– Weź przestań, to była masakra. Ciążyło nade mną jakieś fatum, serio. Jak tylko wracałem do składu po chorobie, to trach, kolejna przerwa. I tak w kółko. Czasami wracałem za wcześnie, za bardzo byłem nagrzany i to był błąd. Trzeba było poczekać, ale nie… Zawiodłem kibiców Lecha i to mnie najbardziej boli. Liczyli na mnie i się przeliczyli. Wierzę jednak, że to jeszcze nie koniec mojej przygody w Poznaniu, że jeszcze się odbiję – mówi w wywiadzie dla Weszło Jacek Kiełb, pomocnik Korony Kielce.
Przeczytałem na twoim blogu, na stronie 2×45.com.pl, że spodziewasz się, iż w najbliższym czasie dziennikarze będą pytali cię o dwie sprawy – o fryzurę i czerwoną kartkę z Bełchatowem. To od czego zaczynamy?
(śmiech) A od czego wolisz?
Od czerwonej kartki.
Poniosło mnie. Człowiek czasami chce za dużo zrobić, za bardzo się stara. Widziałem, że coś się dzieje, więc szybko poleciałem chłopakom na pomoc. Wszyscy w Koronie jesteśmy rodziną, a jak biją ci brata, to przecież nie stoisz i nie patrzysz. Ale OK, przyznaję, zachowałem się jak szczeniak. Zapomniałem, że miałem już żółtą kartkę, dałem się podpuścić. Mogliśmy wygrać z Bełchatowem i pewnie byśmy wygrali, gdyby nie moja głupota.
Trochę nietypowa ta wasza rodzina. Wszyscy tacy brutalni i agresywni.
Brutalni?
A nie?
Nie wydaje mi się. Widziałeś jakieś mecze, żebyśmy wychodzili na boisko i celowo kopali rywali po nogach, mocno walili po kościach? Ostatnie spotkanie z Widzewem w końcu było trochę inne, bo przeciwnicy co chwila się nie kładli. Pozostali w lidze to od razu płaczą i jęczą, bo wiedzą, że Korona gra agresywnie i łatwo nas wykartkować.
Uważasz, że niesłusznie przylgnęła do was łatka brutali?
Niech każdy mówi, co chce. Gramy agresywnie, tyle. Taki styl zaszczepił w nas trener Ojrzyński, przekazał pozytywny impuls. Zdajemy sobie sprawę, że czasami w głupi sposób się osłabiamy. Człowiek, jak wychodzi na boisku, to o tym w ogóle nie myśli. Lepiej przerwać w ostatniej chwili akcję, nawet wylecieć z murawy, ale nie stracić gola. Na pewno nie jest tak, że ten, kto jest zagrożony pauzą, odstawia nogę, żeby nie dostać żółtka. Każdy gra na maksa… Dobra, pytaj dalej, bo się rozgadałem.
To teraz o fryzurze. Czujesz, że jak wychodzisz na miasto, to ludzie przechodzą na drugą stronę ulicy?
Bo boją się agresora? Wiadomo, że na ulicy nie ma sędziego i jak zacznę kogoś bić, to nikt mi nie da czerwonej… Ł»artuję, ja jestem spokojny chłopak. Ludzie w Kielcach mnie znają, wiedzą, że krzywdy nikomu nie zrobię. Wielu z nich przeżyło też niedawno szok, bo zobaczyli łysego Kiełba, a poznali go w długich włosach. Ja kiedyś takiej fryzury w ogóle nie trawiłem, teraz stwierdziłem, że pora na zmiany, choć z tą porą to chyba nie trafiłem. Zimno jest, daje w czachę, to w czapce chodzę.
Chciałeś pokazać, że jesteś taki mocny? Patrzcie, uwaga, Kiełb idzie!
(śmiech) Bez przesady. Większości ludziom mój nowy wygląd się nie podoba, wiem o tym doskonale. Ja się czuję dobrze. Chyba nie wyglądam najgorzej, co?
Mama cię nie ochrzaniła, dziewczyna się nie obraziła?
Taaa, nie obraziła… Focha strzeliła od razu. Wiadomo, jak to jest z dziewczynami, moja też nie traktuje takich “włosów”. Powiedziała, że poczeka aż odrosną, ale ja jej zrobię niespodziankę, ogolę się raz jeszcze. Mama i tata zaskoczeni nie byli, bo praktycznie cały czas do 18. roku życia chodziłem łysy. Później były włosy na żel, jakieś jeżyki, długie włosy. Pamiętam czasy, jak człowiek bez żelu z domu nie wychodził. Spoko, zapewniam, że irokeza sobie nie strzelę, punkiem też nie zostanę.
Chyba już wiem, czemu te włosy miałeś na żel.
No, czemu? Chciałem się jakoś wyróżnić.
Cristiano Ronaldo spod Siedlec.
To chyba były takie dziennikarskie wygłupy. Nie wiedziałem, czy to była pompka na mnie, czy ktoś próbował się ze mnie śmiać. Co do Cristiano, to świetny piłkarz. Nie ma co porównywać.
Powiesiłeś sobie artykuł nad łóżkiem?
Nie czytam artykułów, nie czytam komentarzy. Czasem, gdy słyszę, jak na Weszło jedziecie z niektórymi chłopakami, to jest kupa śmiechu. Aż mam ochotę wejść na waszą stronę.
To wejdź.
Na pewno niedługo wejdę.
To pewnie słyszałeś, co napisaliśmy o Maćku Korzymie?
Tak, słyszałem. Ale to przecież nie tylko z Koroną jedziecie. I to jest fajne. Wiem, że dużo ludzi was czyta, bo piszecie trochę inaczej, w formie żartu i szydery. Podejrzewam jednak, że nie wszystkim to pasuje.
Najczęściej tym, którzy obrywają.
Wiadomo. Macie prawo pisać, co chcecie. Jesteś pierwszą osobą z Weszło, którą poznałem, więc od razu uprzedzam – jakbyście coś złego napisali, to się walę na łyso, zakładam kominiarę i do was wbijam. Jeszcze nie wiem, gdzie dokładnie, ale na pewno was znajdę… Nie, no, śmieje się. Liczę, że fajny materiał z tego zrobisz.
Widziałeś film “Wojna polsko-ruska”?
Nie, nie widziałem.
Silny – mówi ci to coś?
Tak, główna postać, grał ją Borys Szyc. Łysy, nieźle dopakowany. Chyba wiem, do czego zmierzasz, ale nie, nie stylizowałem się na niego.
Tak sobie myślę, że może chciałeś dać Franciszkowi Smudzie sygnał, że jesteś gotowy na mecz z Rosją. Sorry, ze Związkiem Radzieckim.
(śmiech) Ja selekcjonerowi przypominać się nie zamierzam. A już na pewno nie w taki sposób, nie fryzurą. Nic na siłę. Mam nadzieję, że trenera przekonam dobrą grą, ale nie wiem, czy teraz jestem w życiowej formie, czy tak świetnie gram.
Grzegorz Mielcarski, ekspert Canal Plus, mówił niedawno, że warto powołać Kiełba.
Miło mi to słyszeć, dziękuję panu Mielcarskiemu za pochwały. Teraz jego zdanie podzielać musi tylko trener Smuda. Mam jednak nadzieję, że dostanę w kadrze jeszcze jakąś szansę, że wcale nie zostałem skreślony przez selekcjonera.
A ja mam w pamięci to, że w Lechu ci nie wyszło.
Weź przestań, to była masakra. Ciążyło nade mną jakieś fatum, serio. Jak tylko wracałem do składu po chorobie, to trach, kolejna przerwa. I tak w kółko. Czasami wracałem za wcześnie, za bardzo byłem nagrzany i to był błąd. Trzeba było poczekać, ale nie… Zawiodłem kibiców Lecha i to mnie najbardziej boli. Liczyli na mnie i się przeliczyli. Wierzę jednak, że to jeszcze nie koniec mojej przygody w Poznaniu, że jeszcze się odbiję.
Do Lecha wracasz zimą czy latem?
Nie wiem. Jestem wypożyczony do końca sezonu, ale jeśli Lech zdecyduje, bym wracał wcześniej, to wrócę.
Do Jose Mari Bakero miałeś jednak żal.
Nie, nie miałem. To znaczy, trochę niefajnie, że tak późno powiedział mi o tym, że na razie mnie nie potrzebuje. Mógł zrobić to wcześniej. Wtedy mógłbym spędzić więcej czasu z chłopakami z Korony, zgrać się z nimi. Na pewno znacznie lepsze takie wypożyczenie, niż granie w Młodej Ekstraklasie. No, ale już trudno. Taki już jestem, że mówię to, co myślę. Walę prawdę między oczy.
Wiele razy za to oberwałeś?
Zdarzyło się. Nie jestem typem gościa, który się uśmiecha, a wystarczy się odwrócić, to od razu obrabia dupę. Wiem jednak, że panuje pewna hierarchia, znam swoje miejsce. Nie chodzę przecież do trenera i nie mówię “Wiesz co, nieźle ostatnio odwaliłeś”. Są pewne granice. W szatni jest taki niepisany regulamin. Punkt 1. – rację zawsze ma trener. Punkt 2. – gdy trener nie ma racji, patrz punkt 1. Wszyscy to znają.
To teraz rachunek sumienia. Jakie grzechy popełniłeś w Poznaniu?
Hmm, chyba żadne. Wiadomo, że człowiek czasami pozwala sobie na jakieś wygłupy, ale nic zarzucić sobie nie mogę. Serio. Na balety jakoś specjalnie mnie nie ciągało, po nocach się nie szwendałem, wolę inne rozrywki.
Częściej mówiłeś “czarne” czy “czerwone”?
(chwila ciszy) Aaa, już kumam! Nie, nie, takie miejsca mnie nie kręcą, raczej mnie tam nie znajdziecie. Mnie się podobają inne rzeczy, uwielbiam choćby PlayStation. Jak tylko czas pozwoli, to się dorywam do konsoli.
No tak, PlayStation. Pamiętam ankietę w Przeglądzie Sportowym i na pytanie, co wolisz, seks czy konsolę, postawiłeś znak równości.
(śmiech) Było tak, że zadzwonił do mnie Rafał Romaniuk, to mój kumpel z Siedlec. Gadaliśmy na luzie, bo się dobrze znamy, i padło takie pytanie. Byłem młodszy, niż teraz, chyba ze dwa lata i poczułem lekkie zakłopotanie. Wiesz, dzień później gazetę kupią rodzice i będzie szok… Wtedy próbowałem wybrnąć z sytuacji, ale dziś już mogę jasno powiedzieć. Tak, Kiełb woli seks od PlayStation. Nie mam co do tego wątpliwości (śmiech).
Tata wciąż robi ci takie naloty, jak po pierwszym transferze do Korony?
Nie, teraz takich kontroli już nie ma. Byłem młody, trafiłem do klubu ekstraklasy, do obcego miasta, więc rodzice mieli obawy. Bali się, czy za daleko nie odlecę. Zostałem wychowany tak, że twardo trzymam się ziemi, choć… zdarzało się, że na chwilę trochę się uniosłem. Ale większych wybryków na koncie to nie mam.
Komu jak komu, ale rodzicom zawdzięczasz zdecydowanie najwięcej.
Bez dwóch zdań! Gdyby nie oni, nigdy nie zostałbym piłkarzem, nigdy nie zaszedłbym tak daleko. Wiesz, u nas w domu nigdy się nie przelewało. Momentami było ciężko, bardzo ciężko. Ale daliśmy radę. Jednej sytuacji chyba nie zapomnę do końca życia – była zima, potrzebowałem butów do gry. Rodzice byli kompletnie bez forsy, wiedziałem o tym. Wkrótce nadeszła wigilia świąt Bożego Narodzena, a że święty Mikołaj strasznie się spieszył, to zostawił buty na klamce. To był chyba mój najlepszy prezent. Nie wiem, skąd tata wygrzebał wtedy kasę.
Rodzice nie zabierali ci na początku pieniędzy? Młody byłeś, wszystko wydałbyś na głupoty.
Zacznijmy od tego, że na początku to nie było nawet z czego zabierać… Rodzice mi zaufali i chyba się na mnie nie przejechali. Zawsze, jak trzeba, to im pomagam, przynajmniej się staram. Wystarczy jednak, że pojadę w rodzinne strony, to od razu samochód mam wypakowany jedzeniem po same brzegi. Tak mama dba o syna!
Co takiego jest w Kielcach, a czego nie ma w Poznaniu? W Koronie grasz świetnie, a w Lechu wiemy, jak było.
Hmm, w Kielcach w ogóle nic mi nie dolega, więc może to kieleckie powietrze? Może klimat jest inny? A tak serio, to nie wiem. Nie robi mi różnicy miasto. Niektórzy mówią, że Kiełb się nie zaklimatyzował w Poznaniu, ale takie opinie mnie śmieszą. Byłem tam rok, kilkaset kilometrów, spokojnie powinienem dać radę.
Dziś widać, że jesteście w dołku. Gdzie się podziała Korona z początku sezonu?
W dołku? Poważnie to mówisz? Ja żadnej różnicy w grze Korony nie widzę. Poza tą, że teraz przestaliśmy wygrywać. Ale to kwestia czasu aż wrócimy na właściwe tory i będzie, jak dawniej. Trzeba jednak przyznać, że sami zawiesiliśmy sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Tak dobrego startu to chyba nikt się nie spodziewał.
Kontakt z kumplami z Siedlec odnowiłeś po chwilowym odejściu z Lecha czy od transferu do Poznania jesteś przegrany?
Jeśli mowa o prawdziwych kumplach, to wiadomo, że kontaktu się nie straci. Całe Siedlce są za Legią, więc niektórych poważnie wkurwiło to, że wybrałem Lecha.
Dla ciebie sobotni mecz będzie wyjątkowy.
E tam, mecz jak mecz.
Jasne… Ciekawe, ilu piłkarzy Korony kibicuje Legii, ilu chodziło na jej mecze.
A tego to nie wiem, możemy zapytać kiedyś. OK, być może to spotkanie będzie dla mnie trochę ważniejsze, niż pozostałe, ale też nie przesadzajmy w drugą stronę.
Pamiętasz jeszcze, jak chodziłeś na mecze Legii?
Czy pamiętam? No jasne. Byłem dzieciakiem, zrywaliśmy się z ojcem i autem prosto na Legię. Fajna sprawa.
Było ci bliżej do piknika czy do kibola?
(śmiech) Spokojnie, siedziałem “na łuku”.
Istnieje ryzyko, że z Legią jednak nie zagrasz?
Trochę mnie noga boli, ale chyba dam radę. Z Widzewem zbiłem mięsień, musiałem zejść z boiska. Gdybym został, to tylko osłabiłbym zespół. Nie było sensu.
Wiele osób uważa, że często ci coś nie wychodzi, bo za bardzo chcesz.
Hm, ciekawe… A jak myślisz, jakiego piłkarza woli mieć u siebie trener? Takiego, co za bardzo chce i za bardzo się stara czy takiego, co się opierdala? Bo ja myślę, że tego pierwszego.
Wiadomo. Mam przed oczami obrazek, jak w jednym z dawnych meczów Korony zostałeś zmieniony, to z boiska chodziłeś zapłakany.
To był efekt bezradności. Graliśmy do dupy, ja też nie byłem w stanie niczego dobrego wnieść, niczego od siebie dodać. Byłem wściekły.
Zostajesz jeszcze czasami po treningach poćwiczyć?
Tak, bardzo często. Ale to raczej nic nadzwyczajnego, wręcz norma dla piłkarzy.
Norma? Dobre…
A ja ci mówię, że norma. W Koronie zostaję bardzo często, w Lechu było podobnie. Robi tak też kilku chłopaków. A to ktoś ćwiczy strzały, ktoś się rozciąga albo idzie dopakować.
Na koniec śmieszna sytuacja. Po meczu w Łodzi ochroniarz cię nie poznał, chciał wyprosić ze stadionu.
Ale tak szczerze, to czemu miałby mnie znać? Nie gram przecież ani w Widzewie, ani w ŁKS. Gość normalnie do mnie podszedł, bo stałem w strefie dla piłkarzy, więc chciał mnie wyrzucić. Pewnie pomyślał, że jestem kibolem. Teraz, jak jestem łysy, to można się pomylić…
Rozmawiał PIOTR TOMASIK