Rzadki rarytas. Już wydawało nam się dziwne, gdy dziennikarze stołecznej „GW” poszli zobaczyć nowy stadion Legii i zaobserwowali przede wszystkim to, że… nie ma gdzie przypiąć roweru (od siebie dodamy, że nie ma też gdzie zostawić wrotek!). Teraz w szranki z przedstawicielami stolicy stanęła korespondentka „Gazety Wyborczej” z Wrocławia. Wybrała się na nowy obiekt Śląska i niestety wróciła zdegustowana – nie było jak przypudrować nosa!
Tekst napisany przez panią Marzenę ma tytuł: „Byłam, widziałam! Stadion jest k… naprawdę fajny”. Już po tytule da się wywnioskować, że znowu ktoś będzie pierdolił, że na stadionach się przeklina, a tak być nie powinno. Człowiek niedługo nie będzie mógł przeklinać nawet we własnym samochodzie. Wmawia się, że na stadiony powinny przychodzić całe rodziny z dziećmi, najlepiej w wieku niemowlęcym, a nam się wydaje, że całe rodziny to mogą chodzić do ZOO albo do lunaparku, natomiast stadion jest miejscem na tyle specyficznym, że człowiek ma prawo wrzeszczeć na sędziego: „co ty, chuju, gwiżdżesz?”. I jak tego jakaś rodzina nie akceptuje, to niech zostanie w domu i ogląda „Gumisie”. Są różne rodzaje rozrywek masowych i nie wszystkie muszą być skierowane dla najbardziej wrażliwych. Jak ktoś nie lubi pornosów, to nie ogląda, zamiast narzekać, że pokazuje mu się nieprzyzwoite treści.
W każdym razie pani Marzena zanotowała niezły odlot, mimo że tego nosa faktycznie nie przypudrowała. Przeczytajcie kilka cytatów…
Gdy w piątkowy wieczór szłam ul. Pilczycką na stadion, musiałam być dzielna jak młoda lekarka, dla której nic, co ludzkie, nie jest obrzydliwe. Ze spokojem urologa spoglądałam na sikających przy samym chodniku, a charczenie i plucie pod nogi starałam się traktować jak zwykłe, ludzkie odruchy. Nie denerwowały mnie rzucane pod nogi puszki i walające się śmieci. Zostawiłam emocje na potem.
(…)
Do gardła podeszły mi za to wszystkie wnętrzności, kiedy odezwał się spiker. Lubię czasem głośno posłuchać muzyki, w kinie ze spokojem zniosłam niejedną serię wybuchów, więc chyba nie należę do osób szczególnie wrażliwych na hałas. Już muzyka rozlegająca się na trybunach była dla mnie trudna do zniesienia, ale ryk spikera sprawił, że chciałam po prostu uciec. Powstrzymał mnie siedzący po mojej prawicy kibic – stwierdził, że kiedy mecz się zacznie, spiker przestanie się drzeć.
(…)
Każdy radził sobie, jak umiał. Ja podziwiałam spektakl na trybunach. Bo kiedy na murawie życie toczyło się monotonne, kibice na trybunach robili wszystko, żeby je ożywić. Nikt, kto był na piątkowym meczu, nie miał chyba wątpliwości, że ten spektakl był ważniejszy niż sam mecz i że kibice dali większy popis niż piłkarze. Choć jeśli ktoś nie rozumie idei 22 chłopa uganiających się za piłką, na bank nie zrozumie też tego, po co 40 tysięcy chłopa wstaje równo niczym w przedszkolu na zawołanie: teraz wszyscy wstajemy. Teraz wszyscy śpiewamy. Teraz klaszczemy, a teraz robimy falę. Trzeźwym okiem patrząc, to zachowania równie infantylne, jak podkręcanie nienawiści względem jednych klubów i lukrowana przyjaźń z kibicami drugich.
(…)
Choć na trybunach nietrudno było odnaleźć kobiety, w damskiej toalecie całe szczęście kolejki nie było. Niestety nie było też luster, co tłumaczę sobie względami bezpieczeństwa. Po meczu nienawiści, na przykład z Arką Gdynia, jak nic znaleźliby się tacy, co rzuciliby się do damskich kibli, by rozbić lustra i z kawałkami szkła ruszyć do walki z wrogiem. Nie wiem natomiast, czym wytłumaczyć brak mydła. Zamiast myć ręce i pudrować nos, można było za to posłuchać zwierzeń z toalety dla panów (zastanowiło mnie, czy „chuj nie trafił” odnosiło się do piłkarza, czy do kogoś, kto korzystał z toalety przed panem wypowiadającym te słowa?).
(…)
O ile jednak żeby znieść charkanie, plucie i sikanie gdzie popadnie, czy nawet brak mydła w toalecie – musiałam mocno zaciskać zęby, o tyle wulgaryzmy rzucane w stronę boiska działały na mnie jak kojący balsam. Zamiast znanego mi z telewizyjnych relacji komentarza („Była ręka czy nie było ręki? Zdaniem sędziego nie było, ale może po prostu nie zauważył. Czasem tak się zdarza, pamiętamy przecież mecz, kiedy… itp. itd.), przy którym zawsze mam ochotę cisnąć czymś ciężkim w telewizor, na trybunach – alleluja – rozlegało się tylko krótkie: „Ręka, kurwa!”. Kiedy piłkarz Śląska nie trafił do bramki, to stadion ryczał „Kurwa, ja pierdolę!”. Kiedy trafił – „Kurwa, jest!”. To pozwoliło przeżywać szczere sportowe emocje – bo kilka akcji w drugiej połowie sprawiło, że emocje jednak były. Nic dodać, nic ująć. Szczere, spontaniczne, stadionowe „kurwa” niosło się dostojne i piękne, jak dostojny i piękny jest nasz nowy stadion. A jednocześnie rozbijało bańkę pozorów i hipokryzji, jaka urosła wokół tego miejsca, podobnie jak wokół relacji w świecie sportowym i między klubami.
Podsumowując – było tragicznie, bo:
– niehigienicznie
– głośno
– głupio (bo piłka głupia, a kibicowanie jeszcze głupsze)
– wulgarnie
No i nie było mydła. I lustra, żeby upudrować nos. Paniusia z nowego stadionu zapamiętała to, że nie było mydła i lustra. Poszła na mecz dyscypliny, której nie rozumie i która ją nie interesuje, gdzie jest za głośno i między ludzi, którzy ją brzydzą i ucieczki od całego tego syfu szukała w toalecie, ale – jak na złość – ogólnego brudu nie mogła z siebie zmyć, bo nie było mydła.
Równie dobrze, droga paniusiu, mogłaś się wybrać do filharmonii i napisać, że nie rozumiesz, po co oni tam rzępolą i dlaczego trzeba siedzieć, skoro wygodniej byłoby wstać. No i generalnie mogliby tam zachowywać się trochę ciszej, bo ty lubisz muzykę po cichu. A w zasadzie, to w ogóle muzyki nie lubisz, więc mogliby te instrumenty schować i np. coś zaśpiewać. Kobieto – nie męcz siebie i innych. Idź pudrować nos i napisz coś o modnych farbach do włosów. Za napisanie każdego takiego gniota powinno się ucinać jeden palec, więc łatwo policzyć, że dziesiąty gniot w „karierze” oznaczałby koniec przygody z prasą.
PS Napisz kobieto na [email protected], kupimy ci puderniczkę z lusterkiem – nie będziesz zawracała ludziom dupy.