Czerwony Michał Czekaj. Czy nie dostał szansy za szybko?

redakcja

Autor:redakcja

29 lutego 2012, 10:14 • 4 min czytania

Nie mamy wątpliwości, że czerwone kartki ze Standardem i Koroną będą mu się jeszcze przez jakiś czas śniły po nocach. Bo do tej pory wszystko szło jak z płatka: ludzie z jego otoczenia wystawiali mu laurki, a on nakrywał czapką Kew Jaliensa. Do tego stopnia, że połowa Krakowa domagała się, żeby Holendra odsunąć od składu, bo zwyczajnie nie dotrzymuje mu kroku. Dziś, to samo grono kibiców Wisły zastanawia się, czy aby nie domagała się występów Michała Czekaja trochę zbyt prędko.
Dziesięć dni, dwa mecze, dwie czerwone kartki. Bilans godny prawdziwego rzeźnika. Ale czy rzeczywiście o stoperze Wisły można mówić w ten sposób? – Ostatnie incydenty sprawiły, że Michał psuje sobie trochę opinię, ale to świetny zawodnik, który po prostu płaci frycowe. Wcale nie brakuje mu umiejętności, a zwykłego ogrania – wyjaśnia nam Marek Motyka.

Czerwony Michał Czekaj. Czy nie dostał szansy za szybko?
Reklama

Nietrudno się zgodzić, bo błędy Czekaja można podzielić na dwie kategorie: wymuszone i lekkomyślne. W meczu ze Standardem pozostawał bowiem bez wyjścia – dopuścić rywala do sytuacji strzeleckiej albo zaryzykować odbiór. Zdecydował się na to drugie i w efekcie wyleciał z boiska, a rywal dostał karnego…

– Gdyby Michał nie zatrzymał przeciwnika, gol i tak najpewniej by padł. Spróbował więc walki bark w bark, bo to była dla niego jedyna szansa. Przeciwnik to wykorzystał, a faul był ewidentny. Myślę jednak, że nie dało się zachować inaczej, bo był rozpędzony, a przy tym wzroście ciężko jest wyhamować. Każdy zawodnik zachowałby się tak samo, ta kartka to przypadek – kontynuuje Motyka.

Reklama

O przypadku nie można mówić z kolei w meczu z Koroną albo – jak mawia Maciej Korzym – „chuliganami”. A występ z takim rywalem z reguły zobowiązuje do ostrej gry. Tyle, że wiślak posunął się za daleko i wyleciał za drugie upomnienie, kiedy niepotrzebne atakował rywala rękami.

– Pierwszą żółtą kartkę da się zrozumieć, bo to było zwykłe boiskowe starcie. Natomiast ta druga była najgorsza ze wszystkich. Zupełna głupota, bo wyciąganie ręki w kierunku rywala było bezsensowne. Zawodnik mu uciekł i nie było sensu go zatrzymywać, bo i tak nie robił żadnego zagrożenia. W przypadku tej sytuacji trener powinien akurat z nim porozmawiać – ocenia Motyka.

Los chciał, że Kazimierz Moskal nie miał jeszcze ku temu okazji.

– Nie rozmawialiśmy, bo Michał wyjechał na zgrupowanie reprezentacji, ale będzie jeszcze czas na dyskusję, kiedy ochłonie. Widziałem też po nim, ze jest lekko podłamany. Coś takiego to spory cios dla zawodnika wchodzącego do drużyny, ale kiedyś te doświadczenia należy zbierać. Na pewno może liczyć na moje wsparcie, ale nie potrafię powiedzieć, czy zagra w najbliższym meczu, bo ma kłopoty zdrowotne – tłumaczy trener „Białej Gwiazdy”. Zdaniem trenera młodej Wisły, Tomasza Kulawika, to właśnie kontuzja mogła przyczynić się do… czerwonej kartki w meczu z Koroną.

– Nie wiem, czy przypadkiem na działanie Michała nie miał wpływu uraz złapany w pierwszej połowie. Przy drugiej kartce zwyczajnie mogło brakować mu dynamiki i dlatego uciekał się do łapania rywala rękami. Ta sytuacja pokaże nam, jaki ma charakter i sobie radzi pod presją – uważa Kulawik. A co na to sam zainteresowany? Wali się w pierś i chciałby to już zostawić za sobą.

– Nie jest lekko, ale muszę się pozbierać. Sędzia dał mi tę drugą kartkę z Koroną za zupełnie bezmyślne zagranie. Oglądałem to na powtórkach i wiem, że powinienem był się inaczej zachować, bo i tak akcja zostałaby ostatecznie przerwana. A tak muszę na siebie wziąć całą winę… – szczerze przyznaje piłkarz, który – zdaniem Motyki – będzie grał teraz ostrożniej.

– Michał to inteligentny chłopak i na pewno wyciągnie wnioski. Jestem o niego spokojny, bo to talent czystej wody, który przyda się nie tylko Wiśle, ale i reprezentacji. A to potwierdza, że można wyszkolić chłopaka, który nie ustępuje sowicie opłacanym obcokrajowcom. Mimo wszystko, mógłby się zgłosić do nich po jakąś sugestię – kończy „Marcyś”.

Postanowiliśmy pomóc i sami zapytać o radę starszego Kew Jaliensa, ale ten… akurat – delikatnie rzecz biorąc – nie był dysponowany. Chętnie oddawał telefon znajomym, rozłączył się w tym czasie dwa razy i zdołał tylko wycedzić: – Hello, my friend.

Michale, życzymy ci, żebyś takimi samymi słowami powitał go w szatni, kiedy już na stałe odeślesz go na trybuny.

FILIP KAPICA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama