– Zbigniew Drzymała, uczuciowo związany z Grodziskiem Wielkopolskim, szans na biznes w Łodzi nie widział. Powiedzmy sobie szczerze, nie mamy się czym chwalić. Poza historią klubu, ciekawym motywem naszego wejścia w klub, uruchomieniem kilku programów czy działalności marketingowej, to argumentów nie mamy żadnych. Nie mamy zbyt rozbudowanej bazy treningowej, a wręcz nie mamy jej wcale. Stadion to ruina, a drużyna? Więcej emerytów, niż utalentowanych, młodych piłkarzy – mówi w obszernej rozmowie z Weszło Filip Kenig, współwłaściciel ŁKS.
***
Łódź, centrum miasta. Ulica Piramowicza – bardzo krótka, wąska, jednokierunkowa uliczka. Na drugim piętrze jednego z budynków mieści się siedziba Tilii, dystrybutora m.in. opakowań, worków i nawierzchni sportowych. To tam spotykamy się z Filipem Kenigiem, współwłaścicielem ŁKS.
Rozmawiamy w jego biurze – biurze prezesa. Kenig wita nas z telefonem przy uchu i praktycznie się z nim nie rozstaje. Chodzi ze słuchawką w kółko po niedużym pomieszczeniu, od czasu do czasu kopie skórzaną, kiepsko napompowaną piłkę. Zanim załatwi najważniejsze kwestie, mija chwila. Podczas wywiadu co chwila ktoś dzwoni, co chwila ktoś puka do drzwi. Widać, że dzieje się dużo.
Macie już dosyć z Jakubem Urbanowiczem?
To zależy czego.
Piłki, ŁKS, polskiej ligi, inwestowania w futbol, zajmowania się niekończącymi problemami. Tego wszystkiego.
Podchwytliwe pytanie. Sukcesy nakręcają człowieka, a pasmo porażek go zniechęca. My mamy taki charakter, że się nie poddajemy i nie poddamy się nigdy. Kapitan schodzi zawsze ostatni i my na pewno nie zejdziemy wcześniej. Będziemy walczyć do końca, żeby ŁKS przetrwał, żeby wciąż istniał.
Często masz tak, że budzisz się w nocy z krzykiem, a ten koszmar z ŁKS to nie jest tylko zły sen?
ٹle sypiam od kilku miesięcy. Przejmuję się tym, co się dzieje. Tę porażkę, być może najważniejszą, nie jest łatwo przyjąć do wiadomości, nawet spróbować ją zaakceptować. Piłka w ŁKS to ciągła walka o przetrwanie. To stąd te problemy ze snem.
Pewnie myśleliście, że wszystko będzie wyglądało inaczej, pójdzie o wiele łatwiej.
Od momentu, kiedy weszliśmy w ŁKS, popełniliśmy ogromną ilość błędów. Andrzej Grajewski powiedział o nas ostatnio, że piłki uczyliśmy się z komiksów… i chyba jest w tym sporo racji. Wychowaliśmy się z Kubą na koszykówce, panują tam zupełnie inne realia. Obaj myśleliśmy, że ratowanie futbolu w ŁKS będzie o wiele łatwiejszą misją.
Jakie błędy były najdotkliwsze?
Można by zacząć od samego początku. Przejęliśmy klub z całym długiem, nawet nie rozmawialiśmy z ludźmi, którzy doprowadzili do takiego stanu w upadającym wówczas ŁKS. Nie spróbowaliśmy nawet zredukować tych długów. Nie negocjowaliśmy, byliśmy dobrymi wujkami. Piłkarze obiecali nam, że awansują do ekstraklasy w pierwszym sezonie, a my uwierzyliśmy im na słowo. Kupiliśmy 100 proc. akcji, nic nie zostawiając miastu… Litania popełnianych przez nas błędów jest bardzo duża. Kosztowało nas to jeden ekstra sezon w pierwszej lidze. Wiadomo, wydatki porównywalne z ekstraklasą, a przychody żadne.
Miasto w ogóle wam jakoś pomaga? Bo chyba jedyna dotychczasowa pomoc to deklaracja z budową stadionu.
Ale co ta deklaracja nam dała? OK, udało się uzyskać licencję na grę w ekstraklasie, a co poza tym? Czekamy na podpisanie umowy z wykonawcą budowy stadionu, ale na razie jeszcze tego podpisania nie ma. Czy miasto nam pomaga, czy nie pomaga? Powiem tak – przynajmniej nie przeszkadza. Łódź to specyficzne miasto – sporo jest tutaj sportu na ekstraklasowym poziomie, a Łódź jest bardzo biedna. Niby są przeznaczane pieniądze dla ŁKS i Widzewa za promocję sportu, ale wszystko miastu zwraca się z nawiązką z podatków, które płacimy. MOSiR ma obiekty dramatyczne, a my i tak musimy za nie słono płacić. Kolejna sprawa jest taka, że w Łodzi nikt nie chce w sport zainwestować. Nie ma w tym mieście już chyba firmy, której byśmy nie odwiedzili. Wszyscy nas klepią po plecach, życzą powodzenia, ale za słowami nie idą żadne działania. My w tych działaniach jesteśmy osamotnieni.
To, że zainteresowane inwestycją w ŁKS są firmy z Holandii i Szwajcarii jest prawdą czy zwykłą ściemą?
Prawdą. Od dłuższego czasu rozmawiamy, czasami też z prywatnymi biznesmenami. Nie łatwo takie rozmowy się jednak prowadzi. Raz, że nasza forma sportowa jest daleka od ideału. Dwa, w dobie kryzysu ludzie poważniej zastanawiają się nad inwestycjami. Niezależnie od negocjacji robimy swoją robotę.
I trzy, za ŁKS trzeba odpowiednio zapłacić, bo wy nie jesteście zainteresowani oddaniem klubu za przysłowiową złotówkę.
Nie po to zainwestowaliśmy, wspólnie z Kubą, Jarkiem Turkiem czy Marcinem Gortatem, osiem milionów złotych, żeby teraz oddać wszystko za darmo. Ale nie chodzi tylko o to. Nie mamy pewności, czy nowy właściciel będzie miał na sercu dobro ŁKS. My nie weszliśmy przecież w klub z zamiarem zysku i zarobku, chcieliśmy po prostu pomóc. Liczyliśmy jednak, że szybko uda się zbilansować sytuację, że przychody pokryją się z wydatkami i nie będzie trzeba dorzucać do pieca. Myliliśmy się. Nie zależy nam na tym, żeby w tej chwili otrzymać całkowity zwrot zainwestowanych pieniędzy. Pogodziliśmy się z tym, że zostały one zainwestowane na dość długi okres czasu.
Zainwestowane? Cytat z Andrzeja Grajewskiego dla Gazety Wyborczej „Muszą zdać sobie sprawę, że nie odzyskają zainwestowanych pieniędzy. To ich straty w źle zarządzanym biznesie. Muszą się pogodzić z tym, że te pieniądze przepadły”.
Nie wiem, dlaczego Grajewski powiedział, że te pieniądze przepadły, skoro drużyna gra w ekstraklasie, część długów została spłacona, a klub nadal funkcjonuje. Wystarczy zmniejszyć koszty utrzymania zespołu i dalej można się w ten biznes bawić.
Nadal idealistycznie wierzysz, że polska piłka to wcale nie jest studnia bez dna.
Mając doświadczenie, którego nam zabrakło, i rozsądnie zarządzając zasobami, da się ten biznes wyprowadzić na zero. Może nie zarobić, ale przynajmniej nie stracić. Na pewno nie jest tak, że wszyscy w prowadzenie klubu ciągle dokładają. Ludzie pompują i pompują kasę, a zupełnie nic z tego nie mają? Nie, taki biznes nie miałby racji bytu. W to na pewno nie uwierzę.
Grajewski przedstawił się jako osoba, która uświadomiła wam realia polskiej piłki. Opowiadał, że od nikogo wcześniej nie słyszeliście takich słów, jak od niego.
Niee, bzdura. Andrzej Grajewski ma duże doświadczenie w piłce, ale my z pewnych rzeczy zdaliśmy sobie sprawę już kilka miesięcy wcześniej. Na pewno nie było tak, że Grajewski nie wiadomo, co mówił, a my słuchaliśmy go jak guru i byliśmy w szoku.
Interesowałeś się piłką, gdy Grajewski był w Widzewie?
Od wielu lat interesuję się sportem.
Wiesz, jakie numery wykręcał w Widzewie?
Na fakty medialne trzeba patrzeć z przymrużeniem oka. Swego czasu Grajewski był hołubiony, Widzew grał w Lidze Mistrzów. To były inne czasy, kiedy przyjeżdżało się z walizką pieniędzy. Piłka w Polsce trochę się zmieniła, bardziej ucywilizowała.
Znasz historię, jak Grajewski zabrał drużynę po zakończeniu sezonu na zagraniczne wakacje na swój koszt, a potem przysłał rachunek do klubu?
Nie, nie znam (śmiech). Wolę się do tego nie odnosić. Nie chcę mówić nic złego o człowieku, o którego działalności słyszę jedynie z mediów. Ani go nie demonizowałem, ani nie uważałem za ostatnią deskę ratunku. Rozmawialiśmy z nim, jak z każdym innym kontrahentem. W końcowej fazie się wycofał, zrezygnował z inwestycji w ŁKS.
Z kim więc teraz rozmawiacie? Tylko Holandia i Szwajcaria?
Rozmawiamy z trzema firmami. Równie dobrze nic z tego może nie wyjść. Nasze cele się nie zmienią. Spróbujemy się utrzymać w ekstraklasie i sprawić, aby klub nie generował większych długów, wprowadzić oszczędności. Mamy plan, który jeszcze w tym tygodniu przedstawię piłkarzom, sztabowi, kibicom i władzom miasta. Jeżeli wszystkie warunki w nim zawarte zostaną spełnione przez podmioty, do których jest kierowany, to ŁKS ma szanse żeby przetrwać. W przeciwnym razie tylko cud może uratować klub.
Z tym obecnym macie spory problem – w żaden sposób nie jesteście w stanie go zapełnić. Na tym polu polegliście dość zdecydowanie.
Czasem się zastanawiam, dla kogo my ten klub właściwie robimy… Wiadomo, trybuna zamknięta, jest pewne grono osób, które na „Galerę” nie pójdzie, bo im się nie podoba, bo z trybuny za bramką nic nie widać, a w ogóle to pada deszcz, jest zimno i nie ma dachu nad stadionem. Nic, tylko siedzieć przed telewizorem. Na ostatnim spotkaniu było dwa i pół tysiąca ludzi, co oznacza, że sprzedaliśmy 1100 biletów. Po co organizować mecz, skoro koszt wynosi 40 tysięcy złotych, a przychód 20 tysięcy? Jak my mamy rywalizować na tej płaszczyźnie z Legią, Lechią czy Śląskiem? Z czego mamy zapłacić niektórym piłkarzom? Co potencjalny inwestor, widząc takie zainteresowanie kibiców, ma sobie pomyśleć? Takie zachowanie kibiców jest nie fair. W stosunku do wszystkich! Po wygranych derbach na meczu z mistrzem kraju na stadionie było niespełna cztery tysiące ludzi. Dla mnie jest to niepojęte. Ale nie chcę być, jak proboszcz, który opieprza wiernych, którzy przyszli do kościoła za tych, którzy nie przyszli.
W poprzednim sezonie marketingowo radziliście sobie świetnie, powstało blisko trzydzieści projektów. W ostatnich miesiącach, po awansie, może ze trzy, cztery.
Wszystko, co nie wymagało kosztów i można było wymyślić, zostało już przez nas wprowadzone. Każdy kolejny projekt niesie za sobą nakłady finansowe. Skoro nie mamy na podstawowe rzeczy, trudno, abyśmy mieli na dodatki. ŁKS Wolontariat, ŁKS Dla Szkół, ŁKS English School, Fan Patrol… To wszystko ludziom spowszedniało. Kibice chyba ciągle oczekiwali czegoś nowego, a ich zainteresowanie wcale nie znalazło odzwierciedlenia we frekwencji. Czasem się zastanawiam, jak poprzednie władze, nie prowadząc żadnych akcji i sekcji marketingowej, nie mając wcale lepszej drużyny, przyciągały na stadion znacznie więcej kibiców. Czy ten nasz cały ogrom pracy miał w ogóle sens?
Wróćmy do sprawy najważniejszej. Rozmawialiście wcześniej z Antonim Ptakiem, Zbigniewem Drzymałą i Markiem Profusem. Z kim byliście najbliżej porozumienia?
Ptak nie wyraził zainteresowania, podobnie jak Drzymała. Ten drugi powiedział jedną ciekawą rzecz. Ł»eby ktoś zainwestował w piłkę, to musi albo czuć sentyment, albo mieć w tym biznes. A Drzymała, uczuciowo związany z Grodziskiem Wielkopolskim, szans na biznes w Łodzi nie widział. Powiedzmy sobie szczerze, nie mamy się czym chwalić. Poza fajną historią naszego wejścia w klub, uruchomienia kilku programów czy działalności marketingowej, to argumentów nie mamy żadnych. Nie mamy zbyt rozbudowanej bazy treningowej, a wręcz nie mamy jej wcale. Stadion to ruina, a drużyna? Więcej emerytów, niż utalentowanych, młodych piłkarzy. Argumenty czysto biznesowe są więc dość średnie… Profus? Rozmawiał z nami, Koroną, Pogonią, Górnikiem, chyba kimś jeszcze. Na nic się nie zdecydował.
Co twoim zdaniem robi człowiek, który chce, aby ludzie wiedzieli, że ma kasę?
Piłka nożna to idealne miejsce, żeby się pokazać. Tak robią oligarchowie rosyjscy, oligarchowie ukraińscy czy kapitał z krajów arabskich.
Profus zgłaszał się do połowy polskich klubów akurat w czasie, gdy znalazł się poza rankingiem Najbogatszych Polaków.
Nie chcę oceniać takich ludzi, bo finansowo mi do nich daleko…
Kuba Urbanowicz mówił, że jak się nie uda z Grajewskim, to zmniejszycie piłkarzom kontrakty. Z Grajewskim się nie udało, więc…
Nie, fiasko rozmów nie ma z tym żadnego związku. Porozmawiamy z zawodnikami na temat urealnienia ich kontraktów, bo są zdecydowanie za wysokie w stosunku do naszych możliwości. Jeśli ktoś czuje się na tyle dobry, by znaleźć sobie miejsce w innym klubie, to proszę bardzo. Nie zamierzam nikomu obiecywać gruszek na wierzbie. Jak ktoś ma lepsze oferty, to niech odejdzie. Jak chce zostać, to musi się zgodzić na inne warunki pracy. Będziemy chcieli część wynagrodzeń i należności odroczyć w czasie, ale w taki sposób, aby zawodnicy mogli na tym finansowo skorzystać. To jeden z głównych warunków naszego planu ratunkowego.
Mięciel i Adamski wysłali już pisma z wezwaniem do zapłaty.
Z jednej strony, piłkarz jest pracownikiem i skoro podpisał kontrakt, to wypłaty powinien otrzymywać co miesiąc. Bardzo chcielibyśmy aby tak było i bolejemy nad tym, że jest inaczej. Z drugiej strony, nie jest to typowa praca w korporacji, a ci ludzie nie zarabiają tysiąc czy dwa tysiące złotych, żeby nie byli w stanie zrozumieć pewnych problemów. Marcin Mięciel wkłada serce w to, co robi, gra – raz lepiej, raz gorzej, ale ambicji nie można mu odmówić i my to szanujemy. Marcina Adamskiego przejęliśmy niejako w spadku po poprzedniej spółce. Od kiedy jestem w ŁKS, widziałem go na boisku kilka razy. Formą nie błyszczał, a jest jednym z najlepiej zarabiających w zespole. Dzięki temu, że zainwestowaliśmy w klub, ocalił swój kontrakt i zarobił kupę kasy. Tyle, ile prawdopodobnie piłkarz w jego wieku nigdzie indziej by nie dostał. Myślę, że powinniśmy rozmawiać na trochę innej płaszczyźnie, niż poprzez wysyłanie pism z wezwaniem do zapłaty.
Piłkarze zaczynają uciekać z tonącego okrętu? A przynajmniej szukają już wyjścia ewakuacyjnego?
Nie wiem, kogo masz na myśli.
Chociażby tych, którzy wzywają klub do zapłaty.
Powiem to samo, przed nikim nie zamykam możliwości odejścia. Jeszcze w tym tygodniu mamy spotkanie z piłkarzami i przedstawimy im obecną sytuację. Jeżeli ktoś będzie chciał rozwiązać kontrakt, to go rozwiążemy. Ucieczką zbiorową bym tego jednak nie nazwał.
Piłkarzom też tak wprost powiesz? „Droga wolna”?
Wiadomo, jest grono zawodników, na których trenerowi bardzo zależy i którzy mogą być kluczowi w walce o utrzymanie. W takich przypadkach będziemy robili wszystko, aby ich zatrzymać. Tych, wobec których sztab szkoleniowy ma inne plany też o tym poinformujemy.
Jest taki program ŁKS Wolontariat. W teorii miał być skierowany tylko do kibiców, ale rozszerzyliście grono odbiorców. O pracowników, o piłkarzy…
Czasami, jak niektórzy zawodnicy mają niepłacone przez miesiąc czy dwa i jest to odbierane tak, jakby nie otrzymywali kasy przez pół roku. Jak ktoś zarabia 30 tysięcy miesięcznie, raz na pieniądze trochę dłużej poczeka, to z głodu chyba nie padnie. Rozumiem sytuację, że osobie, która ma półtora tysiąca pensji, dwa miesiące opóźnienia mogą zrujnować życie. Koszykarzom, z którymi na co dzień jestem w szatni, mówię otwarcie, jak wygląda sytuacja. Każdy jednak wie, że jeśli ma poważny problem, to może do mnie przyjść, żeby pożyczyć kilkaset złotych na najważniejsze potrzeby… Spójrzmy na innych. W Polsce i na Zachodzie są kluby, które nie płacą regularnie. Jeszcze raz powtarzam – czujemy się z tym bardzo źle, ale takie są realia.
„Nie odwraca się od klubu, nadal jest zainteresowany jego przyszłością” – o kim tak powiedziałeś?
O Tomku Wieszczyckim?
Dokładnie. Jak to się stało, że dziś jest jednym z udziałowców ŁKS?
Po wszystkich medialnych doniesieniach usiedliśmy razem i wyjaśniliśmy sobie pewne rzeczy. Tomek miał pretensje do nas, my do niego. Miałem do niego żal, że przed tą burzą medialną nie porozmawiał ze mną. Tomek zgodził się objąć w nowej emisji akcje klubu w zamian za finansowe zaległości. Takie rozwiązanie zaproponujemy piłkarzom, żeby poczuli się współwłaścicielami tego biznesu. Chcielibyśmy, żeby ŁKS był własnością łódzkiego społeczeństwa. Na taką akcję i jej promocję potrzeba jednak sporo pieniędzy. My ich nie mamy i nie jesteśmy na razie przygotowani finansowo do debiutu na giełdzie i publicznej emisji akcji. Wierzę jednak, że niebawem to się zmieni i każdy kibic będzie mógł kupić akcje ŁKS..
Od Wieszczyckiego dostało ci się wtedy dość mocno.
O to miałem do Tomka największy żal ale wszystko już sobie wyjaśniliśmy. Zamiast spytać u źródeł, mnie czy księgowe, to oparł się na plotce i poszedł do prasy. Prawda tutaj jest zupełnie inna.
Nie tak zupełnie. Bo premie za awans nie trafiły na konta piłkarzy, a część kwoty wróciła do ciebie.
Premie nie zostały i na razie nie zostaną wypłacone. Dwie raty z Canal Plus po milion czterysta tysięcy złotych każda poszły na bieżące finansowanie klubu, pensje i należności do urzędów. Czterysta tysięcy złotych należało przeznaczyć na spłatę jednej z wielu pożyczek, które udzieliła moja firma. Gdybym tego nie zrobił, miałbym problemy.
Wieszczycki otwarcie opowiadał o problemach finansowych. O tym, że klub nie miał 10 tysięcy złotych na trenerską licencję dla Krzysztofa Adamowicza.
W klubie nie ma pieniędzy, to wiadomo. Każdą złotówkę oglądamy kilkukrotnie. Nie widzieliśmy sensu płacić tej kasy po to, aby Adamowicz zasiadł na ławce raz. Tomek licencję miał, dostał szansę. Wspólnie z Kubą byliśmy osobami, które namawiały Wieszczyckiego, żeby został na ławce na dłużej.
Zapłacicie 700 tysięcy złotych miastu w ostatniej racie za ŁKS?
Tilia jest na to przygotowana, choć… Na początku listopada wysłaliśmy pismo, że miasto nie wywiązało się ze wszystkich warunków z podpisanej umowy i wnosimy o umorzenie tej raty. Bo – to jest ważny motyw – klub poniósł poważną stratę, chociażby dlatego że nie miał obiektu do dyspozycji. Poza tym, długi przejęte po poprzedniej spółce były znacznie większe, niż wykazał to audyt. Moglibyśmy wystąpić do miasta o zwrot dotychczas zapłaconych rat, ale tego nie zrobimy. Chcemy rozwiązać sprawę polubownie. W trakcie rozmów z Miastem dotyczących przejęcia spółki, władze Łodzi ustnie zobowiązały się, że wspomogą nas znaczną kwotą, a by zredukować powstałe w ciągu dwóch miesięcy dodatkowe zadłużenie. Do dziś obietnica pozostała niespełniona, pomimo tego, że obecne władze przed wyborami też zapewniały, że zajmą się tą sprawą.
Pójdę krok dalej. Czujecie się oszukani przez miasto?
Czujemy się naiwniakami. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd, poprzednie władze miasta obiecały nam pewne rzeczy. Mieliśmy taką umowę dżentelmeńską.
Rozmawiajmy konkretnie.
Wsparcie finansowe miasta dla klubu. Taka była obietnica, choć niepisana, która okazała się nic nie warta. Te pieniądze musieliśmy wyjąć więc z własnych kieszeni. Gdybyśmy dziś mieli tą kasę, z optymizmem patrzylibyśmy na płynność finansową ŁKS. A tak, ciągle się to za nami ciągnie…
Rozmawiał PIOTR TOMASIK