Latający Azzurrini, czyli gdzie ten kryzys?

redakcja

Autor:redakcja

20 listopada 2011, 00:06 • 4 min czytania

To, że polska reprezentacja egzystuje w przysypanym ściółką głębokim dole, wiemy nie od dziś. W kontekście naszych problemów media, jako sytuację analogiczną, często przywołują włoskie calcio. To, że takie porównania są wyłącznie dziennikarską niekompetencją Azzurri zademonstrowali nam chociażby we Wrocławiu. Reprezentacja Cesare Prandellego tworzy kolektyw. Ma też w swoich szeregach poszczególnych piłkarzy prezentujących poziom dla naszych graczy niewyobrażalny. I jeszcze jedno. Atut, z którego nie zdajemy sobie sprawy – stale rosnąca w siłę reprezentację do lat 21.
Pięć spotkań, pięć zwycięstw. Imponująca średnia ponad trzech goli na mecz. Tylko dwie stracone bramki. Przeciwnicy? Prawdę mówiąc niezbyt wymagający. Outsiderzy z Liechtensteinu i Węgier, nieco solidniejsi Irlandczycy oraz silni Turkowie. Gdzie jak gdzie, ale w kraju nad Bosforem od ładnych paru lat pieniędzy na szkolenie młodzieży jest pod dostatkiem. Azzurrini, jak pieszczotliwie nazywana jest reprezentacja młodych Włochów, jedną nogą są już w samolocie do Izraela, gdzie za niecałe dwa lata odbędą się mistrzostwa Starego Kontynentu. Wystarczy przypieczętować awans, nie dając pokonać się Irlandii. W praktyce już tylko wyspiarze mają szansę na odebranie Włochom prymatu w grupie.

Latający Azzurrini, czyli gdzie ten kryzys?
Reklama

Teoretycznie o zwycięstwo nie powinno być trudno. Najlepszy strzelec Irlandczyków na co dzień biega po czwartoligowych boiskach w Anglii. Mają jedną perełkę. Jest nią Robbie Brady, który wypożyczony z Manchesteru United, bryluje w ekipie Hull City. Wróćmy do meritum. Włochom ponadprzeciętnych młodych piłkarzy nie brakuje na żadnej pozycji. Podbudowana kolejnymi zwycięstwami prasa zaczyna dostrzegać w tej drużynie potencjał, który być może pozwoli na wznowienie związanych z młodzieżową piłką tradycji. To w końcu oni są rekordzistami pod względem zdobytych tytułów mistrzów Europy. Licznik zatrzymał się jednak w 2004 roku i nieustannie wskazuje liczbę pięć. Ostatni raz wygrywali, kiedy statusem młodzieżowców chlubili się Daniele De Rossi czy Alberto Gilardino. Dziś dobijają do trzydziestki.

Celowo nie wspomniałem jeszcze o człowieku, który stoi na czele całego zamieszania. Selekcjonerem jest Ciro Ferrara. Nieco starsi mogą pamiętać jego świetne występy w reprezentacji, występy w Napoli u boku Diego Maradony oraz seryjnie zdobywane mistrzostwa Włoch. W 2009 roku został posadzony na zbyt wysokiego i, nie ukrywajmy, trochę kulejącego konia. Po tym jak objął Juventus stał się synonimem trenerskiego niedołęstwa. Wypominano mu deficyt osobowości, absolutny brak charyzmy. W oczach piłkarzy nie znalazł uznania. Teraz tamten czas wspomina jednak ze szczerym uśmiechem. – Utarło się już, że byłem zbyt młody i niedoświadczony. Oczywiście, że popełniłem trochę błędów. Nie uważam jednak, że ktoś bardziej obyty w tym fachu poradziłby sobie ode mnie lepiej. Przykro mi tylko, że nie uszczęśliwiłem kibiców klubu, który tyle mi dał i któremu na boisku oddawałem całe serce – powiedział w ostatnio udzielonym wywiadzie.

Reklama

Od chwili jego zwolnienia, poprzedzonego pamiętną serią beznadziejnych porażek, minęły już prawie dwa lata. Niby niewiele, lecz wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują jednak na to, że przez ten czas zmienił się nie do poznania. Z nijakiego przeistoczył się w pewnego siebie i świadomego swoich wyborów. Czasem nawet trochę szalonego. Na przykład w przedostatnim spotkaniu przeciwko Turcji nieoczekiwanie wstawił do bramki debiutanta. Etatowego golkipera Carlo Pinsoglio zastąpił grającym regularnie w drugoligowym Livorno, Checco Bardim. I co? Chłopak na początku meczu wybronił dwie setki. Włoska prasa podkreśla, że Ferrara ma teraz nosa i szczęście, którego być może zabrakło mu do odniesienia sukcesu w Juventusie. Odkąd rok temu przejął pieczę nad młodymi Azzurrimi, przegrał tylko raz.

Jego pewność w podejmowaniu decyzji przejawia się również tym, że absolutnie nikt nie może być pewien miejsca w wyjściowej jedenastce. Ferrara nie ma swoich faworytów. Zasada jest prosta – grają ci, którzy występują w swoich klubach. Samo nazwisko nie jest gwarantem niczego. Ofiarą tego systemu pada Davide Santon, który jeszcze niedawno nosił opaskę kapitana i ma za sobą występy w reprezentacji seniorskiej. Wszystko dlatego, że grzeje ławę w Newcastle United. Ostatnio wygodne miejsce obok młodego obrońcy zajął też Stephan El Shaarawy, który nie może pochwalić się regularnymi występami w Milanie.

Trzonami zespołu są znani z Serie A napastnicy Manolo Gabbiadini z Atalanty oraz grający w Romie, Fabio Borini. Honor Juventusu ratuje Luca Marrone – jedyny przedstawiciel Starej Damy. Ferrara uważa jednak, że słowa uznania należą się przede wszystkim defensorowi Interu, Luce Caldiroli, który swoją postawą zapracował sobie na odstępstwo od wspomnianych wcześniej zasad selekcjonera. – Pomimo, że nie gra w klubie, cały czas utrzymuje bardzo wysoki poziom. Widocznie bardzo ciężko pracuje na treningach. Ma niezwykłe wyczucie gry i doskonale dyryguje defensywą. W Interze nie ma na to szans. Nawet gdyby wszyscy podstawowi obrońcy doznali kontuzji. Szkoda, bo na pewno na to zasługuje – mówił oburzony.

Mówią, że nie mają przyszłości… My mówimy: czy aby na pewno?

PIOTR BORKOWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama