Syn piłkarza – recepta na sukces w Cottbus

redakcja

Autor:redakcja

14 listopada 2011, 08:03 • 4 min czytania

Miriuta, Bittencourt, Kobylański. Te trzy nazwiska kojarzą się kibicom w Cottbus z sutym początkiem dwudziestego pierwszego wieku. Pierwszy awans do Bundesligi, pierwsza wygrana z Bayernem, pierwsza drużyna w historii ligi niemieckiej, której wyjściowy skład w stu procentach składał się z obcokrajowców, i tak dalej, i tak dalej. Ale trójkę tych panów łączy jeszcze kilka innych rzeczy. Po pierwsze, każdy z nich po zakończeniu piłkarskiej kariery kontynuował pracę w Energie, a po drugie, za chwilę w ich ślady mogą pójść potomkowie – Marco Miriuta, Leonardo Bittencourt i Martin Kobylański. Zawodnicy z roczników: 92, 93 i 94.

Syn piłkarza – recepta na sukces w Cottbus
Reklama

Kibice w Cottbus przeżywają więc deja vu. Bittencourt i Kobylański już zdążyli zadebiutować w pierwszym składzie. Ba, ten pierwszy, uchodzi za jeden z największych talentów „niemieckiej” piłki i był w ostatnich tygodniach łączony z czołowymi klubami Bundesligi. Spekulacje uciął dopiero kilkanaście godzin temu, podpisując pięcioletni kontrakt z Borussią Dortmund. Aktualni mistrzowie Niemiec zapłacą za niego 3,5 miliona euro (kwota obwarowana jest licznymi klauzulami i może wzrosnąć), ale Leo dołączy do nowych kolegów dopiero po zakończeniu sezonu.

Tyle suchych faktów. Warto jednak zatrzymać się na chwilę przy tym chłopaku, bo postenerdowski Chociebuż takiego talentu, jak Leo Bittencourt jeszcze nie widział. Znakomita technika, szybkość, mocne uderzenie z obu nóg i kapitalne otwierające podanie – to jego wizytówka. Jest zupełnie innym piłkarzem, niż ojciec, który był typowym lisem pola karnego. Leo to klasyczna dziesiątka. „Spielmacher”

Reklama

W zasadzie jedyną jego wadą są warunki fizyczne. Cherlawa postura może być przeszkodą w podbiciu Bundesligi, ale w Dortmundzie zapewne szybko dostanie rozpiskę z indywidualnym treningiem siłowym, wzbogaconym o końską dawkę białka. Podobnie było przecież z Mario Goetze. Kiedy ten przebijał się do pierwszego składu Borussii, wyraźnie ustępował innym warunkami fizycznymi, ale po kilku miesiącach zniwelował tę różnicę. Zresztą, we wrześniu z dumą prezentował swoją tkankę mięśniową na sopockiej plaży.

Ale wróćmy do meritum. Bittencourt dotychczas zagrał czternaście meczów w 2. Bundeslidze. Debiutował 16 kwietnia tego roku, w meczu z Duisburgiem. Trener Pelle Wollitz wpuścił go na ostatnie pół godziny, a z trybun oklaskiwali go: tata, mama, brat i dziewczyna. No i blisko 10 tysięcy fanów Energie.

– To fantastyczne uczucie, kiedy widzisz swojego syna, grającego w barwach tego samego klubu, dla tych samych kibiców – cieszył się Franklin Bittencourt, który aktualnie jest trenerem drużyny U-19 w Cottbus i właścicielem jednej z kawiarni w centrum miasta – „Dreyer Cafe”.

Ojciec, jak to ojciec, przykuwa dużą wagę do edukacji syna i pilnuje by nie odbiła mu sodówka. Leo obecnie jest uczniem dwunastej klasy gimnazjum (w niemieckim systemie szkolnictwa nauka w gimnazjum trwa 9 lat) i za rok będzie pisał maturę. – Wszelkie zaległości nadrabia na zgrupowaniach reprezentacji, ale czasami i to nie wystarcza. Najważniejsze jednak, by twardo stąpał po ziemi, a wtedy ma szansę na zrobienie dużej kariery – uważa Franklin.

Jego transfer do Borussii rodzi jednak pewne pytania. Po co dortmundczykom kolejny piłkarz o charakterystyce klasycznej dziesiątki? Kagawa, Goetze, Perisić, Leitner – o miejsce w pierwszym składzie będzie mu więc niezwykle trudno. Klopp może kombinować, może przesuwać ich na skrzydła, ale niewykluczone, że transfer Bittencourta, to po prostu zabezpieczenie na wypadek odejścia Goetze. Ale póki co, dyrektor sportowy Borussii – Michael Zorc całą transakcję kwituje krótko: „Meisterstück”.

Ten transferowy majstersztyk, to także szansa dla Martina Kobylańskiego. Drugi z najzdolniejszych wychowanków Energie, w końcu będzie mógł wyjść z cienia Bittencourta. Szansę na pewno dostanie, bo klub chce stawiać na wychowanków, by później sprzedać ich z grubym zyskiem. W ostatnich pięciu latach Energie zainwestowało 10 milionów euro w szkolenie młodzieży. – To nam się opłaca. Zarabiamy na transferach piłkarzy. Jesteśmy takim oknem wystawowym, gdzie mogą pokazać się młodzi gracze. Widać pierwsze efekty takiej polityki, bo już przed sezonem Nils Petersen trafił do Bayernu Monachium za 2,8 miliona euro – mówił niedawno w rozmowie z „Bildem” prezydent klubu, Ulrich Lepsch.

***

A skoro mowa o Martinie Kobylańskim, to warto zobaczyć, co słychać u jego ojca, Andrzeja.

Niestety, nie mamy dobrych wieści. Andrzej nie dostał się do Senatu. W okręgu Skarżysko, Starachowice, Ostrowiec, Sandomierz i Opatów, zajął ostatnie miejsce, gromadząc ledwie 6,6 % wszystkich głosów. Tym razem górą była Beata Gosiewska.

JAKUB POLKOWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama