– Nic nie osiągniesz w piłce, skup się na czymś innym, nie nadajesz się do tego sportu, popróbuj w siatę czy kosza – tego rodzaju uwag jeszcze dekadę temu zmuszony był słuchać jeden z obecnie najwszechstronniejszych i najdrożej wycenionych snajperów w całej Europie. Edin Dzeko, bo właśnie o 25-letnim Bośniaku z Manchesteru City mowa, musiał przebyć długą i wyboistą drogę, by zamiast „Kloc” czy „Balvan” nazywano go w ojczyźnie „Bosanskim Dijamantem”.
Dziś były król strzelców Bundesligi i poważny kandydat na najskuteczniejszego napastnika Premiership nie może uniknąć porównań do innych bałkańskich gwiazd z przeszłości. Steve McClaren, trener Dzeko w VfL Wolfsburg, widział w nim na przykład nowego Alena Boksicia. Jednak jeszcze jako zawodnik Zeljeznicaru raczej spodziewano się po nim co najwyżej podobnej pożywki dla mediów, jaką w Polsce stał się Grzegorz Rasiak. Niby niezły, osiągnął całkiem sporo w relacji do innych napastników z naszej Ekstraklasy, ale zawsze na pierwszym miejscu był i będzie kojarzony z międzynarodowymi modyfikacjami swojego nazwiska, takimi jak Van der Drwal, Drewnopoulos czy Drewnilson. Początkowo podobnie było z Dzeko. Treningi zaczął w wieku 10 lat, po ustaniu wojny na Bałkanach. Dużym zwolennikiem zapisania Edina do szkółki Zeljeznicara Sarajevo był jego ojciec Midhat, również praktykujący w przeszłości piłkę nożną. Dzeko wprawdzie zdołał w miarę szybko przebić się do pierwszego składu stołecznej drużyny, jednak nigdy nie powalił na kolana jej kibiców. Narzekali na jego, delikatnie mówiąc, małą dynamikę, a dosadniej „klocowatość”. Stąd też wielokrotnie musiał godnie znosić takie przywary jak „Balvan” (kłoda) czy właśnie „Kloc” (wyrażenie potoczne mające wiele znaczeń – może to być pręt, słup, kloc czy cokół). Warto wspomnieć, że w rodzimej lidze Dzeko występował zazwyczaj w linii pomocy, co na pewno utrudniało mu wykorzystanie pełni swojego prawdziwego potencjału. 40 meczów i 5 goli w ciągu dwóch sezonów – taki bilans to raczej nic szczególnego jak na gracza ofensywnego, dlatego nikt w Sarajewie nie płakał, gdy Dzeko opuszczał Bośnię dla ligi czeskiej. Mało tego, w Zeljeznicare zapanowała niemal euforia, bo udało się sprzedać jakimś frajerom „Kloca” za aż 25.000 funtów. – To jak trafienie na loterii – określił wówczas ten interes jeden z członków zarządu bośniackiej drużyny. Być może, ale co najwyżej trafienie trójki, kiedy zgubiło się drugi kupon, na którym była skreślona szóstka.
Wspomnianymi „frajerami” była drużyna FK Teplice. Do zakupu Bośniaka zachęcił ją były trener Zeljeznicara, JiŁ™Ã PlÃŁ¡ek. Nie pracował on na Bałkanach za długo, bo zaledwie niecały rok, jednak to starczyło, by zostać jednym z nielicznych zwolenników talentu Dzeko. PlÃŁ¡ek na swoim koncie do dziś nie ma żadnych spektakularnych sukcesów (chyba, że za taki można uznać jeden Puchar Czech), dlatego też odkrycie talentu obecnego snajpera The Citizens śmiało można nazwać jego najbardziej wartościowym dokonaniem. 19-letni wówczas Dzeko początkowo został wypożyczony do drugoligowego zespołu Ústà nad Labem, który prowadził właśnie JiŁ™Ã PlÃŁ¡ek. Bośniak wielokrotnie podkreślał rolę trenera w jego aklimatyzacji w nowym środowisku. Zaczął też natychmiastowo spłacać kredyt zaufania – przez pół roku zdołał strzelić 6 goli w 15 spotkaniach na zapleczu pierwszej ligi, po czym powrócił z wypożyczenia do drużyny z Teplic. Po kolejnym półroczu był już bardzo dobrze kojarzoną postacią w kraju naszych południowych sąsiadów. Dzeko otrzymał nawet propozycję przyjęcia czeskiego obywatelstwa i reprezentowania tamtejszej młodzieżówki, jednak bez większego wahania wybrał koszulkę swojej ojczyzny. Kolejny sezon w Teplicach okazał się pierwszym przełomowym w jego karierze. 13 bramek w 30 ligowych meczach to może nie wynik oszałamiający, jednak starczył, by wygrać wyścig o koronę czeskiego króla strzelców. To z kolei pozwoliło już zwrócić na siebie uwagę kilku możniejszych europejskich klubów.
Kim jest, jaką posiada mentalność i jakie metody treningowe stosuje Felix Magath wie chyba obecnie każdy fan futbolu. Wiedział o tym też Dzeko otrzymując w 2007 roku ofertę z VfL Wolfsburg. To właśnie osoba niezwykle wymagającego szkoleniowca, a także wyraźna i dobrze rokująca ścieżka rozwoju klubu zadecydowały o wyborze przez „Dijamanta” właśnie tego zespołu, odrzucając jednocześnie propozycje między innymi z FC Salzburg czy Paris Saint Germain. Początki Dzeko w Wolfsburgu można porównać do rozpoczęcia jego przygody z Manchesterem City. Zmiana środowiska, wielkie oczekiwania, zdecydowanie większa konkurencja i bardziej wymagające warunki. Wszystkie te czynniki sprawiają, że słabsi odpadają z rywalizacji. Ale Bośniak do słabych nigdy nie należał, nawet gdy pozostali twierdzili inaczej. Podobnie jak w Premiership, tak też w Bundeslidze Dzeko zaliczył start niezły, acz na pewno nie fenomenalny. W swoim premierowym sezonie na Volkswagen-Arena zdobył osiem goli.
To, co najlepsze, miało dopiero nadejść. Od sezonu 2008/09, mistrzowskiego dla Wolfsburga, Dzeko jako współtwórca magicznego tercetu ofensywnego „Wilków” Dzeko-Grafite-Misimović stał się jednym z najbardziej pożądanych piłkarzy na transferowym rynku europejskich potęg. Wprawdzie jego starszy brazylijski partner z ataku strzelił wówczas więcej goli, to właśnie Bośniaka uznawano za kluczowego gracza drużyny Magatha. Twierdzili tak chociażby piłkarze Bundesligi, którzy w głosowaniu wybrali go najlepszym zawodnikiem w Niemczech. I faktycznie, zarówno dla Grafite (obecnie Al-Ahli Dubai), jak i dla Misimovicia (Dynamo Moskwa) ten niezwykle udany sezon w VfL był apogeum kariery. Dla Dzeko nastomiast były to jedynie schody do wejścia poziom wyżej. Jak sam przyznaje, nie odnalazłby ich bez pomocy Felixa Magatha. Wielokrotnie podkreślał, że bez jego czasami katorżniczych treningów nie byłby teraz na tym etapie kariery, na którym ma okazję obecnie wszystkich zachwycać. Możliwe, że nigdy by do niego nie dotarł.
Gdy jego mentor odszedł po zdobytym mistrzostwie do Schalke 04, od razu pojawiły się spekulacje na temat wyprzedaży gwiazd VfL, na czele oczywiście z bośniackim snajperem. Piłkarze Wolfsburga utracili swoją magię i już aż tak wszystkich nie zachwycali. Mimo wszystko Dzeko pozostał jeszcze w mieście Volkswagena przez półtora roku, podbijając jeszcze swoją wartość przez zwycięstwo w klasyfikacji strzelców Bundesligi oraz udane występy w Lidze Mistrzów. Stał się też najskuteczniejszym piłkarzem w Bundeslidze w historii Vfl, wyprzedzając Diego Klimowicza (niestety, Panie Smuda, ten piłkarz już kiedyś deklarował brak chęci występów w naszej reprezentacji). Wydawało się, że w transferowym wyścigu po Dzeko zwycięży Milan, między innymi ze względów osobistych (wzorem Edina jest Andrij Szewczenko z czasów gry w „Rossonerich”). Ostatecznie jednak „Dijamant” zdecydował się na najpoważniejszą finansowo ofertę z Manchesteru, pobijając kolejny rekord. Jeszcze nigdy wcześniej żaden klub nie zapłacił tylu pieniędzy za gracza z byłej Jugosławii (32 miliony Euro wobec 26 milionów wydanych przez Real Madryt na Elvira Baljicia w 1999 roku). Dziś kupując jego kartę zawodniczą byłoby trzeba sięgnąć do portfela pewnie jeszcze głębiej.
Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie co odróżnia naszych piłkarzy od bałkańskich, że to zazwyczaj oni robią szybkie i zawrotne kariery na zachodzie, mimo jeszcze gorszych warunków do trenowania w swoich ojczyznach. Jednym z decydujących czynników wydaje się zadziorność i wytrwałość ukształtowana przez odwieczne konflikty. Dzeko, jak większość jego kolegów z Bałkanów, nie miał w Bośni łatwego życia. Nie oglądalibyśmy dziś jego bramek, gdyby nie zapobiegliwość jego matki. Pewnego razu zabroniła mu iść pograć w piłkę przed blokiem, wyczuwając podświadomie niebezpieczeństwo. Chwilę później wybuch granatu zabił kilku jego przyjaciół. Dzisiaj jako ambasador UNICEF-u „Dijamant” odwiedza szkoły w Bośni, wspierając tamtejsze dzieci po trudnych przeżyciach.
Zadziorność i krnąbrny charakter, mimo raczej dominującego opanowania, Dzeko pokazał chociażby po jednym z meczów VfL (tłumaczenie jego słów w komentarzach pod filmem).
Chęć do współpracy z innymi ludźmi nie ogranicza się tylko do roli wspomnianego ambasadora. Bośniak chętnie pomaga również swoim mniej rozgarniętym kolegom z klubu.
PIOTR STARKOWSKI