Na osiem największych turniejów w tym roku siedem wygrali Rafael Nadal i Roger Federer. Jeśli wziąć pod uwagę punkty zdobyte od stycznia, wręcz demolują konkurencję. Dość powiedzieć, że Szwajcar zdobył ich w tym czasie więcej niż Novak Djoković i Andy Murray… razem wzięci. Hiszpan nazbierał jeszcze więcej: tylko nieco mniej niż wspomniana dwójka plus Stan Wawrinka. Kibice poczuli się jak za starych, dobrych czasów dominacji duetu RN/RF. Czy kolejnym krokiem jest odzyskanie przez jednego z nich pierwszego miejsca w rankingu?
Australian Open – Federer wygrywa z Nadalem w wielkim finale. W Indian Wells Szwajcar pokonuje Stana Wawrinkę, a w Miami znów Nadala. Potem przychodzi sezon na kortach ziemnych i mamy pełną dominację Hiszpana, który zwycięża w Monte Carlo, Barcelonie, Madrycie i Roland Garros. Przegrywa tylko w Rzymie, z Domikiem Thiemem. I to nawet nie w finale, dzięki czemu jedyny istotny tytuł w sezonie zdobywa ktoś spoza wielkiej dwójki (Alexander Zverev).
Zwycięstwa Federera i Nadala nikogo nie powinny dziwić. W końcu – mówimy o dwóch najbardziej utytułowanych tenisistach w historii z odpowiednio 18 i 15 zwycięstwami w turniejach wielkoszlemowych. Problem w tym, że od ich ostatnich dużych sukcesów minęło już naprawdę sporo czasu: Nadal wygrał US Open w 2013, a Federer na triumf czekał od Wimbledonu 2012. Od tamtego czasu wygrywali inni: raz sensacyjnie Marin Cilić, trzy razy Andy Murray, cztery razy Stan Wawrinka i siedem razy Novak Djoković. Wydawało się, że wielkie czasy dla dominatorów z Manacor i Bazylei już nie wrócą. Ich fani z rozrzewnieniem wspominali złote lata dominacji, kiedy w okresie od stycznia 2004 do stycznia 2011 na 28 turniejów wielkoszlemowych tylko 4 tytuły trafiły w inne ręce (Gaston Gaudio, Marat Safin, Novak Djoković i Juan Martin Del Potro)! Oczywiście, podobnie wyglądały losy pozycji numer 1 w rankingu: od 2 lutego 2004 roku do 3 lipca 2011 rządził albo Federer (dłużej), albo Nadal (krócej).
Ich wielki powrót w 2017 roku jest jednak zaskakujący z co najmniej kilku powodów. Pierwszy to oczywiście metryka, głównie istotna w przypadku Federera. Szwajcar w sierpniu skończy 36 lat, co jak na tenisistę jest naprawdę zaawansowanym wiekiem. Nadal jest o pięć lat młodszy, ale także odpieranie ataków młodych wilków jest dla niego coraz bardziej wymagające. Drugi – to zdrowie. Obaj w ostatnich miesiącach zmagali się z kolejnymi kontuzjami. Szwajcar poprzedni sezon zakończył w połowie roku, na półfinale Wimbledonu. Z powodu kontuzji kolana opuścił między innymi igrzyska w Rio. Nadal także miał słaby sezon, wygrał tylko dwa turnieje, najmniej w zawodowej karierze. W Roland Garros przegrał z kontuzją, w Rio z Nishikorim w meczu o brązowy medal.
Ale są też dobre strony kłopotów z 2016 roku. Obecnie Nadal ma w rankingu 7,285 punktów, z czego 6,915 wywalczonych w tym roku. Federer podobnie – 4,045 na 4,945 to punkty z bieżącego sezonu.
– Tego, że obaj wrócą w wielkim stylu, ciężko się było spodziewać. Bardziej może w przypadku Federera, który jest starszy, a na wielkoszlemowe zwycięstwo czekał od ponad czterech lat. Ale z drugiej strony, to piękna historia i symboliczny powrót wielkich mistrzów tam, gdzie jest ich miejsce – mówi Adam Romer z miesięcznika Tenisklub. – Wszystko wskazuje na to, że obaj nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Co dalej? Właśnie zbliża się Wimbledon, turniej wyjątkowy dla obu dżentelmenów. Federer wygrał tam aż siedem razy, ale ostatnio pięć lat temu. Nadal także potrafi grać na trawie, na kortach All England Clubu zwyciężał dwukrotnie, w tym w 2008 roku, kiedy w finale pokonał Szwajcara w meczu przez wielu uważanym za najlepszy w historii.
Zdaniem bukmacherów to Szwajcar jest zdecydowanym faworytem Wimbledonu, nawet mimo sensacyjnej porażki z 39-letnim Tomym Haasem w w Stuttgarcie. Nieco niżej oceniają szanse Andy’ego Murraya oraz Nadala. Wiele oczywiście będzie zależało od losowania. Federer jest notowany na piątym miejscu w rankingu, więc ktoś z pierwszej czwórki prawdopodobnie wpadnie na niego już w ćwierćfinale. Szkoda by było, gdyby wypadło na Nadala…
– Federer automatycznie stał się faworytem Wimbledonu. Jego porażka z Haasem nie ma żadnego znaczenia, to był wypadek przy pracy, zrozumiały przy pierwszym meczu w sezonie na trawie – ocenia Romer. – Poza Szwajcarem na pewno będzie się liczył Murray. Czy Nadal? Nie jestem przekonany, jemu akurat na trawie może być trochę trudniej o wygraną. Jest kilku rywali, którzy mogą mu zdecydowanie nie pasować na takiej nawierzchni, jak choćby Raonić czy Dimitrov.
Wimbledon będzie piekielnie ważny nie tylko dlatego, że Szwajcar może wyśrubować rekord wygranych Wielkich Szlemów do 19, a Nadal może zmniejszyć stratę do dwóch zwycięstw. Na szali mogą leżeć także losy pierwszego miejsca w rankingu.
Na razie prowadzi Andy Murray, który jednak w 2017 roku zdecydowanie nie zachwyca. Wygrał w Dubaju, był w finale w Dausze. Poza tym, 4. runda Australian Open, porażka w 1. meczu w Indian Wells i Rzymie, w drugim w Monte Carlo i Madrycie. Półfinały w Barcelonie i Roland Garros. Trochę mało, jak na lidera rankingu. Z prawie 10 tysięcy punktów na koncie Szkota, tylko 1,930 pochodzi z tego sezonu. I jeśli szybko nie poprawi swojej gry, zacznie spadać.
Wimbledon będzie kluczowy. Rok temu Murray powtórzył tam osiągnięcie z 2013 roku i wygrał cały turniej. Wtedy oznaczało to wielki prestiż i mnóstwo pieniędzy. Teraz – konieczność obrony aż dwóch tysięcy punktów. Jeśli Szkot zawiedzie, a Nadal (rok temu nie grał w Londynie) dojdzie daleko, różnica między nimi drastycznie się zmniejszy, choć Szkot prowadzenie utrzyma. Federer póki co traci do Murraya prawie pięć tysięcy punktów. Dużo? Jasne, ale z drugiej strony – Szwajcar od ubiegłorocznego Wimbledonu nie grał, więc w tym sezonie ma już tylko 720 punktów za półfinał londyńskiej imprezy. Wszystko, co ugra więcej, będzie go przybliżać do prowadzenia w rankingu.
– Większe szanse na ponowne objęcie prowadzenia w rankingu daję jednak Nadalowi. Federer odpuścił Roland Garros, a to zawsze ogromna strata punktowa. Poza tym, jest znacznie starszy, więc siłą rzeczy trudniej będzie mu wytrzymać trudy sezonu – wyjaśnia Adam Romer. – Ale z pewnością obu stać na dokonanie tego, co przecież jeszcze niedawno wydawało się nierealne.
Murray cieniuje, Djoković zmaga się z różnymi problemami i spisuje się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Owszem, świetnie gra Dominik Thiem, poniżej pewnego poziomu nie schodzi Stan Wawrinka, do czołówki dołączył także Alexander Zverev. Ale nie oszukujmy się, cała ta ferajna nie ma wiele do powiedzenia, kiedy najwyższy bieg wrzucą starsi mistrzowie dwaj. Jak w kultowej piosence: „Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj”.
JC