Agnieszka Syczewska, dyrektor zarządzający Jagiellonii Białystok, to – moim zdaniem – najbardziej wpływowa kobieta polskiej piłki. Pociąga za sznurki w klubie wicemistrza Polski. Pamięta czasy, gdy trzeba było wybierać komu nie zapłacić, podczas gdy dzisiaj symbolem rozwoju Jagi jest rozbudowa bazy treningowej. Poznajcie blaski i cienie pracy ligowego działacza – pasję, ekscytującą nieprzewidywalność, ale też wielkie obciążenia życia prywatnego. Jaka droga doprowadziła Agnieszkę w to miejsce? Jak radzi sobie w męskim świecie? Dlaczego jeśli na bezy, to z Kręciną? Zapraszamy.
**
Jak byłaś małą dziewczynką, czy twoim marzeniem było zostać najbardziej wpływową kobietą w polskiej piłce?
(śmiech). To Martyna Pajączek jest w zarządzie PZPN, nie ja. Jak byłam mała, najbardziej chciałam zostać aktorką. Dziecięce marzenie, które szybko się rozpłynęło.
Wtedy interesowała cię piłka?
Zawsze z tatą oglądałam kadrę. Najbardziej lubiłam Marcina Wasilewskiego. Był dla mnie uosobieniem reprezentanta z krwi i kości. Twardy i waleczny. W szkole grałam w piłkę, ale ręczną. Przełomem był pierwszy wypad na stadion Jagiellonii. Zabrał mnie brat cioteczny. W Białymstoku trudno jest nie interesować się Jagiellonią, jednak dopiero na studiach wciągnęłam się poważniej. Zaczęłam regularnie chodzić na mecze, a dzień zaczynałam od www.jagiellonia.pl.
Kto był twoim Marcinem Wasilewskim w Jagiellonii?
Bartek Niedziela. Z tym, że kiedy akurat jakiegoś piłkarza darzyłam większą sympatią, to na boisku zwykle mu gorzej się wiodło.
Dlaczego Bartek Niedziela przypadł ci do gustu?
To już nawet badania naukowe potwierdzają: dziewczyny chodzą na stadion, bo piłkarze są przystojni.
Jak zapamiętałaś swój pierwszy mecz?
To nie jest skomplikowana historia. Jestem osobą, którą dość łatwo namówić do nowych rzeczy. Był weekend, ładna pogoda. Zdecydowaliśmy z grupą znajomych wybrać się na stadion przy ul. Słonecznej. Jagiellonia grała z Zagłębiem Sosnowiec. Wtedy wydawało mi się, że piłka nożna to najprostsza gra na świecie. Co trzeba, żeby oni grali? Piłkarzy trzeba ubrać, rzucić im piłkę, po meczu wyprać koszulki, zapłacić pensje i sprzedać bilety na trybuny. Całe nic. Szok przeżyłam, kiedy sama stałam się częścią tego świata. Błyskawicznie zmieniłam zdanie. Piłka nożna to ogromne przedsięwzięcie. Pracuje przy nim masa ludzi i jest tak wiele spraw do załatwienia, że nawet tego nie da się opisać. To tylko z boku wydaje się proste. Tu trzeba działać na wielu płaszczyznach, w wielu różnych środowiskach. Są pracownicy klubu, trenerzy, piłkarze, są kibice, mieszkańcy miasta, media, politycy różnych szczebli. Każda z tych grup ma swoje oczekiwania, każda realizuje swoje interesy i nie zawsze one są zbieżne z tymi, jakie mamy w klubie. Mnóstwo wyzwań, którym trzeba sprostać.
Zobaczyłaś wtedy szachownicę?
Tak, ale nie wiedziałam jak poruszają się poszczególne figury.
Dzisiaj już wiesz jak się ruszają?
Czasami tak. Choć funkcjonuję w tym środowisku tyle lat, to cały czas się uczę nowych rzeczy. Ostatnio złapałam się na tym, że najczęściej irytuję się, kiedy ktoś mi mówi, że to wszystko jest takie proste. W sumie jakbym słyszała siebie sprzed lat. Mnóstwo czynników wpływa na wynik samego meczu, a jeszcze więcej na to, co dzieje się w klubie, czy tylko poza boiskiem.
W tym przypadek.
Bardzo często przypadek.
Chociaż przypadek bardziej utożsamiany jest z odgrywaniem roli na boisku, nie z zarządzaniem.
Tylko, że wynik na boisku też determinuje to, co się dzieje w klubie i jego otoczeniu. Sytuacja może być lepsza dzięki wynikom, ale może być też gorsza. Najwięcej mamy pracy, kiedy piłkarzom nie idzie. Wtedy trzeba pomagać drużynie.
Dzisiaj rozmowy o piłce z tatą pewnie wyglądają trochę inaczej.
O piłce najwięcej rozmawiam z mamą. Najśmieszniejsze jest to, że jak zaczęłam pracować w Jagiellonii, to mama włączała Canal+ w piątek o godz. 18, a wyłączała w poniedziałek o godz. 21. Oglądała więcej meczów ode mnie i mówiła mi co, gdzie się wydarzyło. Do dzisiaj wymieniamy poglądy na dane spotkanie i to co się tam działo. Najczęściej dyskutujemy o spornych decyzjach sędziowskich. Tata jest zbyt nerwowy. Jak naszej drużynie nie idzie, wtedy nie jest w stanie wysiedzieć przed telewizorem. Ale na stadionie zawsze wytrzymuje do końca.
Studiowałaś prawo – czy w ogóle były brane pod uwagę inne kierunki?
Nie rwałam sobie włosów z głowy z tego powodu, co mam robić w życiu. To był mój naturalny wybór. Moi rodzice nie są prawnikami, ale w rodzinie zostali nimi kuzyni, ciocia i wujek.
Byłaś kujonką?
Miałam dobre stopnie i zdawałam egzaminy w terminach zerowych. Miało to swój cel. Wakacje spędzałam poza Polską i chciałam po prostu wyjechać jak najwcześniej. Razem z koleżankami latałam do USA pracować. To była moja szkoła życia. Gdyby nie te wyjazdy, pewnie nie byłabym tu gdzie jestem.
Uniwersytet życia?
Tak. Zwykle leciałyśmy totalnie w ciemno. Miałyśmy załatwione dwa-trzy noclegi u rodziny lub znajomych w Nowym Jorku. Potem musiałyśmy sobie radzić. Pamiętam dzień, kiedy jechałam do pracy, która nie była do końca pewna. W ręku miałam walizkę i mgliste pojęcie, gdzie spędzę noc. Ale radziłam sobie. Pracowałam za barem, za kasą w sklepie, byłam kelnerką. Pracowałam przy Wall Street, gdzie działo się bardzo dużo, więc człowiek szybko musiał się też uczyć. Czasami trzeba było szybko zmienić pracę, innym razem był problem ze znalezieniem mieszkania. Taki przyspieszony kurs dorosłości.
Idealna szkoła pod zmienne warunki futbolu.
Tak (śmiech). To mnie ukształtowało. Tam wyszłam spod klosza. Wszystko zależało ode mnie. Nie miałam obok rodziców, rodziny. Trzeba było sobie samemu radzić w obcym kraju. Nie wiedziałam wcześniej jak wygląda dorosłe życie.
Wkrótce po tym uniwersytecie życia trafiłaś do Jagi.
Skończyłam prawo, przygotowywałam się do egzaminów na aplikację radcowską. Wtedy odezwała się lokalna headhunterka i wysłała mi ogłoszenie o pracę na stanowisko: “Asystent prawny zarządu w organizacji społecznej”. Teraz nikt mi w to nie uwierzy, ale poszłam na tę rozmowę kwalifikacyjną ot tak, żeby poćwiczyć sobie takie sytuacje. Nastawiałam się na pracę w Warszawie. Białostocki rynek pracy jest dla prawników dość ubogi. Pomyślałam sobie: pójdę, zobaczę. Pamiętam, że w CV, w rubryce hobby wpisałam piłkę nożną. Młodsza siostra śmiała się z tego, że “tak to ty pracy nie znajdziesz!”. A na rozmowie pierwsze pytanie dotyczyło właśnie mojego hobby: dlaczego akurat piłka nożna? Dlaczego się nią interesuję? W ogóle historia z tą pracą to trochę łut szczęścia ale chyba też przeznaczenie. Razem z kuzynem, który mnie zaraził Jagiellonią, mamy wspólną chrześniaczkę. Ona w tamte wakacje była na etapie modeli z plasteliny i zrobiła nam żółto-czerwone kulki z “Jotką”. Wybierając się na rozmowę wrzuciłam tę kulkę do marynarki. Miałam ją też ze sobą, kiedy przyjmowałam pracę w Jadze. No i udało się.
Ale na początku nie wiedziałaś, że to Jagiellonia.
Dokładnie tak. Pamiętam, że dzień przed rozmową, podczas grilla, słuchaliśmy w Radiu Białystok relacji meczu Arka – Jagiellonia. Wtedy bramkę zdobył Ensar Arifović. Zapytałam moich znajomych, co myślą o tym ogłoszeniu o pracę w tej organizacji społecznej i mojej rozmowie kwalifikacyjnej. Wszyscy zaczęli żartować, że nawet nie wiem gdzie chcę pracować.
I wielki szok, że Jagiellonia.
Tak. Po prostu zdarzył się błąd w ogłoszeniu.
Zapowiedź chaosu, który za chwilę zastałaś?
Chyba tak. Planować swoją pracę przestałam chyba już po trzecim dniu w klubie. Oczywiście prowadzę kalendarz spotkań, wiem jakie wydarzenia są konkretnego dnia, ale nie da się zaplanować grafiku w stylu: dziś zrobię to, to i tamto. Ledwo przyszłam, a z klubu odchodził Artur Kapelko. To on był dla mnie wtedy Jagiellonią. Za chwilę zmienialiśmy siedzibę, więc znowu zamieszanie. Na etatach w biurze było chyba pięć osób. Drużyna grała wtedy w Pucharze Polski i PZPN przysłał nam stosowne naszywki na koszulki. W biurze pracowały wtedy chyba ze cztery panie, więc siedziałyśmy cały dzień w jakiejś pralni i je przyszywałyśmy. Dzisiaj sobie tego nie wyobrażam. Chociaż z drugiej strony, życie tutaj nadal zaskakuje każdego dnia. To dla mnie największy plus tej pracy. Uwielbiam to. Codzienna ekscytacja i emocje, które nas nakręcają.
Kiedy ostatnio się nudziłaś?
W kwietniu zerwałam więzadło w kolanie, na nartach we Włoszech. Znajomi jeździli po stoku, a ja opalałam się na balkonie i patrzyłam na to kolano. Wiedziałam, że trafię na stół operacyjny. W samej pracy nuda nie istnieje. Teraz nie wyobrażam już siebie jako statecznego prawnika, który pół dnia siedzi przy biurku w kancelarii, a drugie pół np. w sądzie. Robię rzeczy związane z prawem, ale jakby ktoś mi położył akta na stole i powiedział “jutro idziesz pracować do sądu”, to bym uciekła. W klubie załatwiam wiele rzeczy naraz, decyzje muszę podejmować szybko. Nauczyłam się tego. Jeśli bym tego nie robiła, to pod koniec nazbierało by się mnóstwo niezamkniętych tematów tylko dlatego, że jakieś decyzji nie podjęłam. Stoją sprawy, stoją tematy, stoi praca.
Potrafisz wyjść z pracy, czy cały czas krąży ona po głowie, także w domu?
Cały czas jestem w pracy. Nie zostawiam o szesnastej telefonu na biurku. Potrafię z prezesem Cezarym Kuleszą rozmawiać o godzinie trzeciej w nocy, a z trenerem o szóstej rano. Sytuacja zmienia się z godziny na godzinę i w konsekwencji z tej pracy nigdy się nie wychodzi. Większość osób, które pracuje w klubie nie zostawia Jagiellonii za sobą po wyjściu z biura. My to naprawdę kochamy. Dla Jagi oddajemy wiele ze swojego prywatnego życia. Nawet weekendy mamy zajęte, bo jesteśmy uzależnieni od rytmu meczowego. Może inaczej, my żyjemy rytmem meczowym. Tego nie porówna się do pracy w banku czy korporacji.
Jak często poświęcasz życie prywatne dla życia zawodowego?
Obrączki na palcu nie mam. W pracę w Jagiellonii zaangażowałam się bardzo mocno. Zaczęłam tuż po studiach i tak to trwa do teraz. Mam sprawdzoną paczkę znajomych i jeżeli nadarzy się okazja lubimy gdzieś sobie wyjechać. Czasami pozwalam sobie na chwilę luksusu i kiedy jestem na wolnym, to nie sprawdzam maila. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli czasami nie zwolnię tempa, to może się to źle dla mnie skończyć.
Czyli zdarza ci się jeździć na wakacje.
Jak widzisz (Agnieszka wskazuje z uśmiechem na nogę i kule, które leżą obok fotela) – byłam na nartach.
Szybko podczas wczasów zaczyna ci brakować codziennej rutyny?
Ja się nigdy nie wyłączam. Nawet na wczasach jestem pod mailem i telefonem. Pamiętam, w grudniu byłam na wakacjach za granicą i prezes nie mógł się pogodzić z tym, że mam problem z internetem. Musieliśmy temu sprostać, bo akurat dopinaliśmy transfer i stamtąd dogrywałam umowy. Kiedyś kontrakt dla nowego piłkarza pisałam w toalecie w pociągu w drodze na urlop.
Wyobrażasz sobie, że totalnie odcinasz się od Jagiellonii na wczasach?
Może kilka dni. Potem zaczęłabym się czuć troszkę niepewnie bez tego wszystkiego co się tutaj dzieje.
Nie miewasz przesytu?
Zależy czego. Najczęściej irytuje mnie telefon, kiedy dzwoni cały czas. Jedno połączenie za drugim. Wtedy ciężko funkcjonować. Nauczyłam się za to podzielności uwagi. Umiem jednocześnie odpisywać na maila, rozmawiać przez telefon i jednocześnie załatwiać jakąś sprawę w gabinecie.
Jak często masz ochotę rzucić telefonem o ścianę?
Na przykład teraz. Gramy teraz najważniejszy mecz w historii klubu, z Lechem Poznań. Bilety wyprzedały się w kilka dni już ponad tydzień temu. A teraz wszyscy dzwonią i pytają o to, czy da się je jeszcze załatwić. Nawet moja dawna licealna czy studencka miłość zadzwoniła z takim pytaniem. Kontaktu ze sobą nie mieliśmy od tamtego okresu. Czasami aż ręce opadają, sił brakuje, ale odbieram i staram się być miła.
Nieustannie jesteś pod prądem – musisz mieć dobre transformatory.
Kiedyś analizowałam nasz kalendarz i znalazłam momenty, gdy jest u nas spokój. To tydzień lub dwa w kwietniu. Od początku roku do marca przygotowujemy dokumenty licencyjne. Początek roku to też okienko transferowe, ale też sprawy związane z biletami czy karnetami. Zresztą tego okresu między rundami to najbardziej nie lubię. To istne wariatkowo. Czekamy aż zacznie się liga, w rytmie meczowym się lepiej funkcjonuje.
Dlaczego między rundami panuje wariatkowo?
Wtedy na pełnych obrotach musi pracować cała administracyjna strona klubu. Trzeba skoordynować sprzedaż biletów i karnetów. Zaplanować transfery. Ktoś z klubu odchodzi, ktoś przychodzi. Ja akurat lubię zmiany, bo każdy nowy człowiek przychodzi z nową energią i pomysłami. A że jesteśmy bardzo aktywni na rynku transferowym, a decyzje trzeba podejmować bardzo szybko, więc czasami naprawdę trzeba się sprężyć. Niemniej dzieje się tego bardzo dużo i w stosunkowo krótkim czasie. Wtedy już absolutnie nie ma sensu czegokolwiek planować – czasem decyzja o transferze zapada o godzinie ósmej rano, czasem w środku nocy. Pisałam raz kontrakt piłkarza po północy, po tym kiedy musiałam wyjść z imprezy. To najmniej przewidywalny czas.
Powiedziałaś kiedyś, że w klubie tylko nie pierzesz koszulek, nie masujesz i nie strzelasz goli.
Tak jakoś wyszło, że robię trochę więcej niż wynika z typowego zakresu obowiązków pracownika na etacie. To zasługa prezesa Ireneusza Trąbińskiego. Kiedy przyjmował mnie do pracy, stwierdził, że zakresy obowiązków bardzo ograniczają pracowników.
Spryciarz.
Wtedy to było zrozumiałe, bo przyjmował sporo nowych osób, które musiały nauczyć się klubu, a klub musiał nauczyć się ich. Po kilku miesiącach w naturalny sposób wykrystalizowało się, kto się w czym sprawdza. Ja też nie lubię ludzi ograniczać, dzięki temu mam zespół, w którym nikt nie koncentruje się tylko na swoim biurku i szufladzie. Jestem z nich dumna.
Czyli wykrystalizowało się wtedy, że najlepiej sprawdzisz się jako szef.
(śmiech). Nie, to nie było jeszcze wtedy. Długo nie byłam szefem.
Pamiętasz Jagiellonię uwikłaną w korupcyjny skandal. To był czas, gdy Jaga mogła przeżyć tąpnięcie, nawet w konsekwencji wylecieć do niższych lig. Dzisiaj macie stabilność, wtedy walczyliście o przetrwanie.
Doskonale to pamiętam. Był bardzo duży strach. Ja chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, jak to się może potoczyć. Wszystko zdarzyło się zaraz jak tylko zaczęłam pracować w Jagiellonii. W styczniu zostałam rzecznikiem. Zdecydował prezes Trąbiński. Siedzieliśmy wszyscy przy stole i prezes stwierdził “nie obraźcie się Panowie, ale wśród was najładniejsza jest Agnieszka ” i tak zostałam rzecznikiem (śmiech).
Znowu spryt. Komplement, a pod przykrywką tylko więcej obowiązków.
Po miesiącu, ja kompletnie nieprzygotowana, a tu zarzuty korupcyjne i widmo degradacji. Prezes w Warszawie, ja siedziałam w tym pokoju oczekując na rozwój wydarzeń. W pierwszej instancji zapadł najgorszy możliwy wyrok: degradacja. Wszyscy się rozdzwonili. Choć był wieczór, wszyscy przyjechali nagrać wypowiedź przedstawiciela klubu. Udało się ostatecznie zakończyć z minusowymi dziesięcioma punktami, co wszyscy traktowali jako odroczony spadek. Byli pewni, że Jagi nie będzie w Ekstraklasie. Myślę, że gdybyśmy wspólnie nie przeszli przez „minus dziesięć”, nieudane transfery, wyprzedaż zawodników, zmiany trenerów, nie nauczyli się siebie na dobre i na złe, nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy teraz. To, że jesteśmy na trzy dni przed najważniejszym meczem w historii klubu, to zasługa tych wszystkich wcześniejszych lat, które nas zahartowały. Akcjonariusze się nie zmienili, rada nadzorcza również, osoby najbliżej związane z klubem to wciąż te, które wtedy brały na siebie ciężar, również finansowy. Naszą siłą jest to, że wszyscy mamy jeden cel.
Bliżej wam do korporacji czy firmy rodzinnej?
Myślę, że klub sportowy nigdy nie będzie korporacją.
Usłyszałem u was, że podobno Legia ma sto osób w marketingu.
Podobno. Na pewno będziemy się pod względem liczebnym rozwijać, ale nie wyobrażam sobie tutaj korporacyjnych porządków, bo sytuacje są tutaj tak różne, tak wymagające improwizacji, że taki ład by się nie sprawdził.
Jesteś królową ilu metrów kwadratowych?
Nie mów „królowa”, nie lubię tego słowa. 360mkw., ale już się nie mieścimy. W biurze pracuje osiemnaście osób. Musimy w takim składzie wykonywać tę samą robotę, którą w innych klubach robi znacznie liczniejszy zespół. Trzeba przypomnieć, że Jaga to nie tylko pierwszy zespół, ale też akademia piłkarska i szkoła mistrzostwa sportowego. To wszystko się zazębia. Jednak najbardziej zadowolona jestem z tego, że stabilnie stanęliśmy na nogach. Możemy myśleć o czymś więcej, niż bieżąca działalność, od meczu do meczu. W ubiegłym tygodniu wybieraliśmy wizualizację budynku szatni w naszym ośrodku treningowym, kilka lat temu mogliśmy o takich decyzjach tylko marzyć.
Najważniejszy aktualnie wdrażany projekt?
Moim dzieckiem na pewno będzie baza sportowa. Traktuję to bardzo osobiście. Śmieję się, że jeśli wejdę gołą stopą na trawę naszej bazy treningowej, to zrobię już wszystko, co chciałam zrobić.
Ale cele osiąga się po to, by wyznaczać nowe.
Na pewno, ale ten jest najważniejszy. Codziennie zmagamy się z wieloma problemami spowodowanymi brakiem własnej bazy. Kluby, które do nas przyjeżdżają na turnieje (10-11 czerwca Jaga Cup, wizyta m.in. młodzieżowych ekip Arsenalu i Borussii Dortmund) lub mecze towarzyskie, gdy poznają nas i sposób szkolenia, mówią, że jesteśmy mistrzami świata. Nie mogą się nadziwić, że mamy takie efekty, nie mając ku temu narzędzi. Z drugiej strony boli mnie, że wciąż wiele osób mówi, że nam nie wyjdzie, że budujemy tylko trzy boiska, że same ze sztuczną murawą. Prawda. Jednak od czegoś trzeba zacząć.
Tylko sztuczna?
Tylko.
Znasz opinie, że to inna przyczepność, a w rezultacie według wielu większe ryzyko kontuzji?
Znam te badania. W Białymstoku mamy taki klimat, że od listopada do marca nie jesteśmy w stanie trenować na naturalnej płycie. Dlatego będziemy mieli sztuczną nawierzchnię o najwyższej możliwej jakości. Tego nie ma co porównywać do orlików. Zapewniam: chcemy stworzyć nowoczesny ośrodek o najwyższych standardach. Szukamy też innej lokalizacji na boiska naturalne, w planach jest też zmiana siedziby. Choć z drugiej strony pamiętam swoje początki, kiedy w siedzibie wszyscy byliśmy razem: piłkarze, trenerzy, biuro. To też nas budowało. To też pokazuje jak długą drogę przeszliśmy. Kiedyś był strach o wszystko. Pamiętam czas, że kiedy w kalendarzu pojawiał się 15, stawałam przed dylematem: komu nie zapłacić? Tym, dla których zabrakło pieniędzy, nawet nie mogłam powiedzieć, kiedy one będą. To było najgorsze. Tak jak dzisiaj ludzie nieustannie dzwonią z pytaniem o bilety na najważniejszy mecz w naszej historii, tak wtedy dzwonili z pytaniem o to, kiedy będzie wypłata. To były ogromne dylematy. Czy dziś płacimy za trawę, za autokar na mecz, a może podatki? Graliśmy wtedy na starym stadionie. Analizowałam budżety innych klubów: jak to możliwe, że oni zarabiają na dniu meczowym? Skąd biorą środki? Na starym stadionie wpływów za bilety nie analizowało się pod kątem przychodu. Teraz dzień meczowy to coś, co zauważalnie pomaga nam w bieżącym funkcjonowaniu. To wszystko bardzo dużo mnie nauczyło w kwestii finansów klubu. Może dlatego często jestem przy negocjacjach traktowana jako ten zły policjant. Zawsze się targuję, nawet o dwieście złotych. W dzisiejszych realiach może to śmieszne, ale pamiętam czasy, kiedy taka kwota rozwiązałaby mi parę problemów. Wiem, że przez to mam nienajlepszą opinię, a agenci piłkarscy powiedzą, że nie lubią ze mną rozmawiać.
Jak działa wasz skauting? Ostatnio macie wyjątkowo dobre oko. Wasz marketing dał mi przeczytać maila od chłopaka, który reklamuje się, jako kurdyjskie połączenie Pogby z Iniestą.
(śmiech). Prezes Czarek – on to czuje. Potrafi z każdym się dogadać i ma nos do piłkarzy. Nie mamy w klubie oddzielnej struktury skautingu. W grupach młodzieżowych bazujemy na opinii naszych trenerów z akademii, jeśli chodzi o seniorów – to „kuchnia prezesa”. Nie będę zdradzała jak on to robi. Ale to, że są u nas np. Guti, Ivan Runje czy Cillian Sheridan to jego zasługa.
Jak wiele meczów oglądasz poza Jagiellonią?
Jeżeli już coś, to głównie Ekstraklasę. Nie mam czasu na ligi zagraniczne. To moje oglądanie też ma już inną perspektywę. Być może to największa wada pracy w klubie: żadnego meczu Jagiellonii nie obejrzałam na stadionie od początku do końca. Nie jestem w stanie usiedzieć od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty i na stadionie zawsze coś trzeba zrobić.
Nie dziwię się, jak tu siedzimy twój telefon rozdzwonił się właśnie dwudziesty raz.
(Agnieszka tym razem odbiera. Rozmawia chwilę). Musimy przygotować warianty fety, medali, przejazdu autokarem, choć to tak naprawdę wszystko jest pisane patykiem po wodzie. Może też nasz zamówiony, otwarty autokar przejechać tylko pod osłoną nocy i niepostrzeżenie wyjechać z Białegostoku.
Wywiad publikujemy w poniedziałek.
Ciekawe co się sprawdzi.
Co by było, jakbyście wygrali?
Fajnie by było, gdyby to się tak skończyło wbrew wszystkiemu i wszystkim. Wbrew sędziom, wbrew opinii publicznej, temu, że wszyscy uważają, że jesteśmy małym klubem z małego miasta i nie dorośliśmy do sukcesu, a w pucharach tylko przyniesiemy wstyd polskiej piłce.
Piłka to męski świat?
Oczywiście.
Jakie płyną z tego dla ciebie plusy, a jakie minusy?
Chyba coś w tym jest, że kobiecie łatwiej dogadać się z mężczyzną, a mężczyźnie z kobietą. W tym środowisku jestem otoczona mężczyznami i myślę, że łatwiej się dogadać, sprawy załatwia się prościej, szybciej. Mężczyźni są konkretniejsi. Szczerze? Nie widzę żadnych minusów dla mnie płynących z faktu, że piłka to męski świat.
Czytałem, że jak pierwszy raz pojawiłaś się w PZPN, trochę na ciebie patrzyli krzywo.
Zostałam członkinią trybunału piłkarskiego, choć nie zaczęłam jeszcze aplikacji radcowskiej. Zostałam wtedy włączona do organu, gdzie zasiadali sędziowie, adwokaci, ludzie z dużym doświadczeniem i wielką wiedzą prawniczą. Nie wiem, dla kogo było to większym szokiem, że tam się znalazłam – dla mnie czy dla nich. Nie pomagało to, że pracowałam w klubie raptem dwa miesiące i dopiero poznawałam środowisko. Ale szybko je polubiłam.
Tradycją działaczowską jest podobno fakt, że wiele ważnych decyzji podejmowanych przez PZPN zapadało przy kieliszku. Tu też nie odstawałaś?
Wszystko jest dla ludzi.
Czyli jest sztafeta pokoleń u działaczy, od Zdzisia Kręciny po ciebie.
Ze Zdzisiem mamy jeszcze jedno wspólne zainteresowanie: uwielbiamy bezy. Zabrałam go w Białymstoku na naszą najlepszą bezę. Zaczął opowiadać gdzie są takie w Warszawie, po czym poznaje się dobre ciasto bezowe. Ale na koniec przyznał mi rację: tak dobrej bezy nie jadł.
Na ulicy kibice cię poznają?
Staram się nie zwracać na to uwagi, ale zaczepiają. Najczęściej mężczyźni.
Podrywają?
Różnie bywa. Ciekawostką jest to, że jeśli wchodzę z kimś na inny poziom relacji, to okazuje się, iż taki mężczyzna kompletnie nie interesuje się piłką.
Może to dobrze. Wentyl bezpieczeństwa.
Nie wiem, ale to zaskakujące.
Myślisz, że onieśmielasz facetów? Mam kolegę psychologa, który twierdzi, że mężczyźni boją się kobiet odnoszących sukces zawodowy.
Nie myślę o tym, nie analizuję tego. Wierzę, że co ma być, to się spełni.
Gdzie widzisz Jagę za dziesięć lat?
Boiska, wszędzie boiska. Będziemy mieli dużo boisk. Będziemy w Ekstraklasie i pucharach.
Będziecie mieli już Mistrzostwo Polski?
Tak.
A czego życzyć tobie?
Żeby nigdy nie zabrakło mi energii w akumulatorach.
Leszek Milewski