea było jak wrzucenie tej broni do ośrodka treningowego „The Blues”. W dodatku z wyciągniętą zawleczką…
FILIP KAPICA