Za Michałem Marcjanikiem debiutancki sezon na boiskach Ekstraklasy. Jaki był? Jeśli mamy być szczerzy, to chyba słówko “przeciętny” byłoby najłagodniejszym określeniem dla postawy 22-latka, który nie załapał się kadry na młodzieżowe Euro (a zagrał w ostatnim meczu przed powołaniami). Dość powiedzieć, że gdyby nie naprawdę zabójcza skuteczność, zapamiętalibyśmy go chyba tylko jako jednego z członków formacji kabaretowej “defensywa Arki”.
Ale ten ciąg na bramkę, instynkt killera i umiejętność zaskoczenia bramkarza, które Marcjanik rzeczywiście ma, mocno wyróżniają go z grona Warcholaków i Sołdeckich. 6 goli w 30 meczach – to robi wrażenie. Oj, wielu napastników o niezłej renomie wzięłoby taki wynik z pocałowaniem ręki, kłaniając się przy tym do samej ziemi. Mina zrzedłaby im chyba dopiero w momencie, w którym zobaczyliby, że dla Marcjanika nie ma żadnego znaczenia to, do której bramki pakuje piłkę.
Rzućcie okiem na podsumowanie jego popisów:
– samobój z Zagłębiem Lubin (1-1),
– gol z Ruchem Chorzów (2-1),
– gol ze Śląskiem Wrocław (2-0),
– samobój z Pogonią Szczecin (1-5),
– samobój z Lechią Gdańsk (1-2),
– samobój z Zagłębiem Lubin (3-1).
Najbardziej lubi strzelać, gdy piłkę w pole karne wrzucają Dominik Hofbauer i Filip Starzyński, po ich podaniach strzelił pod dwa gole. W całym Zagłębiu Lubin nie znajdziemy gościa, który potrafiłby lepiej korzystać z dograń “Figo”, jedynie Woźniak i Tosik wykazali się taką samą skutecznością. No absurd…
Cztery samobóje w sezonie. Niewykluczone, że to jakiś rekord. Michale, na twoim miejscu jednak byśmy przemyśleli to i owo, bo to już ciężko podciągać pod wpadki. To już bardziej nieudolność.
I wyobraźcie sobie, że rzutem na taśmę Marcjanik stał się piłkarzem, którego najczęściej w tym sezonie wrzucaliśmy do jedenastki badziewiaków. W ostatniej chwili wyprzedzony został Jakub Rzeźniczak, który jesienią wylądował w niej aż pięć razy (trzeba dodać, że obaj po dwa razy byli też w kozakach). Nie gratulujemy. Ogarnij się.
Poniżej macie ostatnie w tym sezonie zestawienie badziewiaków. Od piątku zdania nie zmieniliśmy. W Lubinie byliśmy świadkami kabaretu, więc trzeba było się bardzo mocno postarać, by wygryźć graczy Zagłębia i Arki.
W ogóle specyficzna była ta ostatnia kolejka, nie czarujmy się – jej poziom był dość mizerny. Chętnych do jedenastki kozaków mieliśmy mniej niż zazwyczaj, a ostatecznie załapało się do niej aż pięciu debiutantów, w tym Eduards Visnakovs, o którego istnieniu praktycznie zapomnieliśmy.
Fot. 400mm.pl