Tomasz Wieszczycki zaczął swoją trenerską karierę w rzadko spotykanym stylu – od 0:4 z Ruchem Chorzów. „Niebiescy” kojarzą nam się z drużyną, która na wyjeździe wygrywa rzadko, a jeśli już, to jedną bramką. A czterema? Ktoś wie, kiedy ostatni raz to się zdarzyło? Rzuciliśmy okiem na sezon, w którym Ruch zdobywał mistrzostwo kraju – wtedy najwyżej, bo 3:0, wygrał na wyjeździe z GKS-em Jastrzębie. Ale 4:0? Liczymy na pomoc zapalonych kronikarzy (o, jest już pomoc czytelnika: sezon 97/98, w Lubinie)… W Łodzi mieliśmy w ostatnich dniach prawdziwą GRECKÄ„ TRAGEDIĘ i koniec faktycznie był tragiczny.
„Wieszczu” myślał, że jak przebierze się za Probierza, czyli jeśli równie łysy facet (no dobra, trochę bardziej łysy) wbije się w identyczny płaszcz, to nikt nie zauważy różnicy. Niestety, płaszcze nie grają, a i w kieszeni płaszcza Probierz nie zostawił dla swojego następcy odrobiny charyzmy. Pan Tomasz spoglądał nieśmiało w kierunku boiska, piłkarze nieśmiało spoglądali w kierunku ławki i tak nieśmiało ŁKS robił kroczek po kroczku w kierunku sportowej katastrofy. Ale w ogóle mamy do czynienia z sytuacją kuriozalną. Mało kto zwrócił uwagę na wypowiedź Wieszczyckiego podczas przedmeczowej konferencji prasowej. – Staraliśmy się więc wystąpić o warunkowe prowadzenie meczów dla drugiego asystenta Krzysztofa Adamowicza. Musielibyśmy jednak zapłacić za to 10 tys. zł. Szukaliśmy więc innego rozwiązania i dzisiaj złożyliśmy pismo do PZPN, żebym to ja mógł warunkowo poprowadzić zespół w meczu z Ruchem. Nieoficjalnie wiem, że taka zgoda już jest. Dzisiaj poprowadzę więc zajęcia, jutro odprawę i do boju – powiedział Wieszczycki.
„Do boju” to trochę przesada, ale nie czepiajmy się. Zwróćmy uwagę na co innego. Oto ŁKS chciał, by trenerem został Krzysztof Adamowicz, ale BRAKOWAŁO 10 TYSIĘCY ZŁOTYCH. Ł»eby zabrzmiało to jeszcze bardziej niepoważnie – klubowi ekstraklasy brakowało 2,5 tysiąca euro, żeby mieć trenera. 2,5 tysiąca euro! A przy aktualnym kursie – nawet troszkę mniej.
Ale to dopiero początek absurdów.
Adamowicz nie ma licencji UEFA Pro, w zasadzie to chyba dopiero zaczyna edukację trenerską, ale ŁKS informuje, że za 10 tysięcy złotych brak uprawnień przestałby mieć znaczenie. Bardzo to ciekawe. Co jeszcze ciekawsze – Tomasz Wieszczycki też nie ma licencji UEFA Pro, ale w jego przypadku 10 tysięcy złotych nie trzeba już wpłacać. Pomieszanie z poplątaniem.
O ile dobrze rozumiemy wypowiedź Wieszczyckiego z konferencji prasowej, to Adamowicz bardziej nadaje się na trenera, ale klub jest za biedny nawet na tak drobny wydatek. OK, przyjmijmy to do wiadomości. W takim razie można się było spodziewać, że wszystko będzie firmować Wieszczycki czy którykolwiek inny trener zaakceptowany przez PZPN, a tak naprawdę prawdziwa robota spadnie na barki zatrudnionego w klubie tak czy siak Adamowicza. A tu się okazuje, że wcale nie. Dyrektor sportowy, czy też doradca zarządu ds. sportu (jak zwał, tak zwał), mówi: – Wiesz, chcielibyśmy, żebyś to ty był trenerem, ale nie mamy 10 tysięcy złotych, więc ja to wezmę, a ty się nie wtrącaj.
Wieszczycki za chwilę wycofa się na tylne siedzenie, bo przyjemniej jest mędrkować z fotela niż rzeczywiście coś zrobić – siedząc na dyrektorskim stołku lub też w ciepłym, telewizyjnym studiu zawsze można byłoby skrytykować trenera, że nie potrafił odpowiednio zareagować. Po co więc przechodzić na tę gorszą stronę barykady i zbierać joby, zamiast je rozdawać? Ewakuacja TW jest tylko kwestią czasu. Poza tym facet ma opinię zbyt leniwego, by na dłuższą metę bawić się w trenerkę. Mentalnie przebywa na rybach i gapi się na spławik.
Ach, zapomnielibyśmy. Tomku, przebadaj ich wszystkich alkomatem, tak dla pewności, czy grali aż tak fatalnie na trzeźwo.
Meczu w Łodzi nie ma co dokładnie analizować, niech przemówi wynik – wiadomo. Zwraca tylko uwagę wysoka forma Marka Zieńczuka, który w końcu zaczął chociaż trochę przypominać faceta szalejącego niegdyś na skrzydle, zdobywającego mnóstwo bramek i notującego mnóstwo asyst.
W Kielcach piłkarze Korony ponownie urządzili jatkę i polowanie na nogi. W celach informacyjnych, warto byłoby na bramie stadionu wywiesić taką tabliczkę…
Szczególnie błysnął Jacek Kiełb, który postanowił ogolić głowę na łyso, by wtopić się w tło. Niestety, wraz z włosami stracił też rozum, więc najpierw ostro wykosił przeciwnika, a kilka czy kilkanaście minut później rzucił się do bijatyki, więc sędzia całkiem słusznie zasugerował mu zimny prysznic w szatni. Szkoda, że nawet tacy zawodnicy – chociaż trochę techniczni – też postanawiają przejść na futbol bandycki, bo do niczego dobrego to nie doprowadzi. Dodajmy, że Kiełb rzucił się do bitki po żółtej kartce dla Grzegorza Lecha (następny piłkarz, na którego dało się patrzeć, dopóki skupiał się na kopaniu piłki, a nie rywali). Ł»ółta kartka dla Lecha oczywiście była niesłuszna, bo należała się czerwona. Niestety, w polskiej lidze sędziowie nie dają bezpośrednich czerwonych kartek przed 70. minutą spotkania. Chociaż nie tylko w Polsce jest taka zasada. Kiedyś odwiedziliśmy śp. Adama Ledwonia w Austrii. Siedzimy przed meczem, gadamy, Adam akurat szedł na rekord żółtych kartek w sezonie.
– Co, dzisiaj znowu żółta?
– Ł»ółta na pewno, byle nie czerwona. Ale patrz, co się będzie działo w pierwszej minucie.
– A co się będzie działo?
– Mam jednego gościa namierzonego, wkurwił mnie w poprzednim meczu, a w pierwszej minucie sędziowie nie dają czerwonych.
Sędzia gwizdnął, Adam wystrzelił jak z procy na połowę przeciwnika i ten upatrzony zawodnik po chwili frunął metr nad ziemią. Makabra. Arbiter podbiegł – żółta. Ledwoń grzecznie przeprosił.
Wracamy do Kielc. Mecz był przedziwny. Najpierw Korona nie grała w piłkę, tylko w rugby. Potem Sapela dał dupy, jeszcze później czerwona kartka dla Kiełba. Bełchatów spróbował zaatakować, ale bez specjalnego efektu, a jeszcze w doliczonym czasie gry w pierwszej połowie Tomasz Lisowski kapitalnie uderzył z rzutu wolnego i zrobiło się 2:0. W drugiej połowie piłkarskie jaja – grający z przewagą jednego zawodnika GKS nie za bardzo był w stanie zagrozić bramce Korony, za to co trzy minuty nadziewał się na kontrę. Gospodarze mieli z pięć okazji, żeby wyjść na prowadzenie 3:0, ale wszystko partolili – zwłaszcza Zieliński, chociaż raz zagrał dobrze do Stano i wtedy dla odmiany spartolił Stano.
I wreszcie przebudzenie Bełchatowa – najpierw słupek, potem gol, potem – już w ostatnich sekundach – znowu gol. W sumie nas ten wynik ucieszył, bo ciągle jednak wolimy piłkę nożną od walk w klatkach.
No i wreszcie ostatnie sobotnie spotkanie. Mocna kandydatura do miana najgorszego meczu rundy – Lechia kontra Widzew. Gdańszczanie w ostatnich siedmiu meczach zdobyli łącznie jednego gola, co sugeruje, że na mecze z nimi można przyjeżdżać bez bramkarza. Nie ma bata, żeby na takie spotkania ciągle przychodzili ludzie, więc PGE Arena lada moment musi zacząć świecić pustkami. Bardziej pasjonujące wydaje się nawet wyglądanie, kiedy wrócą z Egiptu bociany. Jedyne, co nas w czasie tego spotkania zaintrygowało, to proces myślowy zachodzący w głowie Piotra Dziewickiego (Canal+). Otóż stwierdził on, że Tomasz Dawidowski dlatego nie wchodzi na boisko, ponieważ trener Kafarski boi się, że „Dawid” dostanie żółtą kartkę i nie będzie mógł grać w kolejnym meczu. Bardzo to pomysłowe – Dawidowski nie gra, żeby mógł grać w czternastej kolejce, ale w czternastej też nie zagra, żeby móc zagrać w piętnastej. Oczywiście w piętnastej tez nie wejdzie na boisko, żeby nie pauzować w szesnastej. I tak dalej. A wypada po prostu zauważyć, że „Dawid” non-stop zalicza ledwie ogony i nie ma to nic wspólnego z kartkami.
A na koniec żenujący żart prowadzącego, chociaż tym razem nie naszego autorstwa – nie potrafi zdobyć się na coś aż tak czerstwego. Uwaga…
PS Noty będą jak tylko przyślą je eksperci.

