– Każdy ma jakieś trudniejsze okresy w życiu, ale staram się szybko je odsuwać na boczny tor. Ł»ycie toczy się dalej i nie można się załamywać. Tym bardziej, że życie jest tak nieprzewidywalne, jak moja ostatnia sytuacja. Wygrywamy z Lechem – jest euforia. Za chwilę, za dwie godziny – popełniam bardzo głupi błąd, który strasznie negatywnie na mnie zadziałał. A za tydzień – wchodzę na pięć minut i strzelam bramkę – mówi Dariusz Pietrasiak, obrońca Śląska Wrocław, który niedawno znalazł się w sporych opałach, ale… szybko wyszedł na prostą. O feralnej kolacji, o Polonii, Smudzie i o życiu…
– Znasz już rozkład jazdy wrocławskich tramwajów?
– Nie, bo jeżdżę taksówkami, albo koledzy mnie podwożą. Można dać komuś innemu zarobić.
– To czemu wtedy nie zamówiłeś taksówki?
– Myślałem, że mi nic nie wykaże. Minęły prawie dwie godziny, dużo nie wypiłem, także liczyłem na to, iż szczęśliwie i spokojnie dojadę do domu. Wiadomo – to był błąd. Głupota z mojej strony, ale każdy popełnia błędy. To nie powinno się zdarzyć, ale się zdarzyło i teraz trzeba odpokutować.
– Jaki miałeś wynik na alkomacie?
– 0,7.
– No to za dużo się chyba nie napiłeś.
– Jakbym nie grał w meczu, to pewnie nic by mi nie wyszło. Ale po spotkaniu organizm odwodniony, a każdy był zadowolony ze zwycięstwa i wypiliśmy w szatni po piwku czy dwa. Potem pojechałem na kolację, tam wypiłem małe piwo i naprawdę dobrze się czułem. Byłem tam praktycznie z półtorej godziny, zjadłem posiłek i myślałem, że wszystko będzie w porządku. No, ale niestety się stało inaczej.
– Właściwie, to co się stało? Wjechałeś na skrzyżowanie na czerwonym świetle, wymusiłeś pierwszeństwo, czy co?
– Dostałem SMS-a, odpisywałem, spuściłem na chwilę głowę i starliśmy się z taksówkarzem. Nie było tak, że wjechałem w kogoś, ani nic takiego.
– I on od razu zadzwonił po policję? Nie próbowałeś się z nim dogadać?
– Zadzwonił od razu. Chciałem się z nim dogadać, proponowałem mu pieniądze, ale niestety nie chciał się zgodzić.
– To trochę dziwne…
– Dlaczego?
– Taksówkarz, który nie chce zarobić – to chyba rzadkość?
– Nie mam pojęcia, nie zastanawiałem się nad tym. Wiem, że nie chciał się dogadać, bo mu to proponowałem. Przyjechał jeden radiowóz, zaraz drugi.
– Policjanci cię rozpoznali?
– Jedni rozpoznali, a drudzy przyjechali, bo dostali polecenie od dyżurnego, żeby się tym zająć.
– Co było dalej?
– Pojechałem na przesłuchanie, a później na izbę wytrzeźwień, ale tam mnie nawet nie przyjęli, bo miałem już tylko 0,2 promila. Więc wzięli mnie na dołek i tam zostałem do rana.
– Byłeś sam w celi?
– Nie, było jeszcze dwóch facetów.
– Nie chcieli autografu?
– Nie…
– Ale przynajmniej już wiesz jak wyglądają od środka cele, do których się trafia za korupcję w piłce.
– Wiem i dlatego już w życiu nie popełnię takiego błędu. Ł»eby już tych cel nie oglądać.
– W sumie, to szybko wyszedłeś i wróciłeś do drużyny. Nie odsunięto cię, dostałeś tylko po kieszeni.
– Zdawałem sobie sprawę, że klub może nałożyć na mnie różne sankcje i byłem gotowy. Pozostaje mi tylko podziękować prezesowi Waśniewskiemu i Śląskowi, że skończyło się tylko na karze pieniężnej.
– Orest Lenczyk chyba się trochę na tobie zawiódł?
– Możliwe. Każdy się trochę na mnie zawiódł, bo źle zrobiłem. Mleko się rozlało i już nic na to nie poradzimy. Trenerowi powiedziałem o wszystkim, jeszcze zanim wyszło w mediach. Przyjął to do wiadomości, praktycznie nic nie mówiąc.
– Potem jednak znalazłeś się w „osiemnastce” na kolejny mecz. Wszedłeś w drugiej połowie i zaraz strzeliłeś gola. W dodatku Polonii, która nie jest ci przecież obojętna. Szybko stanąłeś na nogi.
– Od początku wiedziałem, że źle zrobiłem i nikt nie musiał mi tego udowadniać. Dużo mi dała rozmowa z prezesem Piotrem Waśniewskim. Uważam, że jest człowiekiem na bardzo wysokim poziomie i w tej sytuacji również się tak zachował. Widziałem, że podczas rozmowy starał się mnie zrozumieć i okazał się bardzo w porządku. To mnie uspokoiło i może nie tyle, że przestałem się przejmować. Ale starałem się od tego odłączyć.
– 4:0 z Polonią, do tego gol i chyba duża radość. Nie myślałeś, żeby znowu iść w miasto?
– Nie byłem wtedy „w mieście”. Byłem tylko z kolegą na kolacji. To nie było tak, że poszedł się bawić do piątej rano. Umówiłem się akurat z Marcinem Rosłoniem na kolację, a potem pojechałem do domu. Także ja nie byłem na mieście, z tego względu, że mi się chciało iść zabawić na dyskotekę, tylko pojechałem zjeść.
– Wydaje mi się, że nie każdy na twoim miejscu, tak szybko by o tym zapomniał i chodził znowu uśmiechnięty.
– To już się stało, jest już poza mną i nie ma sensu tego rozpamiętywać. Poza tym, media to tak rozdmuchały jakbym zabił dziesięć osób. To już przeszłość. Trzeba z niej tylko wyciągnąć wnioski i nie powielać tych samych błędów. Trzeba zrozumieć, co się stało i dalej iść do przodu.
– Skąd u ciebie taki nieustanny optymizm i uśmiech na twarzy? Już się z tym urodziłeś? Trener Lenczyk mówił, że już w Bełchatowie się tak cały czas śmiałeś.
– Taki się już chyba urodziłem. Każdy ma jakieś trudniejsze okresy w życiu, ale staram się szybko je odsuwać na boczny tor. Ł»ycie toczy się dalej i nie można się załamywać. Tym bardziej, że życie jest tak nieprzewidywalne, jak moja ostatnia sytuacja. Wygrywamy z Lechem – jest euforia. Za chwilę, za dwie godziny – popełniam bardzo głupi błąd, który strasznie negatywnie na mnie zadziałał. A za tydzień – wchodzę na pięć minut i strzelam bramkę. Także wiadomo, że w życiu bywa różnie. Raz na wozie, raz pod wozem. Trzeba jednak cały czas jechać i nie wolno się poddawać.
– Co by się musiało stać, żeby złamać twój optymizm? Ł»ebyś ze dwa dni się nie śmiał?
– No nie wiem, czy taka sytuacja jest w ogóle możliwa. Są jakieś sprawy rodzinne, jakieś tragedie, które na pewno tak na człowieka działają, że w jakimś stopniu się załamuje. Zawsze sobie powtarzam, że świat już nie takie dramaty znał i pewnie ludzie mają gdzieś zdecydowanie większe problemy niż ja. Staram się patrzeć zawsze do przodu i zawsze pozytywnie.
– Takie podejście, zaprowadziło cię do debiutu w reprezentacji, w wieku 30 lat.
Na przykład.
– Spodziewałeś się tego, czy nie byłeś, aż takim optymistą?
– Raczej nie, bo w Polsce jest tendencja, żeby powoływać głównie młodych graczy i na nich stawiać. Ale ja uważam, że kadra Polski, to jest kadra ludzi najlepszych w danym momencie. Nie chodzi mi o mnie, ale skoro ktoś ma 35 lat i dobrze gra, to dlaczego ma nie grać w kadrze? Przecież kadra gra teraz, a nie za pięć lat. Jak będzie grała za pięć lat, to powołają takich, którzy wtedy będą najlepsi. Rozumiem, że musimy się rozwijać i myśleć, co będzie potem, ale w pierwszej kadrze powinni grać najlepsi. Bo możemy spaść w rankingu tak nisko, że później będzie nam przeciężko cokolwiek zrobić. Skoro ktoś jest dobry w jakimś wieku i nie ma od niego lepszych, to nie ma znaczenia, ile ma lat.
– Jasne, ale twój przypadek był o tyle dziwny, że dopiero w takim wieku dostałeś pierwsze powołanie.
– Trener Smuda nie miał chyba do mnie zbytniego przekonania, ale były jakieś kontuzje i dlatego mnie powołał. Nie mówię, że grałem źle, katastrofalnie i się nie nadawałem. Coś tam musiał we mnie widzieć, ale nie ma się co oszukiwać, że byłem w kadrze dlatego, bo inni byli kontuzjowani. W innym przypadku, bym pewnie nie dostał tego powołania.
– Jeśli nie był przekonany, to po co cię powołał? Ł»eby cię sprawdzić? Przyjrzeć się z bliska?
– No tak jak mówię: powołał mnie, bo były kontuzje. Pewnie myślał, że nie ma kogo powołać, to się zdecydował.
– Nie ma co, potrafisz sobie zrobić reklamę.
Nie mówię, że grałem źle, ale to, czy mi się należało powołanie, to jest kwestia do dyskusji. Bo wtedy, kiedy mnie powołał, to właśnie tak wyglądała sytuacja.
– Ale w końcu zadebiutowałeś. Przeciwko Australii w Krakowie.
– No, zagrałem raz na defensywnym pomocniku i raz na środku obrony. Po dwóch meczach, wszyscy mnie skreślili. Niektórzy dostają dwadzieścia, trzydzieści szans, a ja nie dostałem. Tak zdecydował trener. Nie mówię, że zagrałem super, ale też nie jakoś strasznie dramatycznie. Ale później selekcjoner już się nie zdecydował mnie powołać i można powiedzieć, że straciłem miejsce w reprezentacji.
– Jakie miałeś odczucia po pierwszym zgrupowaniu?
– Super. Polecam każdemu, żeby ciężko trenował i dużo pracował. Już jako mały chłopiec marzyłem o reprezentacji, bo to jest największe wyróżnienie i po to się trenuje, aby tam trafić.
– A jaki miałeś kontakt z Franciszkiem Smudą?
– Szczerze mówiąc, to raz z nim rozmawiałem. Nie znałem go wcześniej. Chciał mnie kiedyś ściągnąć do Lecha, ale się nie zdecydowałem. Także nie miałem z nim jakichś dłuższych rozmów. Raz pogadaliśmy dziesięć czy piętnaście minut. I na tym się skończyło.
– Kwadrans to chyba trochę krótko.
– Nie no, coś tam jeszcze podgadywał. Na treningu coś przecież mówił. Trener nie ma takiego obowiązku, żeby z każdym osobno dyskutować. Wtedy mnie wziął i poinformował, że z Australią zagram na defensywnym pomocniku. I tyle.
– Czym różni się Orest Lenczyk, od Franciszka Smudy?
– Podstawowa różnica jest taka, że trener Lenczyk jest bardziej stonowany, a Smuda bardziej ekspresyjny i porywczy. U trenera Smudy jest dużo, dużo więcej zajęć czysto piłkarskich. Z kolei, trener Lenczyk zwraca mocno uwagę na przygotowanie fizyczne. To są takie główne rzeczy, ciężko sobie coś więcej teraz przypomnieć.
– Pewnie lepiej pamiętasz wasz dobry sezon w Bełchatowie. Powstała tam wówczas drużyna, z której wyrosło kilka głośnych nazwisk, jak choćby Garguła czy Matusiak. Wszyscy mieli porobić wielkie kariery i być kadrowiczami na lata, a nikomu się nie udało. Dlaczego?
– Garguła na pewno byłby kadrowiczem na lata i jestem o tym przekonany, ale półtora roku nie grał w piłkę przez kontuzje. A wiemy, że jak się tyle czasu nie gra, to potem jest ciężko. Przyszedł nowy trener i już tak na niego nie postawił, nie zaufał mu tak bardzo i dlatego się to tak potoczyło.
– Może te kontuzje też się nie pojawiły bez przyczyny?
– Zawsze można sobie tak gadać, bo każda kontuzja jest przez coś (śmiech).
– Przykład Garguły znamy, a reszta? Nie wszyscy mieli problemy ze zdrowiem, więc w czym rzecz?
– Trudno mi coś powiedzieć na ten temat, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie wiem, może trzeba było wcześniej odchodzić? Gdy osiągnęliśmy to apogeum (wicemistrzostwo), jakby wtedy każdy odszedł, to jeszcze będąc na topie, mógł osiągnąć więcej. Wszyscy zostali i zajęliśmy siódme miejsce, później piąte, znowu piąte. Może to właśnie chodziło o ten moment, że trzeba było wcześniej odejść do silniejszego klubu. Wtedy można było się jeszcze rozwijać, bo to kolejny bodziec, kolejna szansa, kolejna mobilizacja i kolejna walka o skład.
– Kiedy odchodziłeś z Bełchatowa, to miałeś kilka ofert, a wybrałeś Polonię. Ł»ałujesz tego wyboru?
– Nie żałuję. W Bełchatowie stwierdzili, że nie chcą ze mną przedłużyć kontraktu, nie było wiadomo, co będzie się dalej działo w klubie i sytuacja była niepewna. Polonia zaproponowała mi dobre warunki. Poznałem tam wielu świetnych ludzi. Między innymi, trenera Bakero, którego uważam za bardzo dobrego szkoleniowca i człowieka z niesamowitą charyzmą. W szatni też było w porządku. Mieliśmy mocny zespół i była szansa, żeby przez lata bić się o czołowe miejsca.
– Polonia co sezon ma podobno takie szanse. Dlaczego regularnie je marnuje?
– Błąd jest w podejściu Józefa Wojciechowskiego, który myśli, że dzisiaj kupi drużynę, a jutro zdobędzie mistrzostwo, a do tego Ligę Mistrzów. Tak się nie da. Tym bardziej, że połowa zespołu jest wymieniana co rok.
– Jak to możliwe, że on jeszcze tego nie zrozumiał? Przecież, żeby dorobić się takiej kasy, to nie wiem czy trzeba być inteligentnym, ale na pewno chociaż cwanym. Dziwne, że ma problem z ogarnięciem piłki nożnej.
– Sam nie wiem, czy ma złych doradców, czy o co chodzi. Chciałby wszystko na już, a w sporcie to niemożliwe. Nie takie kluby kupowały po dziesięciu zawodników i też nic z tego nie wychodziło.
– Sam więc jest największym problemem swojego klubu?
– Tak, bo jak on gada, że płaci największe pieniądze, to niech już płaci mniej, ale zachowuje się bardziej spokojnie. Niech uwierzy w tę drużynę. Myślę, że jakby normalnie postępował od początku, to miałby teraz co najmniej jedno mistrzostwo. A on ma takie poczucie, że dużo płaci i może wymagać od człowieka, żeby był jak robot. Nie można mieć chwili słabości.
– Przeżyłeś tam Jose Bakero, Theo Bosa, Pawła Janas i odszedłeś za Jacka Zielińskiego. Ten ostatni nie chciał cię zatrzymać?
– Chyba od razu jak przyszedł, to mnie odsunął. Zostało wtedy kilka meczów do końca i mówił, że każdy dostanie szansę i czystą kartę na nowy sezon. No to ja dostałem raz taką szansę: trzy minuty z Wisłą Kraków.
– I chyba nie wykorzystałeś…
– No chyba nie… (śmiech). A wygraliśmy 2:0.
– Czym tak zaszedłeś za skórę Wojciechowskiemu, że już nie chciał cię w klubie?
– Ktoś mu powiedział, że jestem jakimś złym duchem drużyny czy coś takiego. Ł»e wprowadzam złą atmosferę i strasznie mi spadły wyniki wydolnościowe. Byłem w szoku, bo akurat mieliśmy w tamtym czasie badania i byłem chyba piąty w zespole. A jemu ktoś powiedział, że najbardziej spadłem wydolnościowo ze wszystkich. Więc prezes podsunął mi aneks do umowy, który zakładał, że jak mi się obniży wydolność o 10%, to będą mogli rozwiązać kontrakt z mojej winy. A zbadać mogą mnie w każdej chwili. Nie zgodziłem się na to.
– Ten „ktoś”, to chyba nie był nikt obcy, skoro mu prezes uwierzył?
– Pewnie nie. Nie mam pojęcia, kto to był. Józef Wojciechowski naprawdę bardzo interesuje się drużyną i o każdego zawodnika, codziennie wypytuje po kilka razy. Chyba był to ktoś z jego „podpowiadaczy”.
– Od razu wyjechał z tym aneksem? Nie chciał porozmawiać albo zweryfikować tych wyników?
– Trener Janas chciał mu przedstawić wyniki, ale on się uparł i powiedział, że wie swoje i jeżeli nie podpiszę tego aneksu, to chce ze mną rozwiązać kontrakt. I przez tydzień, codziennie dzwonił do Pawła Janasa i pytał, czy już mnie wyrzucił do drużyny młodzieżowej.
– Czemu nie chciałeś podpisać tego aneksu?
– Bo wiedziałem, że to nie ma żadnego przełożenia na rzeczywistość. Tam było jeszcze takie coś, że oni mnie mogą zbadać kiedy chcą i może to zrobić każdy fizjolog w Polsce.
– Nie podpisałeś i w kolejnym okienku kazali ci odejść?
– Wcześniej przyszedł Theo Bos i powiedział, że chce mieć wszystkich w kadrze. Wtedy Wojciechowski powiedział, że daje mi ostatnią szanse i zobaczy czy się sprawdzę, czy nie.
– To on decyduje, czy piłkarz się nadaje, czy nie?
– Może nie decyduje, ale wszyscy bardzo mocno się liczą z jego zdaniem.
– Co myślisz o tym, że zatrudnił Lubańskiego? To realna zmiana, czy kolejna szopka?
– Jeśli Lubański na niego wpłynie tak, że zachowa większy spokój, to w Polonii będzie tylko lepiej. Bo z jego pasją i chęcią zrobienia wyniku, polski zespół mógłby wiele osiągnąć.
– Czasami jak polski piłkarz idzie do Polonii lub Legii i się nie sprawdza, to mówią, że dlatego, bo Warszawa to takie duże miasto itd. Ty poszedłeś tam z Bełchatowa, więc coś mógłbyś powiedzieć na ten temat.
– Każdy człowiek inaczej reaguje. Każdy ma swoją psychikę i pewne rzeczy odbiera inaczej. Ciężko mi wszystkich wrzucić do jednego worka i powiedzieć, że gadają głupoty, bo ktoś mógł faktycznie mieć problem.
– Ale z czym? Co może być przerażającego w Warszawie? Przecież tam się tak samo mówi po polsku…
– Nie wiem. Dla mnie to jest niezrozumiałe, że może być coś przerażającego w takiej przeprowadzce. Duże miasto, przychodzi dużo kibiców, jest duże zainteresowanie – no, chyba o to właśnie chodzi? Także ja nie rozumiem, ale nie chciałbym też mówić za innych, bo różne są sytuacje. Ktoś może wytrzymywać psychicznie, a ludzka psychika ma niezbadane możliwości, ale też można sobie coś wbić do głowy i się zablokować.
– Właśnie. Nie jest trochę tak, że pomijając te wszystkie kwestie wyszkolenia, to polscy piłkarze, mają główny problem z głową?
– Po części się z tym zgodzę. Nie uważam, że polscy piłkarze są słabi, tylko czasem nie wytrzymują psychicznie pewnych meczów. Odpadają mentalnie. Przychodzi mecz w pucharach, to zaraz się patrzy, kto tam gra i gdzie on grał wcześniej. Nie patrzymy natomiast na siebie. Jak Lech grał jeszcze za trenera Smudy te mecze w Pucharze UEFA, gdy przechodzili Austrię Wiedeń, to nie bali się rywala i nie patrzyli kto to jest, tylko wychodzili i grali. Polskie zespoły właśnie w mentalności wiele tracą. Na przykład, Jagiellonia, jakby grała z tymi Kazachami sparing gdzieś na Cyprze, to na dziesięć meczów, pewnie wygrałaby dziewięć. Przychodzi mecz pucharowy i jakoś podświadomie tracimy wiarę we własne umiejętności. Nikt przecież nie chce przegrać i nie gra dla porażki. Nawet jak się pod blokiem kilku chłopaków zejdzie i grają pięciu na pięciu o skrzynkę piwa albo i o nic, to i tak każdy chce wygrać. Ale jest też druga strona, że pewnych rzeczy nie można zrobić. Tak jakbym teraz powiedział, że dam ci 10 tysięcy euro, jak przebiegniesz sto metrów poniżej dziesięciu sekund. A to jest po prostu nierealne.
– Wolisz grać jako defensywny pomocnik czy na środku obrony?
– Na środku obrony – to jest moja nominalna pozycja. Nie będę sobie na siłę szukał innych pozycji i zabierał komuś miejsca, skoro wiem, że w tej formacji są lepsi zawodnicy, którzy grają tam przez lata. Sam siebie widzę bardziej na obronie.
– A kiedy nie grasz na żadnej z tych pozycji, kiedy w ogóle nie grasz w piłkę, to czym się zajmujesz?
– Jadę w odwiedziny do rodziców, albo spędzam czas ze znajomymi i przyjaciółmi. Chodzę do kina. Jak każdy normalny człowiek.
– Z całym szacunkiem, ale każdy normalny człowiek, to robi coś jeszcze, poza takim życiem towarzyskim. Nie masz jakiegoś hobby?
– Uczę się teraz angielskiego. Stwierdziłem sobie po prostu, że chciałbym się w rok nauczyć tego języka i zrobię wszystko, żeby tak było. Mam zajęcia: trzy godziny tygodniowo. Poza tym, chciałbym bardzo zostać trenerem, ale zobaczymy jak to się ułoży. Mam już drugą klasę trenerską, także w tym kierunku chcę się szkolić i później pracować.
– Jaki według ciebie, powinien być dobry trener?
– Ciężko powiedzieć, ale myślę, że ja będę dobrym trenerem (śmiech). Wydaje mi się, że dla zawodnika dobry trener to ten, który ma wyniki i przy którym coś taki piłkarz osiągnął.
– A ty jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś? Czy liczyłeś na większą karierę?
– Zawsze bardzo chciałem grać w ekstraklasie. To był mój cel, który starałem się realizować. Tylko ten cel mi przyświecał i to była taka moja podstawa. Mówiłem sobie, że zrobię wszystko, aby zagrać w najwyższej lidze. Udało mi się i jestem zadowolony z tego, co mam. Wiadomo, że zawsze można lepiej. Ale można też i gorzej, więc jestem zadowolony z tego, co mi Bozia dała.
– Masz jakieś autorytety?
– Nie, nie mam nikogo takiego. Nie mam żadnych idolów, ani mistrzów. Jak ktoś mądrze mówi, to po prostu staram się to wykorzystać i jakoś wrzucić do swojego życia.
– No i co ostatnio ci zapadło w pamięć?
– Mój dobry kolega, Łukasz Bujok, który prowadzi też wykłady w Koronie Kielce, ostatnio mi przytoczył jeden cytat. Winston Churchil kiedyś powiedział, bodajże coś takiego: „Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj.” To właśnie była jedna z rzeczy, jakie wziąłem do siebie.
– Masz jeszcze jakieś myśli przewodnie?
– Mam, ale wewnątrz duszy i są tylko i wyłącznie dla mnie.
– Powiedz chociaż, czego dotyczą…
– Zawsze byłem osobą wierzącą, a od jakiegoś czasu, staram się czytać dużo fragmentów Biblii. I też innych książek, o podobnej tematyce.
– Chodzisz do kościoła?
– Tak, chodzę.
– Uważasz, że to w czymś pomaga człowiekowi?
– Mnie pomaga. Staram sobie wyciągać właśnie takie motta z Biblii. Wiadomo, że każdy człowiek jest grzeszny, ale co by nie było, staram się znaleźć tam jakiś drogowskaz i w tym kierunku potem iść.
– Podaj chociaż jedną myśl, którą stamtąd „wyciągnąłeś”.
– Mówię przecież, że chcę to zostawić dla siebie. To są moje wewnętrzne sprawy, prywatne odczucia, polecam ci, żebyś przeczytał Biblię, to też coś dla siebie zapewne wyciągniesz.
– Jakiś konkretny fragment mi polecasz?
– Wierz mi, że jak zaczniesz czytać, to znajdziesz tyle fragmentów, że będziesz w dużym szoku.
– Potem ci się to przydaje w życiu?
– W wielu przypadkach. Generalnie, jakbyś spytał na ulicy, to prawie wszyscy powiedzą, że wierzą w Boga, ale gdybyś dopytywał głębiej, co to jest wiara w Boga, to chyba dużo ludzi nie wiedziałoby o co chodzi.
– No to sam powiedz: co to jest wiara w Boga?
– Zrozum, że chcę to wszystko zachować dla siebie. Naznaczyłem ci teraz jakieś punkty i też możesz zacząć czytać Biblię i sobie zobaczysz, co to jest. Każdy powinien traktować to indywidualnie. Nie będę nikogo namawiał, bo każdy musi to sam odczuć i samemu zrozumieć pewne rzeczy. Ja te rzeczy zrozumiałem i chce w tym kierunku iść.
– Zastanawiałeś się kiedyś, co byś robił, gdybyś nie grał w piłkę?
– Zostałbym pewnie nauczycielem wychowania fizycznego.
– A gdybyś nie mógł robić nic związanego ze sportem?
– Jak byłem mały, to bardzo mi się podobał zawód lekarza. Chciałem pomagać ludziom i w jakiś sposób ich leczyć. Ale życie potoczyło się w kierunku sportu i będę robił wszystko, żeby tak już zostało do końca.
– Czyli księdzem już nie zostaniesz?
Nie, nie, nie. Księdzem to już na pewno nie.
– Oglądałem „1 na 1” z twoim udziałem i z tego co pamiętam, to Marcin Rosłoń miał cię nauczyć pływać. Były jakieś lekcje? Oczywiście, oprócz tej po meczu z Lechem, bo wtedy to faktycznie popłynąłeś.
– Jeszcze się nie nauczyłem, ale może teraz w przerwie między rozgrywkami coś zrobię w tym kierunku. Poproszę Marcina, żebyśmy poszli parę razy na basen, to popływamy. Może mnie nauczy.
– Ł»eby się tylko nie skończyło tak, jak ostatnio. A tak w ogóle, to on nie wiedział, o twoim zatrzymaniu, że napisał o waszej kolacji na blogu?
– Nie wiedział, a jak się dowiedział, to był w szoku. Niczego się nie spodziewał, bo wiedział, że ja byłem praktycznie trzeźwy i dobrze się czułem. Bo jakbym był w innym stanie, to nie pisałby na blogu, że byliśmy na kolacji. Był tym zaskoczony, ponieważ normalnie odwiozłem go do hotelu i spokojnie pojechałem do domu, a on nie wiedział, że nie dojechałem… Głupota, która nie powinna się wcale zdarzyć, no ale się zdarzyła. W filmie „Siedem dusz” była taka sytuacja, gdzie Will Smith jechał i też dostał SMS-a, spojrzał na telefon i miał wypadek…
– Filmy oglądasz, a czytasz może jakieś książki oprócz Biblii?
– Pewnie, że czytam. Głównie takiego francuskiego pisarza, Guillaume Musso. Naprawdę ciekawe, polecam. Wszystkie są super.
– Tak, a o czym?
– Jak przeczytasz, to będziesz wiedział. Zachęcam do czytania (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK


