Przystępujesz do ligi z bezsprzecznie najwyższym budżetem, najszerszą kadrą i największymi gwiazdami w składzie. Od paru lat dominujesz na krajowym podwórku wygrywając wszystko, od góry do dołu, puchary, superpuchary i kolejne mistrzostwa. Niedosyt jest wprawdzie w europejskich rozgrywkach, ale tym razem wszystko idzie zgodnie z planem, wygrywasz kolejne mecze a szczyt formy osiągasz w starciu u siebie z jednym z faworytów całej Ligi Mistrzów. 4:0 z Barceloną. Nokaut. Monaco jeszcze da się dogonić, a po takim meczu z Katalończykami naprawdę wierzysz, że możliwe jest wzniesienie na koniec sezonu w górę tego “uszatego” pucharu. Taki dublet byłby czymś unikalnym, czymś, co zdarza się może kilka razy, a może tylko raz w życiu.
Jesteś kibicem PSG. Chwilę później przeżywasz największe piłkarskie upokorzenie tego sezonu, gdy 4 bramki straty odrabia Barcelona, na koniec ligi zaś oglądasz plecy AS Monaco. Z jednej strony wciąż jesteś sympatykiem francuskiego giganta, wicemistrza, drużyny, która za rok znów będzie walczyć o wszystko. Z drugiej strony – czujesz się jak gówno.
***
Zimujesz na drugim miejscu zapewniającym awans. Upragniony awans! Po prawie dziesięciu latach w I lidze nie możesz już patrzeć na mecze z Olimpią Grudziądz i Podbeskidziem Bielsko-Biała. Co z tego, że inni w tym czasie spadali, co z tego, że drużyny, które minęły cię w wyścigu po Ekstraklasę, potem zleciały z hukiem do II czy nawet III ligi. Nie zmienia to twojej sytuacji – stabilnego do wymiotów klubu, który utknął na dobre w przedpokoju dobrej imprezy. Ale tym razem musi się udać, skład jest mocny, finanse w porządku, atmosfera kozacka, rywale słabi. Musi się udać. Wierzysz zimą, na drugim miejscu. Wierzysz po 25 kolejce, masz w końcu tylko punkt straty do lidera. Wierzysz po 30. kolejce, w końcu wystarczy wygrać swoje mecze i prawdopodobnie nie będzie trzeba się oglądać na przeciwników.
Jesteś kibicem GKS-u Katowice. Twoi piłkarze w kuriozalnych okolicznościach na własnym stadionie przegrywają z drużyną, która przez cały sezon wygrała cztery mecze. Na dziesiąty sezon zostajesz w I lidze, przegrywasz wydawałoby się pewny awans, po raz kolejny okazuje się, że “zabrakło szczęścia”. Z jeden strony wciąż jesteś sympatykiem poukładanego klubu, który już za rok może się cieszyć z awansu do Ekstraklasy, a na pewno może patrzeć z góry na upadającego, zadłużonego i zdezorganizowanego rywala z sąsiedniego miasta. Z drugiej strony – czujesz się jak gówno.
***
Masz 14 tytułów Mistrza Polski, prawie 100 lat historii, panteon klubowych legend, którym można obdzielić kilkanaście klubów. Wiosną ogrywasz Legię na jej stadionie, zespół prowadzi trener, którego uwielbia całe miasto, jeśli ktoś ma utrzymać cię w lidze – to właśnie on. Jest kilku młodych, zdolnych piłkarzy. Jest świetna seria zwycięstw, niektórzy zastanawiają się, czy bez ujemnych punktów nie bylibyście czasem w stanie dostać się do pierwszej ósemki.
Jesteś kibicem Ruchu Chorzów. Niestety, z szaf działaczy trupy wypadają każdego tygodnia, stajni Augiasza nie potrafi uprzątnąć nikt. Piłkarze zaczynają przebąkiwać o odejściu, z łajby zawija się też wspomniany szkoleniowiec, widząc, że przy takiej organizacji nie da się normalnie pracować. W końcu spadasz z ligi, do tego PZPN informuje o cofnięciu licencji. Takiego bajzlu w papierach nie pamiętasz, a tym bardziej nie pamiętają twoi przodkowie wychowani na wielkich meczach Cieślika czy wcześniej Wilimowskiego. Z jednej strony wciąż masz historię, reputację, wierność. Z drugiej strony – czujesz się jak gówno.
***
Masz w zespole jednego z trzech najlepszych piłkarzy w historii piłki nożnej. Co więcej – historyczne wydarzenia towarzyszą ci niemal każdego weekendu. A to rekord strzelecki, a to rekordowa seria wysokich zwycięstw. Złotym atramentem uzupełniasz swój skarb kibica w dwóch miejscach – gdy twój zespół odrabia cztery gole straty w Lidze Mistrzów oraz wygrywa w ostatniej akcji meczu na stadionie znienawidzonego rywala z Madrytu. Oglądasz w tym sezonie mecze, o których kibice innych drużyn nie mogą nawet marzyć. Wyczyn przeciw PSG oraz 3:2 w Madrycie będą wspominane przez lata.
Jesteś kibicem Barcelony. Niestety, wyczyn z PSG przedłuża żywot pucharowy o dwa mecze, Juventus jest już bezsprzecznie lepszy. W lidze zaś, choć tyle razy Real wydaje się być już na widelcu, to “Królewscy” kończą na pierwszym miejscu. Zostaje ci w gablocie marny Puchar Króla, co w kontekście posiadania w drużynie Leo Messiego jest osiągnięciem śmiesznym. Z jednej strony przeżyłeś więcej, niż w ostatnich 10 sezonach, kibicowałeś drużynie, która dokonała rzeczy bezspornie wielkich, w dodatku w przyszłym roku znów będzie w grze o wszystkie tytuły. Z drugiej strony – wiadomo…
***
Kibice Zagłębia Sosnowiec, które wypuściło z rąk – wydawałoby się pewny – awans. Kibice Lechii Gdańsk, którzy wylecieli poza podium w ostatnich minutach sezonu. Kibice Juventusu, który znów zdominował Włochy i znów przegrał finał Ligi Mistrzów. Kibice Chojniczanki Chojnice, która zmarnowała być może historyczną szansę. Kibice MKS-u Kluczbork, który przegrał wszystko, co się dało. Kibice Interu, który wypadł nawet poza Ligę Europy. Kibice Tottenhamu. Arsenalu. Borussii Dortmund. Miedzi Legnica.
Ja, kibic ŁKS-u, który jestem zmuszony do trzymania kciuków za Concordię Elbląg i Lechię Tomaszów Mazowiecki w meczach z Drwęcą Finishparkiet Nowe Miasto Lubawskie, bo tylko utrata punktów przez tych ostatnich może dać nam awans. Moi znajomi z drugiej strony miasta, którzy wykupili wszystkie karnety, by potem oglądać przez całą rundę plecy dwóch drużyn.
Zwycięzców jest kilku, przegranych tysiące. W życiu kibica udane są sekundy, podczas gdy godzinami ciągnie się wieczny koszmar. Chwile szczęścia to pojedyncze udane dryblingi w 90-minutowym fatalnym meczu. Na każdą chwilę ekstazy – mistrzostwo Lecha w 2015 roku – przypadają cztery lata oglądania pleców Legii. Na każde cztery mistrzostwa Legii, przypadają długie dekady, w których musiała z zazdrością patrzeć na Górny Śląsk czy Kraków. Na awans Górnika Zabrze składa się spadek w fatalnym stylu rok temu, tragiczne chwile w tym sezonie i prawdopodobna bolesna walka w najbliższych miesiącach. Jedna feta na trzy sezony bólu. W piłce nożnej zamiast “Czterech wesel i pogrzebu” jest czterdzieści pogrzebów i jedno wesele, w dodatku takie, gdzie tuż po oczepinach pan młody idzie spać.
Koniec sezonu to… najgorszy moment sezonu. Z całą mocą można uświadomić sobie, jak bezsensowne jest to zaangażowanie, jak daremne są te minuty spędzone przed tabelą przy modlitwach, by drużyna z Pcimia urwała punkty tej z Wodzisławia, dzięki czemu będziemy mieć jeszcze szansę na trzecie miejsce. Jak bezsensowny jest ten stres, to śledzenie, czy piłkarze już zjedli śniadanie, czy przelewy dotarły do nich na czas. I tak gdy opadnie kurz będziemy się czuć jak gówno, jeśli nie teraz, to za okrągłe 12 miesięcy. Jeśli nie za 12 miesięcy, to za 24 miesiące. I gdy spojrzymy potem wstecz – będziemy pamiętać poszczególne minuty, może pojedyncze kwadranse, które nie mogą w żaden sposób zrekompensować całych dekad w ciągłym stresie, strachu, lęku.
Coraz częściej się zastanawiam, czy zabierać syna na stadion, czy nie lepiej chodzić z nim na koncerty, albo spróbować zarazić filatelistyką.
Ale na razie mamy jeszcze szansę na awans. Na razie mamy jeszcze matematykę i 180 minut. Może to w tym sezonie będzie nasza 15 sekund przed następnymi 15 godzinami męki.
A zresztą. Przecież wszyscy wiemy, że te 15 sekund chwały i narkotycznej radości jest cenniejsze niż… Jest po prostu najcenniejsze.