Słyszał już o nim cały wiślacki Kraków, ale na ulicy większość fanów Białej Gwiazdy by go nie rozpoznała. Jego nazwisko jest ostatnio skandowane na każdym meczu, choć sam do tego ręki nie zdążył przyłożyć. Ale jest wychowankiem. I to takim, który daje nadzieję, że szkolenie w tym klubie nie jest tak denne, na jakie wygląda. Michał Czekaj. Człowiek, którego Wisła (na razie) nie zepsuła.
Zagotował się przed kamerami…
Stefa mieszana na Reymonta po meczu z Górnikiem. Kew Jaliens kieruje się do wyjścia z pawilonu medialnego. Z grymasem na twarzy i ręką na temblaku, co jeden z prowiślackich (!) dziennikarzy kwituje słowami: – No, to jednak nie przegraliśmy… Kilka metrów dalej stoi Czekaj z wzrokiem wbitym w ziemię. Otoczony wianuszkiem dziennikarzy nieśmiało, prawie szeptem opowiada, że chciałby pójść śladami Arka Głowackiego.
Jest speszony, choć ma za sobą bardzo udany występ. Występ, którego od dłuższego czasu domagali się kibice. Co mecz śpiewali przecież „Jaliens, Lamey dziękujemy, was oglądać już nie chcemy” na przemian z nazwiskami Michała Czekaja i Daniela Bruda. Robert Maaskant pozostawał niewzruszony. Kew ma grać, bo jest „drugim trenerem”, generałem i w ogóle. A Czekaj? Czekaj czekał. – Czy tego Michała, który dobrze zagrał z Koroną, nie trafia szlag, że choćby świat się walił, to Maaskant i tak postawi na swojego? – pytał retorycznie na swoim blogu Andrzej Iwan.
Holender tymczasem próbował robić ludziom wodę z mózgu i opowiadał na konferencjach, że o Czekaju nie zapomina i ma dla niego przygotowany specjalny projekt rozwoju. Taki tani PR. Bo skoro 19-latek dostał szansę w meczu z Koroną i zagrał normalnie – ani źle, ani dobrze, ale bez głupich dziecinnych błędów, to czemu wrócił, skąd przyszedł? Wrócił na ławkę pierwszej drużyny i do Młodej Ekstraklasy. Na prawie trzy miesiące, bo nie liczymy ogonów z ŁKS-em i Fulham ani pucharowego meczu z Limanovią. Aż Jaliens doznał urazu… – To takie szczęście w nieszczęściu. Ale trener tak zarządzał, że nie grałem i musiałem się z tym pogodzić – wzrusza ramionami Czekaj. – Mamy kilku stoperów, ale nie ma chyba wielkich różnic. Chyba każdy może grać – dodaje z niepewnością.
Przypomnijmy – była szósta minuta meczu z Górnikiem, kiedy, jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało, ziściły się marzenia fanów Wisły. Jaliens nieszczęśliwie upadł, uszkodził sobie bark i do gry nie wrócił. – To jego pierwszy mecz w tym sezonie bez błędu – szydzili kibice. Po trzech minutach na boisko wszedł Czekaj. – Początek miałem niezbyt pewny, bo grałem praktycznie bez rozgrzewki. Znajomi wytykali mi po meczu, że przez pierwszych kilka minut rozgrywałem tylko do najbliższego. Fakt, wolałem się skupić na obronie. W drugiej połowie wyglądało to lepiej – podkreśla zawodnik, który wygrał w tym meczu najwięcej pojedynków i którego każde zagranie było kwitowane brawami. – No, prawie każde. Raz, jak odebrałem wślizgiem piłkę Nakoulmie, to usłyszałem z jednej strony aplauz, ale zaraz wyhamowałem akcję i pojawiły się gwizdy – zauważa.
– Nie chcę zachłystywać się po jednym czy dwóch meczach, ale widać, że chłopak ma ogromne możliwości. Nie boi się rozgrywać i jest jak na swój wzrost – 195 centymetrów – bardzo elastyczny. Grzechem byłoby nie dać mu szansy przy tak fantastycznych warunkach fizycznych. Inwestujmy w niego i zobaczymy, czy na dłuższą metę sprosta oczekiwaniom – apeluje wieloletni obrońca Wisły, Marek Motyka. – Choćby Czekaj zagrał kiepsko, kibice i tak będą po jego stronie. Nawet jeśli przytrafi mu się jakiś błąd, to nikt nie będzie miał żalu. Kaziu Moskal ma komfort psychiczny, bo nie powtórzy się tu sytuacja z Jaliensem – dodaje „Marcyś”.
Czekajowi trzeba oddać, że na boisku presji sprostał, ale podkręcił się przed kamerami. – Przez cały mecz przeważaliśmy, a Górnik wyprowadził kontrę i strzelił gola – palnął po końcowym gwizdku. Piszemy – palnął – bo każdy widział, jak grali podopieczni Adama Nawałki. Lepiej i składniej. Napisaliśmy wtedy, że jeśli Michałowi sprawi się szkła kontaktowe, będzie zawodnikiem wybitnym. – Widziałem tę opinię – śmieje się sam zainteresowany. – Wiesz, jak to jest. Schodzisz z boiska. Emocje, zmęczenie, wszystko się kumuluje, a tu trzeba się wypowiadać dla telewizji. Na gorąco wydawało mi się, że to my mieliśmy przewagę – puszcza oko.
Niech ten chłopak w końcu zmężnieje…
Do niedawna wydawać się mogło, że nieuchronnie skazany jest na ławkę. Ł»e będzie kolejnym zaprzepaszczonym przez Wisłę talentem. Niby się wyróżniał, przechodził przez kolejne szczeble reprezentacji juniorskich, ale… Bądźmy szczerzy, kto te reprezentacje traktuje dziś poważnie? Liczy się liga. A w tej Michał nie grał. – Miał identyczną sytuację jak Marcin Kamiński z Lecha. Długo siedzieli na ławce, a teraz wygląda na to, że powoli zaczynają budować swoją markę – ocenia Michał Globisz, który prowadził obu defensorów w drużynach U-18 i U-19. – To byli grzeczni chłopcy. Nigdy nie sprawiali problemów dyscyplinarnych. Od początku byłem pewien, że obaj zagrają w Ekstraklasie, a Kamiński nawet w dorosłej reprezentacji – dodaje trener.
Udane występy w kadrach juniorskich sprawiły, że nazwisko Czekaja trafiło do notesów skautów kilku niezłych europejskich klubów. Kiedy miał 16 lat, dostał telefon z Grecji. Krzysztof Warzycha zaproponował testy w Panathinaikosie. Po konsultacji z rodzicami Michał uznał, że nie ma sensu. – Nie miałem odwagi, żeby w takim wieku opuścić kraj. Potem już się nie odezwali – wspomina. I szybko dodaje: – Ale nie żałuję. Wisła to mój ukochany klub. Chciałbym zostać tu jak najdłużej. Jestem tu już od 14 lat.
„Jestem tu od 14 lat”. To zdanie usłyszymy jeszcze – nie przesadzamy – z 8 razy.
Jego problem polegał jednak na tym, że faktycznie – był, a nie grał. Czasem pojechał na zgrupowanie z pierwszą drużyną, czasem nie. Znajdował się w cieniu innych, teoretycznie bardziej utalentowanych. Janika, Leszczaka, Jarosińskiego i paru innych, o których dziś już nikt nie pamięta.
Czekaj trzymał się Wisły jak rzep psiego ogona i nie brał nawet pod uwagę wyjazdu na wypożyczenie, jak np. rok młodszy Michał Nalepa, który ogrywa się właśnie w Radzionkowie. Kilka osób z jego bliskiego otoczenia miało mu to zresztą za złe. – To nie do końca jest tak… Ja w Wiśle chciałem, ale i musiałem zostać. Dostałem odgórne zarządzenie. Ale szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że dostanę szansę na grę w tej rundzie – mówi Czekaj, któremu do pewnego momentu pozostawała jedynie ogórkowa Młoda Ekstraklasa. I choć sam przyznaje, że jej poziom idzie w dół, wolał grać z młodszymi kolegami niż tułać się po pierwszoligowych boiskach.
– Zawsze mu powtarzałem, że musi zmężnieć. Mówiłem – „ja cię uduszę, jak nie będziesz miał jaj” – wspomina Dariusz Marzec, który prowadził Michała w juniorach Wisły. – Co ma pan na myśli? – pytamy. – To trzeba widzieć. Odstawiał nogę, nie wkładał głowy. Jak trafiał na słabszych fizycznie, to się nie bał, ale kiedy przychodziło mu walczyć z takim chłopem jak on, było gorzej. To był… no taki Michaś. Brakowało mu jaj – dodaje Marzec, który polecił Czekaja Maciejowi Skorży, gdy ten trafił do Wisły.
– Maciek pytał, którzy juniorzy mają największy największy potencjał. Wskazałem na Michała i Sebastiana Leszczaka. Czas pokazał, że to były dwa przeciwieństwa. Sebastian obrał złą drogę, ma problemy sam ze sobą, dlatego jest tam, gdzie jest (w Garbarni Kraków – przyp. TĆ), a Michała od początku interesowała tylko piłka. Jak „Leszcza” trzymało się w ryzach, to był w porządku, a Michał miał tę zaletę, że nie trzeba było go kontrolować – opowiada Marzec.
Czekaj miał 15 lat, kiedy trafił na pierwszy trening u Skorży. Zaliczył przeskok z juniorów starszych do dorosłego zespołu. Do szatni wszedł bez kompleksów i usiadł obok Głowackiego. Jak było? Nie pamiętam, chyba normalnie. A pierwszy trening? Też ok, nic nadzwyczajnego. – Właśnie wtedy zauważyłem, że zmężniał. Do wrodzonych zdolności i umiejętności czytania gry wreszcie doszedł charakter – wspomina Marzec.
Czekaj doczeka się nagrody?
Wszyscy nasi rozmówcy, bez wyjątku, zapytani o Czekaja mówią – dobry chłopak. Skromny, ułożony, porządny. Nie popada w skrajności. Nigdy w nic się nie wpakował. Nie było wybryków, imprez. Spory wpływ na takie postępowanie musiała mieć jego ustabilizowana sytuacja rodzinna. Michał urodził się w Krakowie i do dziś nie wyprowadził się od rodziców. – Koledzy, którzy przyjeżdżali mieszkać w internacie, mieli ciężej. Ciężko na dłuższą metę wytrzymać w pokoju 4 na 4 z trzema kolegami. Ja też nie byłem święty, na imprezy chodziłem, ale nie przesadzałem. Po dwóch treningach – w szkole i w klubie ok. 19-20 musiałem być w domu. Nie chcę powiedzieć, że dziś widać tego owoce, bo wiele nie osiągnąłem, ale to chyba był dobry wybór…
Jeśli nic dziwnego się nie stanie i trener Kazimierz Moskal nie postawi na Juniora Diaza lub Marko Jovanovicia, Czekaj w piątek prawdopodobnie wystąpi we Wrocławiu przed największą publicznością w karierze przygodzie z piłką. I otrzyma rekompensatę za wyrzeczenia, o których opowiada. – Widziałbym Michała w parze z Chavezem, bo od Bunozy chyba jest lepszy – ocenia Marek Motyka. Co na to Chavez? – Czekaj to obrońca z przyszłością. Jest gotowy do gry w pierwszym składzie – mówi konkurent Michała z obrony.
Jeśli zagra, będzie mógł powiedzieć, że swój główny cel sportowy osiągnął. A cel życiowy, że tak to ujmiemy – bardziej przyziemny? Jeszcze niezrealizowany, bo samochód pożycza od siostry. Na swój musi dopiero odłożyć.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA