Showman, pajac i legenda – po prostu Piplica

redakcja

Autor:redakcja

25 listopada 2011, 13:16 • 8 min czytania

Niektórzy powinni sobie zapamiętać: nawet będąc renomowaną ofermą można przejść do historii. Taka sztuka udała się człowiekowi, który puszczał wszystko – „pawełki”, „cabaje”, „przyrosie” i „małkosie” znacznie częściej od ich patronów, a poważną piłkę poznał będąc ledwo przed trzydziestką. Jego kariera jest scenariuszem na nawet niezłą komedię z domieszką dramatu. Taką, w której bohaterem jest życiowy farciarz, którego lubić muszą wszyscy. Nawet najwięksi wrogowie…
Gdy kończył karierę, z goryczą w głosie żegnali go kibice, których od narodzin dzielił krótszy czas niż jego od rozegrania pierwszego meczu. Tomislav Piplica – dla jednych pajac, który pomylił profesje, dla drugich bohater i klubowa legenda. Ale legenda dosyć chwiejna, bo raz rozwścieczył ich do tego stopnia, że postanowili mu nawrzucać. Co zrobił? Chciałoby się powiedzieć: nic takiego, po prostu zawalił mecz. Bo kogo jak kogo, ale kibiców Energie Cottbus nie powinno to dziwić. Piplica znów coś śmiesznego puścił? No to jesteśmy w domu. Oto bramkarz, który w swoim fachu wyznaczył nowe trendy, a jego następcy ciągle nie widać. Facet, przy którym Bartosz Fabiniak znów byłby dla Janusza Wójcika zwykłym „misiem” a nie „kut… jeb…” – jak określały to TVN-owskie napisy.

Showman, pajac i legenda – po prostu Piplica
Reklama

Piplica zakończył karierę w 2009 roku, mając czterdzieści lat na karku i pewnie grałby dłużej, gdyby władze Energie zechciały przedłużyć z nim kontrakt. Jednak patrząc na jego wiek i dotychczasowe „osiągnięcia”, bezpieczniej było dać mu inną fuchę i zostawić z dala od klubowej bramki. Wprawdzie sam Bośniak coś przebąkiwał o możliwości kontynuowania kariery poza Chociebużem, ale każdy wiedział, że były to raczej rozpaczliwe próby przekonania pracodawców do zmiany zdania aniżeli poważne zamiary. – Niezależnie od wieku, nadal jestem w szczytowej formie, co potwierdzają wyniki testów sprawnościowych – mówił kilka miesięcy po zakończeniu kariery, które nie oznaczało od razu, że będzie musiał pożegnać się z klubem. Wręcz przeciwnie – po rozbracie z uprawianiem sportu, obowiązków chyba nawet mu przybyło, bo w Cottbus nadal cieszył się specjalnymi względami. „Pipi” z miejsca został skautem, trenerem bramkarzy i człowiekiem odpowiedzialnym za kontakty z fanami. – Mimo, że miałem nadzieję, że uda mi się przedłużyć umowę, nie jestem zły na prezydenta Ulricha Lepscha – mówił. Zdaje się jednak, że to nie była decyzja Lepscha a Clausa-Dietera Wollitza, wówczas nowego trenera Energie. – On jest świetnym kolesiem! Naprawdę chętnie widziałbym go grającego, ale ma już czterdzieści lat i z tego też powodu nie otrzymał u mnie nowego kontraktu. Oczywiście, moglibyśmy przedłużyć z nim umowę o rok, ale nie zrobilibyśmy mu w ten sposób przysługi – miał powiedzieć w jednej z rozmów z dziennikarzami.

W Cottbus obiecano mu nawet mecz pożegnalny, a takiego zaszczytu nikt przed nim nie dostąpił. I choć musiał czekać rok, to on stał się właśnie tym pierwszym. Wówczas powiało wielką imprezą, bo oprócz niego zagrać przyjechali tacy piłkarze jak Davor Ł uker, Zvonimir Soldo, Josip Simunic, Ulf Kirsten, Elvir Baljić czy Sergej Barbarez, a nie zapomnieli o nim także fani, którzy w dniu jego pożegnania pobili rekord frekwencji w sezonie 2009/10 na Stadion der Freundschaft. Dopisali nie tylko kibice, ale i sami organizatorzy, którzy naprawdę się postarali. Takiego pożegnania nie powstydziłyby się największe legendy futbolu:

Reklama

Te tłumy przyszły specjalnie dla niego. Dla człowieka, który z klubem był na dobre i na złe przez jedenaście sezonów, niejednokrotnie zaznając z nim smaku spadku , jak i awansu. Dla faceta, który swoimi pierdołowatymi interwencjami zasłynął bardziej niż ktokolwiek inny. – Ludzie zawsze szybko zapomną o świetnych paradach i będą pamiętać te złe. Możesz bronić dobrze, ale będzie się mówiło o wpadkach – narzekał w jednym z wywiadów. Faktycznie, ciężko nie przyznać mu racji. Ale jak tu nie pamiętać o takim samobóju, jak ten z meczu przeciwko Borussii Moenchengladbach? Kwintesencja parodii bramkarza. To właśnie takie zarzuty mógł usłyszeć najczęściej – że nie nadaje się do gry w piłkę. Albo że nie wiadomo jak to z nim do końca jest – gra jako bramkarz, czy napastnik drużyny przeciwnej? – ironizowali kibice. Takie teorie spiskowe wysnuwali jego prześmiewcy. Określali go mianem „najgorszego bramkarza z tych znanych”, który dodatkowo przez całą karierę musiał kamuflować się z grą na pozycji środkowego napastnika. Inni dodawali, że musi prowadzić jakąś tajną szkółkę, bo dorobił się już uczniów. Takim okrzyknięto Saschę Burcherta z Herthy Berlin, który efektowną główką zaliczył asystę przy golu Davida Jarolima z HSV.

Ale Piplica jest ciekawą postacią nie tylko na samej murawie. Nawet losy jego kariery wyglądają dość śmiesznie, bo do Energie trafił dopiero w wieku 29 lat z NK Samobor, jeszcze wcześniej grając dla HNK Segesta Sisak, gdzie strzelił cztery gole. Mimo późniejszego reprezentowania Bośni i Harcegowiny, jego kariera kręciła się wokół Chorwacji, w której grał przed przyjazdem do Niemiec. Mógł zagrać nawet w tamtejszej reprezentacji, ale wówczas musiałby obciąć włosy. – Moja mama jest z Bośni, a ojciec z Chorwacji. Mogłem nawet grać dla kraju ojca, bo zaproszenie już leżało na stole. Ale musiałbym obciąć włosy, czego nie chciałem robić, bo zawsze wolałem długie. 40-50 centymetrów to takie, które mi odpowiadają i takie zresztą noszę. One nie sprawiają mi problemu nawet gdy trenujemy dwa razy dziennie, nie muszę myć ich za każdym razem – opowiadał. Ale zanim dostał ofertę z Chorwacji, w 1987 roku zdążył zdobyć złoty medal na mistrzostwach świata U-20 z reprezentacją Jugosławii. Wprawdzie na chilijskich boiskach nie zagrał ani minuty i był zmiennikiem Dragoje Lekovicia, to ów sukces widnieje w jego kartotece. Dopiero po rozpadzie „Jugoli” Piplica zadebiutował w bośniackiej kadrze, dla której zagrał tylko dziewięć razy i to w ciągu dwóch lat.

– Byłem długo w Chorwacji, ale musiałem coś zmienić ze względu na finanse. W Cottbus było naprawdę fajnie, bo szybko udało się wywalczyć pierwszy w historii klubu awans do Bundesligi. To było coś wyjątkowego, szczególnie dla takiego małego zespołu. Podobało mi się tam od początku – miasto, kibice, drużyna, wszystko było w porządku – zachwalał swoją decyzję. Ona i owszem, okazała się być jedną z najlepszych w jego życiu, bo z anonima wyniosła go na usta całej Europy. A w zasadzie to wyniósł się sam, choćby takimi interwencjami jak te…

Ranking można uznać za mocno subiektywny, bo powszechnie panuje opinia, że to wspomniane uderzenie z Borussią Moenchengladbach (drugie miejsce) jest jego „życiowym dziełem”. Pytanie o cudowną główkę pada niemal w każdym wywiadzie, sam gol zapisał się w historii piłki, a doceniono go nawet w programach rozrywkowych. W show „Raab of the Week” Piplica dostał nagrodę za jedną z najbardziej kuriozalnych wpadek w historii, dorzucając do tego tytuł „bramki samobójczej roku”. Konkurencja wbrew pozorom nie była mała, bo w szranki o zaszczytne trofeum stał jeszcze inny gol jego autorstwa… – To moja wina, po prostu myślałem, że piłka spadnie na poprzeczkę i wyleci poza boisko – ze wstydem tłumaczy w większości rozmów.

W trzecim sezonie w Bundeslidze miarka się przebrała i Tomislav wylądował na ławce, z której obserwował większość meczów. Na boisku pojawił się tylko dziewięciokrotnie, ale dla takiego specjalisty jak on nie była to zbyt duża przeszkoda, by nie wbić sobie czegoś do bramki. Zastępujący go później André Lenz nie zdołał uratować najwyższego frontu i Energie musiało wrócić ligę niżej, gdzie Piplica dalej ławkował, a miejsce w składzie odzyskał dopiero w kolejnym sezonie. Okazało się, że przez następne trzy lata był nie do ruszenia. Aż do kolejnych wyczynów w Bundeslidze. Po przegranym 1:2 meczu z Duisburgiem (oczywiście dwa gole na jego konto) kibice mieli go serdecznie dość. – Presja na Tomislava jest zbyt duża, dlatego do bramki wejdzie Gerhard Tremmel – mówił ówczesny szkoleniowiec Energie. Gwizdy i obelgi fanów w kierunku klubowej legendy były już czymś poważnym, a najlepiej sprawę z tego zdawał sobie sam bramkarz. – To najgorsza sytuacja w mojej karierze – przeżywał.

W poprzednim sezonie niektórzy kibice zaczęli doszukiwać się nowego Piplicy. Padło na Ralafa Fährmanna, wówczas bramkarza Eintrachtu, dziś Schalke 04.

Po zakończeniu kariery oprócz posady w klubie ze Stadionu Przyjaźni, Piplica rozpoczął kurs trenerski i ostatnio odbył staż w Carl Zeiss Jena, a oprócz tego asystował trenerowi reprezentacji Bośni. – Stanowisko jest od wielu miesięcy wolne, chociaż wiele osób się o nie ubiegało. To, że zaproponowano mi tę pracę, jest dla mnie dużym zaszczytem – opowiadał przed rokiem, ale zaznaczył, że nie ma zamiaru opuszczać Niemiec: – Oznajmiłem bośniackiej drużynie, że zostaję w Cottbus, bo także moja rodzina tego chciała. Nie chcę tutaj tylko mieszkać, ale chcę być też aktywny w sztabie trenerskim U23. W następnym tygodniu jestem umówiony z prezydentem Ulrichem Lepschem i wtedy omówimy wszystkie szczegóły i możliwości. Oczywiście Energie musi pogodzić się z moim zaangażowaniem dla Bośni. Spokojnie mogę łączyć te funkcje – zakończył.

Jakiś czas temu przez Piplicę przewinął się również polski wątek, bo Bośniak wspomógł jedną z akcji charytatywnych. Chodziło o leczenie kilku dzieci będących w stanie śpiączki i na ten cel groteskowy ex-bramkarz przekazał kilka par swoich rękawic. Innym razem w Hamburgu wziął udział w „Dniu legend”, gdzie zagrał w meczu mającym na celu wspieranie dzieci i młodzieży z biedniejszych dzielnic Hamburga.

Co do tych wspomnianych następców – okazuje się jednak, że jest pewna nadzieja. – ٽak Paolo, mój ośmioletni syn, już rozpoczął treningi. Oczywiście to ja jestem jego idolem – stwierdził dwa lata temu Piplica. Tak więc Ł½ak, piłkarska Europa na ciebie czeka. Bo jak nie ty, to kto?

KRYSTIAN GRADOWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama