Jak w obecnym sezonie Bundesligi spisuje się Hamburg, każdy widzi. Ogólna beznadzieja, rzucająca cień na letnią rewolucję kadrową Franka Arnesena, dyrektora sportowego Rothosen, który miał przecież wyciągnąć klub z trwającej od kilku lat stagnacji. Na swoje nieszczęście zaczął mało fartownie, bo prowadząc roszady kadrowe, zapomniał o bardzo istotnej, chyba nawet najważniejszej sprawie – wymianie trenera.
Michael Oenning, bo o nim mowa, średnio nadawał się do roli head coacha w klubie Bundesligi. Pokazał to prowadząc Norymbergę, z którą co prawda awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 2008/09, ale kompletnie sobie nie radził. Z Norymbergi wyleciał już po rundzie jesiennej, zdobywając w 17 meczach zaledwie 12 punktów i kończąc pierwszą połowę sezonu czterema meczami bez strzelonego gola. Później udało mu się zahaczyć na stanowisku drugiego trenera w HSV, a po zwolnieniu Armina Veha kolejny raz w karierze został kapitanem bundesligowego statku.
Opłakany bilans uzyskany w końcówce sezonu 2010/11 oraz jeszcze gorsze wyniki w aktualnie trwających rozgrywkach, sprawiły, że działaczom jedynego klubu, który nie poznał smaku spadku z Bundesligi, zapaliły się czerwone lampki. Doprowadziło to do nieuchronnego – dymisji Oenninga. Dla HSV bez wątpienia było to wybawienie, ale także nie lada problem, związany z poszukiwaniem nowego szkoleniowca. Początkowo Frank Arnesen chciał kontynuować model „zwalniamy pierwszego, bierzemy asystenta” i wakat po Oenningu wypełnił Rodolfo Cardoso. Decyzja ta była o tyle pozytywna, że już w pierwszym meczu pod jego wodzą, HSV zanotował premierowe zwycięstwo nad Stuttgartem. W kolejnym spotkaniu Argentyńczyk odniósł porażkę z Schalke i… stracił robotę. Niemiecka Federacja Piłkarska uznała, że Cardoso posiada nieodpowiednią licencję, w związku z czym nie ma uprawnień do prowadzenia zespołów Bundesligi. Miejmy nadzieję, że w uzupełnieniu dokumentów nie przeszkodzi mu, tak jak niektórym, brak świadectwa dojrzałości.
Decyzja DFB na nowo uruchomiła trenerską karuzelę w Hamburgu. Prowadzono nawet zaawansowane negocjacje z Huubem Stevensem, jednak nie udało się uzyskać porozumienia i Holender ostatecznie trafił na ławkę Schalke 04. W końcu doszło do tego, że za trenowanie wziął się Arnesen i nawet ograł na wyjeździe Freiburg, jednak logiczne było, że taki stan rzeczy na dłuższą metę nie ma sensu.
Duńczyk działał więc, zapewne zadzwonił tu i tam, aż w końcu się udało. Ze szwajcarskiej Bazylei przechwycono Thorstena Finka, któremu powierzono misję zbawienia klubu. – Fink był na szycie mojej list życzeń. Chce poprawić grę naszej drużyny, a także dalej ją rozwijać. Jest trenerem głodnym zwycięstw, z przejrzystą filozofią futbolu, która jest taka sama jak moja – mówił kurtuazyjnie Frank Arnesen, jeszcze przed prezentacją nowego szkoleniowca
Tym samym HSV został czwartym klubem w stosunkowo niedługiej przygodzie trenerskiej Thorstena Finka. Zanim zameldował się na Imtech Arenie, rozwijał swój talent pracując u austriackiego krezusa spod szyldu Red Bulla, Inglostadt 04, a także wspomnianej już wcześniej Bazylei.
Do Salzburga przeniósł się jako absolwent Akademii Trenerskiej w Kolonii, aby przejąć drużynę rezerw. W tym czasie zespół z miasta Mozarta prowadził Giovanni Trapattoni, wspomagany przez swojego byłego podopiecznego z Interu Mediolan, Lothara Matthäusa. Kiedy jednak w Salzburgu połapali się, że ten drugi to trenerskie beztalencie, bez żalu odprawiono go z klubu, namaszczając na nowego asystenta właśnie Finka, nomen omen byłego kumpla Matthäusa z Bayernu Monachium.
Za Trapattoniego klub osiągał świetne wyniki na krajowym i marne na europejskim podwórku, bezskutecznie bijąc się o wymarzoną Ligę Mistrzów. Włochowi z czasem zbrzydły uroki zabytkowego miasta i z początkiem 2008 roku objął reprezentację Irlandii. Nieco wcześniej Austrię opuścił Thorsten Fink. Przeniósł się do grającego w lidze regionalnej Ingolstadt 04, by zadebiutować w roli pierwszego szkoleniowca. Prowadząc bawarską drużynę udało mu się spełnić oczekiwania działaczy- wprowadził klub do drugiej Bundesligi, w której jednak nie udało się utrzymać. Szkoleniowiec swoją przygodę z klubem zakończył serią jedenastu meczów bez zwycięstwa. Został zdymisjonowany jeszcze przed zakończeniem sezonu.
Niespełna dwa miesiące po odejściu z Ingolstadt rozpoczął się bez wątpienia najlepszy dla szkoleniowca okres w jego dotychczasowej karierze trenerskiej. W czerwcu 2009 roku Thorsten Fink został nowym trenerem FC Basel. Zadanie, jakie miał wykonać, nie było łatwe – powierzono mu misję zastąpienia niemal legendarnego Christiana Grossa, który odszedł z klubu po nieudanym sezonie 2008/09. Klubowym działaczom od razu przypadł do gustu, twierdzili nawet, że znaleźli wierną kopię Grossa. I rzeczywiście, Fink doskonale odnalazł się w tej roli. Dwa mistrzostwa Szwajcarii, tryumf w krajowym Pucharze, awans do fazy grupowej Ligii Europejskiej przed rokiem, czy wreszcie powrót do Ligi Mistrzów w tym sezonie to wyniki, których nie powstydziłby się żaden trener. Świetną laurkę wystawiają mu również niezłe rezultaty w europejskich pucharach, w których Bazylea potrafiła odprawić z kwitkiem Romę, czy zremisować na Old Trafford z Manchesterem. Wszytko to składa się na obraz solidnego, ale wciąż bardzo perspektywicznego trenera, który swą charyzmą i pracą ma szansę odmienić oblicze dołującego HSV.
Opinie o trenerskim warsztacie Thorstena Finka są wyłącznie pozytywne. Uchodzi on za szkoleniowca preferującego ofensywny styl, co z pewnością ułatwi zyskanie przychylność fanów z portowego miasta. Niemiec zdecydowanie stawia na grę systemem 4-4-2, nastawiając się na dużą liczbę strzelanych goli. Realizując tę filozofię w Bazylei uczynił ze swojej byłej drużyny najskuteczniejszy zespół szwajcarskiej ekstraklasy. Mladen Petric, obecny lider HSV, a niegdyś zawodnik FC Basel przeprowadził nawet swego rodzaju rekonesans, obdzwaniając byłych kolegów ze Szwajcarii. – Jeden powiedział mi, że teraz nareszcie będziemy mieć dobrego trenera, inny stwierdził, że Fink to najlepszy trener, jakiego kiedykolwiek miał – relacjonował chorwacki napastnik.
Oczywiście, kluczowy w tym wszystkim będzie piłkarski potencjał zawodników HSV. Wiadomo, że z pustego nawet Salomon nie naleje, ale wydaje się, że młodej ekipie z Hamburga gra do przodu będzie pasować. Zresztą piłkarze raczej nie mają innego wyjścia.
Fink, mimo że do tej pory nie pracował na tak wysokim szczeblu, nie powinien mieć problemów z przystosowaniem się do panujących realiów. W końcu na poziomie Bundesligi rozegrał ponad dwieście spotkań, większość w barwach Bayernu Monachium, zgarniając przy okazji cztery mistrzowskie tytuły. W 2001 roku wygrał z Bawarczykami Ligę Misrzów, grał też w pamiętnym finale na Camp Nou z 1999 roku. Charakteru więc na pewno mu nie zabraknie, umiejętności pewnie też.
Frank Arnesen tak bardzo uwierzył w talent i inwencję niemieckiego szkoleniowca, że zdecydował się przeznaczyć ponad miliona euro na rekompensatę dla Bazylei, o czym donosiły niemieckie media. Thorsten Fink nie może więc zawieść. Na razie idzie mu średnio, w dwóch meczach zdobył dwa punkty, ale przynajmniej zespół opuścił ostatnie, haniebne miejsce w tabeli. Jego praca zwiastuje taktyczną oraz kadrową stabilizację i konsekwencję, których brakowało Michaelowi Oenningowi. Czas pokaże, czy prostota i przejrzystość, okaże się drogą do sukcesów. Sam Fink zdaje się nie tracić optymizmu i przekonuje: – HSV to marka i klub o ogromnym potencjale. Obecna sytuacja jest trudna, ale na pewno można zrobić wiele. Musimy patrzeć do przodu.
KAROL BOCHENEK
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]