Wczoraj rozlosowano pary ćwierćfinałowe Pucharu Polski i zapewne przez kilka najbliższych dni kibice z całego kraju dyskutować będą o meczu Lech – Wisła. My zadamy inne pytanie – po co komu właściwie to trofeum? Ile jest w Polsce drużyn, którym faktycznie zależy na zdobyciu pucharu (i superpucharu) ze swoim zespołem?
Obecność w najlepszej ósemce tak egzotycznych drużyn jak trzecioligowy Gryf Wejherowo, czy też występujący w zachodniej grupie drugiej ligi Ruch Zdzieszowice to najlepszy dowód na to, że nie wszyscy potraktowali występy w pucharze poważnie. Entuzjastycznie do rozgrywek podchodzą zaś tylko kibice, którzy zawsze wierzą w końcowe zwycięstwo (taki urok kibicowania). Reszta ma go w dupie i co gorsza, ma to dość niezłe, logiczne uzasadnienie.
Zacznijmy jednak od samego dołu, bo przecież w Pucharze Polski swoje ekipy wystawić może nawet Canal+, czy drużyna kibiców Wiary Lecha. Myślicie, że dla klubów z zabitych deskami wsi to szansa na promocję? Mylicie się. Puchar Polski już od pierwszej rundy przedwstępnej w etapie okręgowym jest przez wszystkich permanentnie olewany. B-klasowe, czy A-klasowe kluby mają problemy by zmusić swoich zawodników do grania raz w tygodniu, w dodatku w weekend. Środowy puchar pasuje im tak mocno, że większość z nich zwyczajnie pomija etap zgłoszeń. Z tego punktu widzenia w gorszej sytuacji są zespoły z okręgówki – one są zmuszone do udziału w Pucharze Tysiąca Drużyn. Oczywiście dla nich to świetna okazja by sprawdzić drugi, a czasem nawet trzeci garnitur, jednak ma to swoją, całkiem wysoką cenę. Na mecz trzeba przecież jakoś dojechać, a jeśli nie dojechać to opłacić sędziów. W miejscach, w których liczy się każdą złotówkę, ponadprogramowe mecze w pucharze są delikatnie rzecz ujmując zbędne. Tajemnicą poliszynela są rozmowy między trenerami a prezesami, w których ta ostatnia strona delikatnie sugeruje, że awans oczywiście, jasne, tak, tak, ale może bez przesady. Co prawda gdzieś zawsze znajdzie się lokalny baron finansowy z wizją występów w europejskich pucharach i krzyknie dodatkowe premie za wygranie choćby fazy okręgowej. To jednak wyjątki.
Następny poziom to już ligi III i IV. Jak widać czasem znajdzie się Gryf Wejherowo, który pozamiata z trasy Górniki, Korony i inne Sandecje, zazwyczaj jednak algorytm postępowania jest podobny jak w przypadku lig niższych. Tym bardziej, że trzecioligowcy mają naprawdę spore szanse na awans do rundy przedwstępnej, a tam już nie ma zmiłuj. Zawsze może ci się trafić jakiś Zawisza Bydgoszcz, czy inny Raków Częstochowa, co oznacza także zwartą gromadkę kibiców. Koszta organizacji wzrastają, a dochodzi też ryzyko otrzymania konkretnego wpierdolu, co zawsze negatywnie odbija się na drużynie. Powiedz chłopakom, że są faworytami w meczu ligowym, kiedy dwa dni wstecz dostali siedem goli od Górnika Wałbrzych.
Dochodzimy do drugoligowców… Wyobraźmy sobie działacza klubu Bałtyk Gdynia, który dostaje smsem informację, że za tydzień gra na wyjeździe z Popradem Muszyna. Trochę ponad 11 godzin w jedną stronę, około 800 kilometrów. Chłop nie płaci swoim zawodnikom od stycznia, a każą mu organizować wycieczkę krajoznawczą dla całej ekipy. Cytując klasyczny tekst z naszej strony „a chuj, nie jadę!”. Kibice oczywiście szykują mu taczki, więc drugi raz rozpatruje sprawę i ostatecznie godzi się na rolę biura podróży. Pan Działacz bardzo mocno żałuje, że Puchar Polski w ogóle istnieje. Co więcej – trudno nie przyznać mu racji. Taka podróż zdezelowanym autokarem kosztuje drużynę o wiele więcej niż 90 minut wysiłku, a strat finansowych z tego tytułu nikt nie ma zamiaru pokrywać. A jeszcze jak Pan Działacz z Gdyni dowie się, że po środowym meczu w Muszynie gra w niedzielę z ROW-em Rybnik…
Ok, działacze nie kochają tych rozgrywek, ale są przecież ambitni trenerzy i zawodnicy! Oczywiście, są chlubne wyjątki jak Czesław Michniewicz, który autentycznie się zdenerwował za porażkę z Ruchem Zdzieszowice, jednak większość szkoleniowców czeka z utęsknieniem, aż będą mogli powiedzieć: „od teraz skupiamy się tylko na lidze”. Piłkarze też nie czują wielkiego parcia na powiększanie swojej galerii medali. Zagram w pucharze, jakiś rzeźnik z II ligi mi połamie kulosy, chrzanię taki interes. Tym bardziej, że sam trener nie jest w ciemię bity i oszczędza swoje gwiazdy (każdy oszczędza takie jakie ma) na ligowe boje. W efekcie na murawę wychodzą odwody z Młodej Ekstraklasy wsparte o rekonwalescentów, którzy gdzieś muszą się ograć. Poziom sportowy widowiska siedzi, a emocje pucharowe zaczynają się tak naprawdę dopiero w okolicach ćwierćfinału, gdy naprawdę w stawce pozostają zespoły walczące o zwycięstwo.
Nie można bowiem uogólniać – Puchar Polski to znakomita szansa dla trzech, czy pięciu drużyn w Polsce, które są za słabe na podium ligowe, ale dość mocne, by nie martwić się o utrzymanie. Takie ekipy spokojnie dają z siebie wszystko w meczach pucharowych, bez większego odbicia na formie w rozgrywkach Ekstraklasy. Czasem trafi się jeszcze jakiś zbłąkany Gryf, czy Ruch.
Na koniec pewna prawdziwa historia – klub X spadł z okręgówki do A-klasy, więc przestał być klubem rozpisywanym „z automatu” w rozgrywkach pucharowych. Oczywiście o dobrowolnym zgłoszeniu nikt nie myślał, gdy ważyły się dalsze losy bankrutującego klubu. W wyniku różnych machinacji, X ostatecznie pozostał w V lidze, lecz nie uczestniczył w Pucharze Polski. Drużyna złożona z młodych zawodników lekko zaskoczona poruszyła ten temat w rozmowie z trenerem. Ten odpowiedział krótko: „a na chuj mnie ten puchar!”.
JAKUB OLKIEWICZ