Mieli w tym sezonie sporo namieszać i to w tej górnej części tabeli. Mieli nawiązać walkę z krajową czołówką. Mieli być czarnym koniem rozgrywek i sennym koszmarem trenerów rywali. Mieli pozytywnie zaskakiwać. Mieli wnieść nową jakość do ekstraklasy, bo przed sezonem pościągali jej gwiazdy. Mieli swoją grą przyciągnąć kibiców i sprawić, że pomarańczowy stadion zacznie się wreszcie wypełniać. Mieli walczyć o puchary. Teraz czeka ich rozpaczliwa walka o utrzymanie.
Dlaczego z przedsezonowych planów Zagłębia nic nie wyszło? Z każdym przegrywanym przez nich meczem, odpowiedź na to pytanie jest warta coraz więcej. Wciąż jednak nikt jej tam nie znalazł. – Sami się zastanawiamy, o co w ogóle chodzi i dlaczego tak jest. Też chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego tak słabo gramy i nie zdobywamy punktów – mówi nam Arkadiusz Woźniak, w zasadzie jedyny zawodnik zespołu, po którym widać duże zaangażowanie, za każdym razem, kiedy pojawia się na boisku. Widać, że mu zawsze zależy, ale taka postawa to raczej wyjątek od panujących w drużynie reguł. Młody napastnik wyłamuje się z nich pewnie dlatego, że jest emocjonalnie związany z klubem i miastem, w którym się wychował. – Każdy mówił przed sezonem, że będziemy w górnej połowie tabeli. Sami tak myśleliśmy. W sparingach wszystko było ok. Dobrze graliśmy w piłkę, a przyszła liga i – może pierwsze dwa mecze jeszcze nie, ale później – słabo to wyglądało. Ale przecież nie zapomnieliśmy jak się gra – twierdzi.
TO NIE SÄ„ JAJA
Problem w tym, że nawet jeśli pamiętają, to świetnie się z tym kamuflują podczas ligowych spotkań. – Chodzi o to, że mocno się załamujemy po straconej bramce. Nie mamy takiego… Jak tylko stracimy gola, to zaraz spuszczamy głowy w dół i zaczyna się takie myślenie: „kurde, znowu przegramy”. Większość przyczyn takiej postawy, leży w naszych głowach. A z każdą porażką, jest coraz bardziej ciężko. Presja narasta, że kolejny raz przegrywamy i w następnej kolejce jest jeszcze gorzej – opowiada najlepszy strzelec „Miedziowych”.
Pisząc wprost: nie mają „jaj”. Więc drużyna nie ma charakteru, albo z jakichś przyczyn go nie pokazuje. Nie ma kogoś, kto „by to pociągnął”. Wydawało się jednak, że piłkarze sprowadzeni przed sezonem (Janusz Gancarczyk, Marcin Kowalczyk, Rachwał, Hanek, Telichowski, Sernas, Maciej Małkowski), mają takie umiejętności, które bez większego zaangażowania pozwolą znaleźć się w okolicach środka tabeli. Dzieje się inaczej, bo jakość u tych zawodników także zniknęła. Przechodzą obok meczów. Jakby sobie odpuszczali. Może wy, z boku, tak na to patrzycie, ale ja, od środka, widzę to inaczej. Widzę, że każdy chce zapierniczać. Wiem, że wszyscy bardzo chcą, żeby było jak najlepiej dla drużyny. Wiem o tym i mogę się wstawić za chłopakami, bo jestem przekonany, że oni walczą – broni kolegów napastnik, lecz po chwili sam zauważa: – Niestety, nie robimy punktów i to jest w tym wszystkim najgorsze. A jak nie idzie, to wiadomo, że wszyscy się czepiają.
Nie będziemy się zatem czepiać, ale Małkowski czy Sernas w poprzednich klubach, a Małkowski i Sernas w Zagłębiu, to nie ci sami zawodnicy. W zasadzie – żaden ze ściągniętych z ligi zawodników, nie nawiązuje teraz do formy ze swoich najlepszych czasów, nie mówiąc już o tym, żeby któryś osiągnął w Lubinie dyspozycję, jakiej nie miał nigdy wcześniej. Miedziowi działacze, gdyby mogli, to pewnie by ich zwrócili: – Składamy reklamację! To nie są ci piłkarze, których chcieliśmy kupić. Nie grają tak, jak było napisane na pudełku!
– Nie spodziewaliśmy się tego, bo oni byli wcześniej wiodącymi postaciami w swoich zespołach. Jak na polską ligę, to są bardzo dobrzy piłkarze. Nikt się nie spodziewał, że mając taki skład na papierze, będziemy robić tak mało punktów. Nie wiem, czemu się tak dzieje. Nie mam pojęcia, ale mogę zaświadczyć, że oni naprawdę chcą. Starają się. To też nie jest dla nich komfortowa sytuacja, że znaleźli się w takim dołku. Też chcą się z niego wydostać – mówi Woźniak.
Jeśli faktycznie chcą się utrzymać, będą musieli – szybko i mocno – wziąć się w garść, bo sytuacja naprawdę nie jest ciekawa. Na wiosnę muszą zacząć wygrywać, bo w przeciwnym wypadku grozi im…
KATASTROFA DŁUGOTERMINOWA
Spadek – po rundzie jesiennej – zagląda Zagłębiu głęboko w oczy. Przedostatnie miejsce. Dwa punkty straty do ŁKS-u i Bełchatowa. Oraz, co istotne: TYLKO JEDEN punkt przewagi nad Cracovią, która znana jest z tego, że nawet jak spadnie, to potrafi się utrzymać. Pocieszające też pewnie nie jest to, że Pavel Hapal dopiero uczy się naszej ligi. Ciekawe, czy zdąży, zanim będzie za późno? Właściwie, to problem trzeba rozwiązać na wczoraj, a najlepiej to zapunktować jeszcze w dwóch, przeniesionych z wiosny meczach. Z tym, że to mecze z Legią u siebie i z Lechem na wyjeździe.
– Nie ma już czasu na zastanawianie i rozmyślanie. Nie możemy już kalkulować. Zaczyna się już druga runda i to nie jest moment na myślenie. Najważniejsze jest robienie punktów. Tylko sam się już śmieje, bo powtarzam, to przed każdym meczem: – Trzeba zdobyć punkty… Legii idzie trochę gorzej na wyjazdach. Lech jest w dołku. Musimy to wykorzystać i coś zdobyć w tych dwóch spotkaniach. Do tego potrzeba nam koncentracji, bo dużo goli tracimy po indywidualnych błędach – ocenia gracz z Lubina.
Bardziej przewlekły problem wskazuje natomiast Krzysztof Paluszek, który był członkiem sztabu szkoleniowego mistrzowskiej drużyny „Miedziowych” z 2007 roku. – Moja ostatnia przygoda z Zagłębiem trwała 2,5 roku. W tym czasie, przeżyłem tam trzech prezesów i czterech trenerów. Myślę, że to odzwierciedla sposób funkcjonowania klubu. To jest związane z określoną polityką, w stosunku do pracowników całego pionu sportowego, trenerskiego itd. Każdy trener ma inne wymagania w stosunku do ludzi. Najchętniej chciałby ich wymienić na swoich. W całej obecnej kadrze zespołu, jest chyba tylko trzech zawodników, z którymi ja pracowałem. I to nie byli wtedy podstawowi zawodnicy, bo Szymon Pawłowski czy Łukasz Hanzel dopiero wchodzili do zespołu. To obrazuje, jakie tam zrobiono zmiany. A w piłce nożnej tak nie ma, że się ściąga pięciu czy ośmiu zawodników co rok i to wszystko od razu zaskakuje. Skład powinien być bardziej stopniowo uzupełniany, a w Lubinie często jesteśmy świadkami rewolucji – przypomina.
Dla porównania. Wyjściowe zestawienie Zagłębia z pierwszego meczu zeszłego sezonu…
A to z inauguracji bieżących rozgrywek…
Ta rewolucja sporo kosztuje i przynosi fatalne skutki. Istotne jest też pewnie to, że nie ma tam zbyt wielu piłkarzy, którzy będą „umierać za klub”. Zresztą, chyba nikt nie myślał, że taki Sernas przychodzi do Lubina z jakiekolwiek innego powodu, niż cyfry jakie zapisano w jego kontrakcie. Nie poszedł tam urzeczony miastem, które może i się rozwija, ale ciężko o nim powiedzieć, że bywa urokliwe. Nie przyciągnęły go też rzesze kibiców, których przecież nigdy tam nie było, a ostatnimi czasy jeszcze zaczęło ich ubywać. Dostali kasę, którą się zadowolili (i po którą przyszli), więc przestali grać. To jednak działa w obie strony, bo wiadomo, iż fatalna gra nie sprawi, że frekwencja wzrośnie.
Trybuny już teraz świecą pustkami. Zazwyczaj zapełnia się tylko „młyn”, ale i tak głównie po to, żeby prowadzić jakiś milczący protest, albo pokrzyczeć na piłkarzy (nie mylić z dopingiem). Przeprowadzono nawet pewną akcję, mającą przyciągnąć ludzi na stadion. Okazała się jednak strzałem w stopę i przyniosła wręcz odwrotny skutek. Bilety na derbowy mecz ze Śląskiem sprzedawano za pięć złotych, pewna pula trafiła też do zakładów pracy i w efekcie na stadionie zjawiło się 10 tysięcy widzów. Niestety, większość – widząc postawę graczy Zagłębia – wyszła jeszcze przed ostatnim gwizdkiem. – Pikniki, gdzie wy idziecie? – krzyczeli im na pożegnanie najbardziej fanatyczni kibice. Gdziekolwiek nie poszli. Wątpliwe, że kiedykolwiek jeszcze wrócą…
Taki krajobraz sprawia, że posypała się strategia marketingowa klubu. Przed startem rozgrywek, tak oto kuszono potencjalnych sponsorów: „W sezonie 2010/2011 średnia widzów podczas ligowych spotkań rozgrywanych na Dialog Arenie wynosiła ok. 8000 osób. Spodziewamy się, że w najbliższym sezonie frekwencja wzrośnie, ponieważ obecnie budujemy drużynę, która ma walczyć o wyższe cele sportowe. Dobre wyniki, na które liczymy, przełożą się też na popularyzację Zagłębia w całym kraju, a ewentualne występy w europejskich pucharach, wiążą się z jeszcze szerszą promocją marki naszego klubu i jego partnerów.”
W obecnej sytuacji, brzmi to jak mało śmieszny żart, ale pewnie ludziom, którzy włożyli w klub choćby złotówkę – nie jest do śmiechu. Jak bardzo nietrafione były te prognozy, pokazuje poniższy obrazek. To wykres formy lubińskich piłkarzy w rundzie jesiennej.
UWAGA! Sponsorzy Zagłębia – zasłonić oczy.
Trochę tylko razi fakt, że za pieniądze KGHM Abwo z Costą wypadają sobie w środku tygodnia i w trakcie sezonu na balety do Wrocławia.
TOMASZ KWAŚNIAK


