Rosyjskie zespoły dążą za wszelką cenę do perfekcji, a w finansowych aspektach chwilami biją na łeb zachodnie kluby. Problem w tym, że od absolutnego topu i futbolowej arystokracji odcina je… pogoda i ludzka mentalność. Tutaj zamiast porannej przebieżki wybiera się odsypianie zakrapianej imprezy w lokalu ze striptizem. A kiedy pora wyjść na płytę nowoczesnego obiektu, część obcokrajowców nie może otrząsnąć się po widoku karabinów i miejskich ruin w drodze na stadion. Oto liga, który w końcu przestaje straszyć i rewolucjonizuje system rozgrywek, by stopniowo nawiązywać do Premiership i Primera División. Pora wreszcie dać szansę Rosjanom i rzucić okiem na Priemjer Ligę w sezonie 2011-12.
Na początek krótko o zmianach w regulaminie, bo władze rozgrywek zasugerowały się kalendarzem najsilniejszych lig kontynentu i odcięły się od systemu wiosna-jesień. Tym razem Rosjanie nie skończą grać w grudniu i na wakacje poczekają do maja. Ma to im ponoć pomóc w przygotowaniu do… mundialu w 2018 roku. Ł»eby było ciekawiej, celem jest złoty medal imprezy, a pierwszym krokiem w kierunku budowaniu wielkiego zespołu ma być reforma modelu rozgrywek. My na razie stłumimy śmiech i nie będziemy kontynuować związkowych oczekiwań wobec „Sbornej”. Nasunęło nam się z kolei, że zmiany wyglądają bliźniaczo podobnie do kształtu rozgrywek Ekstraklasy z sezonu 2001-02. Tabelę zdecydowano się bowiem podzielić na pół: słabych zepchnięto do kąta, żeby tłukli się między sobą, a poważnych ustawiono w kolejce po medale:
Moskiewskie zespoły prawdopodobnie znowu popadną w kompleksy, bo drugi sezon z rzędu oglądają plecy Zenita Sankt Petersburg. Obrońca tytułu pewnie kroczy po tytuł, wykorzystując huśtawki formy rywali. Spartak wciąż nie zatarł fatalnego wrażenia po dwumeczu z Legią, a w CSKA za wyniki odpowiada tylko Seydou Doumbia, który od startu sezonu ukąsił 28 razy. Najbardziej wymagającym stołecznym zespołem dla Zenitu był za to niedoceniany Lokomotiw. Spotkanie obu drużyn kandyduje do miana największego thrillera rozgrywek:
Na pierwszy rzut oka Luciano Spaletti ma w Piotrogrodzie prawdziwy samograj, ale w rzeczywistości tak różowo już nie jest. Dzień w dzień boryka się z problemami kadrowymi, ale zdążył się już oswoić i efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania. Drużyna Włocha zdobyła do tej pory najwięcej bramek, ale odpowiednią gamę snajperów ma tylko na papierze: Bucharow, Ionow, Lazović i Kierżakow. Kłopot bogactwa? Tylko pozorny, bo forma pierwszej trójki zaczęła się kruszyć z dnia na dzień. Lazović strzelał, dopóki nie został… porażony paralizatorem przez policjanta po jednym z meczów. Ponoć uznano go za pseudokibica, bo paradował przy trybunie bez koszulki. Nic dziwnego, skoro usiłował oddać ją fanom. Od tej pory miejscowi fanatycy wierzyli, że piłkarz pod wysokim napięciem będzie jeszcze bardziej kąśliwy pod bramka rywali. Wyszło odwrotnie – piłkarska amnezja i kopanie po czole, a wreszcie zepchnięcie na ławkę rezerwowych. Za strzelanie musieli się wziąć pomocnicy: Danny i Roman Szirokow.
Jeszcze ciekawszy jest przypadek Aleksandra Bucharowa, który nie ma rywali w walce o miano rozczarowania sezonu. Zmotywować nie umiałby go chyba nawet Mourinho, bo piłkarz ma na koncie trzy triumfy w Priemjer Lidze i wyżej poprzeczki w kraju już nie ustawi. Do ostatniego mistrzostwa nie przyłożył specjalnie ręki, bo zasilił Zenit, kiedy ten był już o krok od złota. Od początku gra beznadziejnie, a wydana kwota w postaci 12 milionów gwarantuje mu w nogach kolejny ciężar. Jak na razie zdobył w lidze zaledwie pięć bramek, ale na zaufanie trenera odpłaca się głównie w ten sposób:
Bucharow ma szczęście, że Spaletti niechętnie zmienia formacje i trzyma się sprawdzonego 4-4-2. I dopóki wszystko idzie po myśli Włocha, partnera Aleksandra Kierżakowa nie trzeba podmieniać. Ryzyko byłoby zresztą ogromne, bo rezerwowy Aleksiej Ionow myślami błądzi bowiem częściej przy striptizerkach. 22-latek nie należy do zbytnio poukładanych ludzi i kilka miesięcy temu zawisły nad nim ciemne chmury. Wszystko dlatego, że w głowie zawróciła mu kasa. Na razie to tylko życiowy zakręt, ale jak tak dalej pójdzie, przewidujemy rychłe wykolejenie:
Klub zdawał się jeszcze przymykać oko popisy Ionowa, dopóki telewizja publiczna nie wyemitowała nagrania, w którym kłóci się z policjantami. Naturalnie na bańce, w dodatku… za kółkiem. Szybko sprowadzono go na ziemię, a raczej na tylną kanapę radiowozu. Inni piłkarze Zenita nie przynoszą na szczęście takiego wstydu i na mecze chętnie przyjeżdża prezydent Miedwiediew.
Innym z zagorzałych fanów Zenita jest sam Putin, choć media twierdzą, że bardziej pasuje do obecnego wizerunku Anży. Ponoć ta sama siła przebicia, tyle że w jego przypadku decyduje silna ręka, a w Dagestanie fura pieniędzy. Na stadionach nie pokazuje się ostatnio we własnej osobie, gości natomiast na plakatach wyborczych.
MACHACZKAŁA NA CZELE WYŚCIGU ZBROJEŁƒ
Anży o mistrzostwie może zapomnieć, ale jest zdecydowanie najmocniejszym graczem na rynku transferowym. Piłkarsko to kolos na glinianych nogach, który kibicom rzadko daje powody do radości. Najwyraźniej piłkarze ponad obowiązki przekładają spokojne liczenie „zielonych”. Grunt, żeby pławić się w luksusach, bo do roboty można się wziąć w przyszłym sezonie. Oczywiście po kilku transferach podobnej skali:
Wyniki do tej pory nie powalały na tyle, że pod koniec września z „Wieży Babel” wyskoczył rozdygotany i wiecznie niezadowolony Gadzi Gadżijew. Kiedy sędziowie nie gwizdali na korzyść Anży, w nagrodę zdemolował im drzwi od gabinetu. Odsapnął dopiero, kiedy ligowa komisja zawiesiła go na kilka spotkań. O dziwo, przerwa od piłki spodobała mu się na tyle, że po powrocie na stanowisko trenera… złożył wymówienie. Presja ze strony Sulejmana Kierimowa zrobiła swoje i chłopina nie wytrzymał. Dopiero prowadził rozgrzewkę z Saszką i Jurim, a teraz musiał dowodzić Carlosem i Eto’o. Jego stres to jednak pestka przy tym, co przeżywają obcokrajowcy. Szczególnie ci z kraju tulipanów.
KASA RADUJE, OTOCZENIE PRZERAٻA
– Byłem przerażony widząc brodatych mężczyzn z długimi spluwami w Groznym – mówił Demy de Zeuw, który przeszedł tego lata do Spartaka z Ajaksu. Wrażenie robił na nim tylko nowy stadion, zainaugurowany w tym roku przez Figo i Maradonę. Niby piękne opakowanie, ale organizacja chwilami siada i to dosłownie. Wystarczy spojrzeć, czym Tieriek podróżuje na mecze:
W lecie działacze Tierieka zdecydowali, że Ruud Gullit nie ma więcej prawa liczyć na miejsce w busie. Holender poniósł trenerską klęskę i po trzech meczach wysadzono go na poboczu… z powodu braku zaangażowania w robotę. Ponoć od tej pory wziął się w garść i od czerwca usilnie pedałuje w stronę Holandii, a biorąc pod uwagę 3 tysiące kilometrów do przejechania, po drodze musiał się styknąć z Maaskantem.
Słynny autobus-ruina rodem z Love Parade to jednak nic strasznego przy lotnisku we Władykaukazie. Ałanija gra teraz co prawda na zapleczu Priemjer Ligi, ale po dojściu do finału Pucharu Rosji reprezentowała kraj w Lidze Europy. Tam pozostała bez szans w dwumeczu z Besiktasem, choć przed meczem w Rosji to Turcy mieli nogi jak z waty. Wszystko dlatego, że nie byli do końca pewni, czy wylądują. Lokalny „terminal” sfotografował Guti i dopisał na Twitterze: – Sceneria rodem z kasowego horroru.
TWITTERA PRZYWIEٹLI ZE SOBĄ LATYNOSI
Z Twitterem nie rozstaje się też Marc Crosas. Ten sam, który grał w Barcelonie, Celtiku i Lyonie. Tym razem na klub z ligowej czołówki nie miał nawet co liczyć i talent zabija w Wołdze Niżny Nowogród. Najwyraźniej od menedżera usłyszał, że w lidze rosyjskiej zawsze się można obłowić, ale los chciał, że trafił na zespół zupełnie niewypłacalny. Od lipca czeka na zaległe wypłaty, a o bojkotach treningu informował naturalnie za pośrednictwem Twittera. Najlepszy wpis sklecił natomiast przed meczem z Rubinem Kazań, kiedy stwierdził, że w takich warunkach na świeże powietrze nie wyszedłby nawet pingwin.
NASI W ROSJI
Tytuł nieco na wyrost, bo nie zamierzamy pisać o Piotrze Polczaku. Chłop gnije w czeczeńskim Klubie Kokosa, a na boisku pojawiał się od startu rozgrywek pięć razy. Za największego oszołoma Amkara Perm robi za to znany z głupoty Nikola Mijailović, autor symulki sezonu:
Trudno zapomnieć o osobie Dana Petrescu, który za szczerość dostaje po kieszeni i za krytykę sędziego płacił 30 tysięcy dolców. Ł»adna strata, bo w Kubani Krasnodar może nieustannie liczyć na kolejne premie. Jego zespół to jedna z rewelacji sezonu i uczestnik grupy mistrzowskiej. Bogusław Cupiał po latach od zwolnienia Rumuna nadal może pluć sobie w brodę. Dlaczego? Bo Petrescu robi furorę w lidze, o której ze spokojem możemy powiedzieć „international level”.
FILIP KAPICA









