– Od razu po meczu z tą nieszczęsną Cracovią wiedziałem, że skończy się do dupy (…) Siedział człowiek wieczorem i się zastanawiał: napiszą o tym jutro, czy nie napiszą? Nie powiem, że mi to nie ciążyło. Już nawet internet przestałem przeglądać. W ogóle nie włączałem – opowiada Wojciech Łobodziński, który od miesięcy tkwi w sportowym niebycie. W maju zawieszony w prawach zawodnika Wisły w związku z zarzutami korupcji w Zagłębiu Lubin. Pół roku nie rozmawiał z mediami. Pytany o sprawę korupcji zawsze odpowiadał: „tego nie będę komentował”. W końcu zgodził się na obszerny wywiad dla Weszło.
Kiedyś zapytany o to, co zamierzasz robić po zakończeniu kariery, odpowiedziałeś „mam nadzieję, że niewiele”. To już jest ten moment?
Ee tam, powiedziałem to w żartach. Chociaż, faktycznie, w tej chwili nie robię nic zawodowego. Nic związanego z piłką. Chodzę z psami na spacery, koszę trawę, pilnuję ogródka. Takie rzeczy…
Ale nie skończyłeś jeszcze kariery…
Najwyżej zawiesiłem, siłą rzeczy. Ale myślę, że już w styczniu się to zmieni.
Na pół roku zapadłeś się pod ziemię. To milczenie było celowe?
Po całym tym medialnym szumie związanym z aferą korupcyjną postanowiłem, że na jakiś czas się wyłączę. Niech zrobi się wokół mnie trochę spokoju. Teraz dopiero się okaże, czy to wycofanie było słuszne, bo wiadomo, że z formą może być różnie. Cały czas staram się pracować, dostaję wskazówki od różnych trenerów, ale to nigdy nie jest to samo. Czuję się fajnie, dobrze. Rodzina jest szczęśliwa, ale powoli już mnie wszyscy wyrzucają z domu…
Latem nie było dla ciebie ofert?
Jakieś tam były, ale nie chciałem pochopnie podejmować decyzji, szczególnie, że sporo czasu zajęło mi rozwiązanie kontraktu z Wisłą. Później większość klubów – nie tylko tych w Polsce – miało już pozamykane kadry, dlatego czekam do stycznia.
Kiedy latem trenowałeś z Miedzią Legnica, Bogusław Baniak stwierdził, że masz kilka zagranicznych opcji i wkrótce jedną z nich wybierzesz.
Ale co ja tak naprawdę mogę? Ja tylko siedzę w domu i czekam, przecież nie będę sam dzwonił po klubach. Wszystko kręci się wokół mojego menedżera. Z tego co wiem, prowadził poważne rozmowy w Turcji, ale klub dostał zakaz transferowy i sprawa się urwała. A później nie było już ciekawych ofert.
Z Ekstraklasy nic?
Nic mi nie wiadomo. W mediach była taka akcja z Koroną. Na pewno pamiętacie. Chyba nawet Orange Sport podał, że tam pójdę, a ja nic… Ł»adnej oferty z Kielc nie miałem. A gdybym dostał wtedy możliwość wypożyczenia, na pewno bym się zgodził.
Jak teraz trenujesz?
Przez miesiąc czasu trenowałem z Miedzią, ale w sumie tylko zabierałem tam miejsce młodym chłopakom. Nie chciałem podpisywać kontraktu. Bałem się, że jak już wpadnę do tej drugie ligi, to szybko z niej nie wyjdę. Teraz pracuję przez sześć dni w tygodniu. Konsultuję się z moimi byłymi trenerami, nie zamierzam nic robić w ciemno. Brakuje mi samej gry, ale fizycznie jestem przygotowany. Narzuciłem sobie mocny reżim.
Smuda stwierdził kiedyś, że na „Łobo” potrzeba bata.
Wiecie, jak to jest.. Boczny pomocnik, jak ja, zawsze biega blisko ławki. Trenerzy lubią się pastwić nad takimi zawodnikami. Franiu chyba kiedyś nawet butelką we mnie rzucił w czasie meczu. Zresztą, jak jakiś czas temu spotkałem go w Krakowie, to też mówił, że mnie to tylko w dupę lać…
Ostatni sezon w Wiśle miałeśâ€¦
W ogóle go nie miałem!
No właśnie… I zaczynałeś przebąkiwać, że jeszcze chwila i rozejrzysz się za nowym klubem.
Cały czas się rozglądałem. Chciałem odejść. Miałem propozycję z tureckiego klubu – Karabukspor, czy jakoś tak. W każdym razie, beniaminek w tym czasie. Byłem już zdecydowany, ale Wisła chciała chyba jakieś pieniądze za wypożyczenie i sprawa się rozmyła.
Trudno się dziwić. Byłeś dla niej kosztowną inwestycją.
No, tak. Niestety, trochę im się nie sprawdziła. Tak bywa. Czasem się ryzykuje, a dopiero później można żałować decyzji.
Wisła może, ale chyba nie ty…
Wszyscy patrzą na to przez pryzmat mojego kontraktu, zarobków i tak dalej. Wszyscy mówią: „Ooo, Łobodziński zarabiał 100 tysięcy złotych”. Gówno prawda, to po pierwsze. A po drugie – ja naprawdę dobrze zarabiałem już w Zagłębiu i odchodząc z niego nie było to tak niesamowity skok, żebym czuł, że złapałem pana Boga za nogi. Największy skok zaliczyłem sportowo, szczególnie, że Zagłębie było akurat zdegradowane.
Długo rozstawałeś się z Wisłą. W kwietniu zostałeś zawieszony, odszedłeś dopiero w lipcu.
Pod koniec lipca nawet. Nie mogę na ten temat za wiele powiedzieć, bo mam spisaną z Wisłą umowę. Ale możecie być pewni, że nie rozeszło się o pieniądze…
Wyglądało tak, jakbyś chciał zgarnąć jeszcze kilka pensji.
Gdzie tam… Przecież w mojej sprawie nawet nie widać jeszcze aktu oskarżenia, a w Wiśle miałem jeszcze półtora roku kontraktu. Tak na dobrą sprawę, mógłbym teraz sobie tam siedzieć i ciągnąć kasę.
Wiedziałeś przecież, jak tylko pojawiły się zarzuty, że u Cupiała masz już pozamiatane.
I dlatego chciałem rozwiązać kontrakt. Trzeba mieć swój honor. Prezes powiedział mi: „słuchaj, pan Cupiał ma takie, a nie inne zasady i nie ma możliwości, żebyś tu dalej grał”. Ok., w takim razie się rozstańmy…
Nie było innej opcji.
No, tak. Chociaż to była akurat specyficzna sytuacja. Przecież sprawa wyszła na jaw dwa dni przed meczem, w którym miałem grać. Jeszcze w dniu meczu byłem na zgrupowaniu z drużyną.
Później awaryjnie zastąpił Cię Brud albo Burliga.
No, dokładnie. Miałem wrażenie, że Wisła patrzy czy Zagłębie zawiesi Bartczaka i Stasiaka. Najpierw zawiesili ich i dopiero pół godziny później taką samą informację dostałem ja. Dziwne, że tak długo czekali… Ale nie mogę mieć do nikogo pretensji, wszyscy zachowali się z klasą.
A Maaskant?
Rewelacja. Powiedział, że stoi za mną murem i interesuje go tylko moja forma. Dopiero później zaczął sobie dziwnie żartować. Z tego co wiem, widział mnie w drużynie i chciał, żebym został. Teraz tak patrzę na tą Wisłę i szczerze uważam, że dzisiaj bym w niej grał, bo jest słabsza niż wtedy. Może za bardzo się wypuszczam, ale na pewno miałbym większe szanse.
Aż do dziś ANI RAZU nie rozmawiałeś z dziennikarzami o korupcji.
A, bo o czym tu gadać, jak wszystko zostało powiedziane? Nigdy nikomu nic nie dałem i niczego od nikogo nie wziąłem. Raz w życiu się zrzuciłem i to był błąd.
Nawet sędzia Tomasz Koszyca stwierdził, że twoje zeznania brzmią niewiarygodnie.
Słuchajcie – jeśli chodzi o te mecze jeszcze w drugiej lidze… Co ja miałem tam do powiedzenia? Przychodzi gówniarz do klubu i podpisuje, co mu każą. Chcecie wiedzieć, jak to wyglądało? Nie było żadnych zrzutek, zbierania pieniędzy i tak dalej. Po prostu ktoś przynosił do szatni listy, brało się je, podpisywało i koniec. A później z tych naszych podpisów wychodziły zarzuty i przestępstwa.
Nie powiesz, że nie wiedziałeś pod czym się podpisujesz.
Premie i tak dostawaliśmy na konta, a na tych listach niekiedy nie było nawet kwot. Jak miałem porównywać je z tym, co wpływało mi do banku, jak in blanco podpisywałem? Pomyślcie sami: młody chłopak przychodzi do klubu i co on tam może? Aż nie chce mi się z tego tłumaczyć.
Co dokładnie było na tych listach?
To było chyba zabezpieczenie dla zarządu, który tłumaczył się, że nam te pieniądze wypłacił, a tak naprawdę one… No właśnie.
Hajto powiedział o tobie: „Miałby jaja, to by przyznał – zrzucałem się na kupowanie meczów, ale to był przymus, nie miałem wyjścia.”
No, właśnie. Gdybym się zrzucał, to może bym tak powiedział.
Nawet jeśli się nie zrzucałeś, robiłeś to swoim podpisem.
W szatni nigdy nie było mowy o zrzutkach na mecze, żadnych składkach. To się już odbywało obok nas i tak samo zeznałem w prokuraturze. Wszystko było na zasadzie „przyjdź, podpisz, nie martw się”. Wiadomo, że można było się domyślić. Ten ostatni mecz z Radomskiem był przecież tak przekręcony, że ślepy by się zorientował. Goście rozbiegali się na boki, wszystko było jakieś sztuczne…
Mimo wszystko, czujesz się ofiarą?
Tak – jeśli chodzi o te starsze mecze. Bo z tą Cracovią, przyznaję, to było już świadome. Słuchajcie, czy wy myślicie, że gdybym miał świadomość, że mam za sobą coś nieczystego w drugiej lidze, to ja bym poszedł i zrzucił się na Cracovię? Chyba bym, kurwa, prędzej zadzwonił na policję. Czy gdybym miał świadomość, że ciąży na mnie przestępstwo, czy pakowałbym się w jeszcze jedno?
Mało mamy takich, którzy się pakowali?
Nie pakowałbym się. W każdym razie, chcę podkreślić, że żadnej korupcji nigdy nie organizowałem, niczego nie umawiałem.
Ale podczas gdy niektórzy piłkarze Zagłębia biegali do prokuratury, ty milczałeś.
Po prostu nie komentowałem w mediach. Ale gdybyście wiedzieli, kiedy ja złożyłem zeznania… Lata temu. Jeszcze w kadrze grałem.
Dobrowolnie?
Oczywiście. Ale co, miałem z tym biec od razu do prasy? Nie jest to etap mojego życia, z którego mógłbym być dumny. Było, minęło. Ł»ałuję tej Cracovii, bo na nią miałem wpływ.
Co mogłeś zrobić?
Nie zrzucić się.
Nie wypadało.
Może i nie. Ale co ja mam teraz mówić? Tłumaczenia niektórych chłopaków są trochę śmieszne. Ł»e ich zmusili, że kazali… Zrzuciliśmy się wszyscy i koniec tematu. Wiadomo, że nie ja o tym decydowałem, ale zgodziłem się, prawda? I wszyscy się zgodzili.
Smuda miał prawo nie wiedzieć, co się dzieje w szatni?
Następne pytanie poproszę…
Złożyłeś zeznania dla świętego spokoju?
Na pewno. Chociaż raczej nie groziło mi wejście pewnych panów o szóstej rano do mieszkanie. Nie byłem postacią, która to wszystko organizowała.
Nie masz wrażenia, że gdybyś nie przestał grać w klubie, wszystko rozeszłoby się po kościach? Ludzie by zapomnieli. Gadaliby o tym czy grasz, czy siedzisz na ławie, a nie o tym, czy jesteś w coś umoczony.
Możliwe, że by tak było… Rany, musimy to jeszcze wałkować? Tyle już zostało na ten temat powiedziane. Aż się spociłem. Chyba muszę sweter zdjąć…
Ok., chwila o Wiśle. Dlaczego im dłużej w niej grałeś, tym było z tobą gorzej? Słaby byłeś.
Jakoś nigdy nie potrafiłem się przyjąć w tej drużynie. Nie wiedziałem nawet z czego to wynika. Tak naprawdę najlepsze mecze grałem wchodząc z ławki.
Presja?
Ee tam, presja. W ogóle te pytania o presje… Kiedy gra się zawodowo w piłkę, rozgrywa setny podobny mecz, to nie ma już presji. Może w podświadomości siedziało, że nie spełniam oczekiwań, że kolejny słaby mecz i tak dalej.
Ł»e przyszła gwiazda i… dupa?
Od razu gwiazda. Gwiazdą to może być Mroczek…
A te liczby w gazetach, twoje zarobki? To nie zwiększało jednak obciążenia?
To był tylko zastępczy temat kilku brukowców. Nawet jak odchodziłem, to im mówiłem – o czym wy będziecie teraz pisać? Musieli się do czegoś przyczepić, choć nikt pewnie nawet nie wiedział, ile naprawdę zarabiam. Zwykle powstawały same bajki.
Ale w czołówce szatni, jeśli chodzi o pensje, byłeś. Nie zaprzeczysz.
Nie wiem. O tym się w sumie nie mówi, najwyżej w żartach. Myślę, że nowi zawodnicy, którzy teraz poprzychodzili do Wisły, też zarabiają bardzo dobre pieniądze.
Co pomyślałeś wchodząc po raz pierwszy do szatni Wisły?
Ł»e na pewno nie będę w niej liderem. Było kilku super-doświadczonych zawodników i mimo, że znałem ich z reprezentacji, wiedziałem, że tu już nie będzie jak w Zagłębiu.
A propos reprezentacji. Garguła stwierdził ostatnio obrazowo, że jest 384 tysiące kilometrów od kadry. Ile dzieli Łobodzińskiego, który niespełna cztery lata temu grał w każdym meczu na Euro 2008?
Nie no, w ogóle nie ma takiego tematu i chyba już nie będzie.
Kiedyś Beenhakker powoływał cię nawet jako rezerwowego.
Ale był też okres, kiedy mnie nie powoływał. Później strzeliłem dwie ważne bramki w meczu z Lechią i od razu zrobił się szum, że Łobodziński powinien wrócić…
Co ten Beenhakker miał w sobie poza tym wizerunkiem człowieka z Zachodu?
Z każdym rozmawiał, każdego traktował na poziomie. Myślę, że to samo miał w sobie Maaskant. Zauważyliście, żeby któryś z nich na konferencji otwarcie jechał z jakimś piłkarzem, krytykował go? To są trenerzy, którzy w szatni cię opierdolą, ale w mediach nie będą opowiadać, że ten zawalił czy tamten.
Do momentu kiedy byłeś w Wiśle, drużyna w pełni akceptowała Maaskanta?
Jasne. Pomimo tego, że na przykład ja na początku u niego nie grałem. Zapieprzałem przez cały okres przygotowawczy, zaliczyłem wszystkie sparingi, a tu nagle on nie zabiera mnie na pierwszy mecz w lidze… No to ja idę do niego i pytam – co jest? A on na to, że potrzebował zawodników defensywnych, ale cieszy się, że jestem zły. I, że jeszcze mu się przydam.
Aha, słuchajcie, mam tylko jedną prośbę… Tylko nie dajcie do wywiadu zdjęcia z tą gazetą, dobra?
Ale najpierw opowiedz nam jego historię…
Zrobił je chłopak, który pracował w Zagłębiu. To wszystko było dla jaj ustawione. Zdjęcie nie ukazało się aż do momentu, kiedy grałem w Zagłębiu. Dopiero jak poszedłem do Wisły, nagle gdzieś wypłynęło.
To może od razu pociągnijmy drugą historię, z którą nieodłącznie kojarzy się Łobodziński. Byłeś zajebany…
Wiecie jak jest – każdy to mówi, tylko mnie akurat złapali. Ł»eby tylko takie rzeczy mówiło się pod szatnią…
To teraz poważniej. Bierzesz pod uwagę, że w styczniu możesz pójść gdzieś na testy?
Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś mnie na nie zaprosił. Bo i na jakiej podstawie ktoś ma być teraz pewny mojej formy? Wzięlibyście w ciemno pracownika, który nie robił nic pół roku? Wiele zależy od tego, gdzie byłyby te testy, ale podejrzewam, że mógłbym na nie pojechać. Na razie nie mam planu. Co będzie, to będzie. Może zgłosi się jakiś klub z Polski. Jak trzeba będzie, to gdzieś wyjadę… Niestety, życie uczy pokory. Nadrabiam zaległości w życiu rodzinnym, mam się dobrze, ale jednak jestem piłkarzem. Powinienem grać i trenować.
Jakie były te pierwsze dni, gdy zawieszony w prawach zawodnika musiałeś zostać w domu?
Wiecie jaka była moja pierwsza myśl? Głupia, wiem, ale coś w stylu: „teraz to sobie odeśpię. Po prostu będę spał do południa”. I co się okazało? Wstaję o ósmej, sam trenuję. Czasem nawet dwa razy dziennie, bo przecież czasu mi nie brakuje. Niewiele było takich dni, w których sam sobie bym odpuścił. Ale im dłużej nie gram, tym czuję się z tym gorzej.
Miałeś choć raz myśl, żeby skończyć karierę? Dać sobie spokój tak, jak kiedyś wygrażał Matusiak?
Jasne, że tak. Po tej całej nagonce myślałem sobie: „za chwilę wrócę i znowu wszystko się zacznie”. Ale kurcze, zdrowy jestem, mam motywację, 29 lat. Właściwie czemu miałbym już nie grać? Tyle osób było już w to zamieszanych… W ogóle uważam, że media biorą się za nieodpowiednich ludzi. Wypływają głośne nazwiska, a o niektórych organizatorach nadal jest cisza. W tej chwili nie mogę, ale kiedyś powiem o tym więcej… Mam żal, że niektórzy nie mają odwagi powiedzieć, że MY byliśmy w tym tylko małym trybikiem. Ale może skończmy już to… Trochę nocy nie przespałem, teraz musi być tylko lepiej.
Ł»ona wiedziała?
Wiedziała, od początku.
Ty też wiedziałeś, że kiedyś to wypłynie.
Oczywiście. Byłem tego pewien. Nie znałem tylko dokładnej daty. Minęło sześć miesięcy od wyjścia z prokuratury, później minął rok. I nic. W takim momencie nie wiesz co robić, przecież nie pójdziesz do nich jeszcze raz zapytać, kiedy to wypłynie… Nie powiem, że mi to nie ciążyło. Siedział człowiek wieczorem w domu i zastanawiał się – napiszą o tym jutro, czy nie napiszą? Już nawet przestałem Internet przeglądać. W ogóle nie włączałem…
Ile to wszystko trwało?
Nie wiem. Pół roku? Może osiem, może dziewięć miesięcy. Zresztą, od razu po meczu z tą nieszczęsną Cracovią ja już wiedziałem, że nie było warto i że skończy się do dupy… Mega żałuję. Co zrobić, nie ma wyjścia – od stycznia muszę wrócić do gry. Zacząć wreszcie gdzieś trenować, nawet jeśli od razu nie podpiszę kontraktu.
Obawiasz się, że sportowo może być nędza?
Fizycznie nie. Bardziej o to, że dostanę piłkę pod nogę i się zaraz na niej wypierdolę (śmiech). Jasne, że się boję. Może byłem za słaby na Wisłę? Chociaż, nie wydaje mi się tak do końca. Mimo wszystko uważam, że na poziomie Ekstraklasy spokojnie mógłbym jeszcze kopać.
Piotrek Ćwielong ostatnio mówił, że przez ciebie nie mógł grać. Za dużo zarabiałeś i nawet, gdy on strzelił gola, to w kolejnym meczu grałeś ty.
Taka była sytuacja, że grał albo on, albo ja. Albo ja za niego, albo on za mnie. Na początku dostałem miejsce z urzędu, więc faktycznie miał prawo się wkurzać, ale później już rywalizacja była zdrowa.
I wszyscy mówili – ani ten Ćwielong dobry, ani ten Łobodziński.
Tak mówili. Ani ten, ani ten… Dokładnie. A teraz zmienia się to wszystko z rundy na rundę. Za chwilę znowu nie będzie połowy składu. Przyjdzie nowy trener i jużâ€¦ Mówią coś w ogóle, kto nim będzie? Nie wiem nic.
Niektórzy twierdzą, że Smuda po Euro.
Czemu się dziwić… Wiadomo, że ma dobry układ.
Jakie ty masz o nim zdanie?
Różne. Uważam, że on drużynę musi mieć na co dzień. To nie jest selekcjoner. Lubi popracować, przykręcić śrubę na treningu. Wiecie czego się najbardziej boję? Ł»e jak zacznie przygotowywać kadrę miesiąc przed Euro, to on tych chłopaków tam zajedzie. A Smuda lubi dopierdzielić! Jak kiedyś pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby na tydzień, to w ogóle piłek nie widzieliśmy…
A Wisła? Myślisz, ze ma w tym roku szansę na mistrza?
Nie wydaje mi się. Uważam, że jest słabsza niż rok czy dwa lata temu.
Potwierdzasz tezę, z którą sami raczej się nie zgadzamy, że bez Sobolewskiego w środku nie ma drużyny?
Trudne pytanie. Powiem tak: uważam, że Czarek Wilk sprawdza się idealnie. Nie trzeba ryczeć w szatni, żeby być dobrym kapitanem. W ogóle, to „Małego” mogliby nim zrobić (śmiech).
Na razie to się zajmuje robieniem tatuaży. Ostatnio Reymana strzelił na ramieniu.
Serio?
No, przecież nawet go golu z Odense prezentował.
A widzicie. Ja to za bardzo nie oglądam meczów. Raz w tygodniu Barcelonę. Na stadion mogę pójść, jakieś skróty obejrzeć, ale to by było tyle. Rafał Boguski, na przykład, to jak usiądzie w sobotę o dwunastej, tak kończy oglądać w niedzielę o północy. Mnie to nie kręci aż do tego stopnia.
Jak w takim razie wytrzymujesz odprawy przedmeczowe?
W Wiśle było spoko. Trener Bahr robił 15-minutowe zbitki. Najlepsze akcje i najgorsze. Ale u takiego Frania, niestety, nieraz i całe połówki oglądaliśmy. A ja nie należę do tych, którzy oglądają osiem meczów co weekend. Wyniki sprawdzam z ciekawości, a tak to zwykle Barcelona…
Zagrałeś z nią kiedyś na Camp Nou.
Raczej to ona zagrała z nami – w dziadka. Oni grali, a my w środku. Przed meczem trener Skorża zrobił odprawę. A że miał to być pierwszy mecz Barcelony w sezonie, to pokazywał nam sparingi, w których goliła wszystkich 6:3, 5:2 i tak dalej. Zmontował te wszystkie stracone bramki i mówi: „popatrzcie, tracą. Czyli da się…” A oni te bramki może i tracili, ale dopiero jak wcześniej sami wbili z pięć. Niestety. Wyobraźcie sobie w ogóle, jak zrobić polskiej drużynie odprawę przed meczem z Barceloną? Co można powiedzieć? Chyba tylko tyle, że trzeba zapierdalać…
Byłeś kiedyś na boisku równie bezradny, jak wtedy?
Nigdy. Nawet w meczu z Niemcami na Euro czuło się, że można zremisować, ale nie na Barcelonie. Pamiętam taki moment, gdy piłka wypadła na aut i wyskoczył do niej chyba Mateusz Kowalski. Na ławce jeszcze dostał opierdol, że tak szybko podał. Niestety, nie mieliśmy zamiaru gonić wyniku (śmiech). Ja i tak miałem szczęście, że grałem na Abidala. „Boguś” grał na Alvesa i był dramat. Nie wiem, jakim cudem wygraliśmy w rewanżu.
Chyba musieliście kupić.
Oj, grube musielibyśmy podpisywać listy. Jak książki telefoniczne…
ROZMAWIALI PAWEŁ MUZYKA I TOMASZ KWAŚNIAK