Vicente del Bosque nie kupuje ciemnoty. A głośne ostatnio przedstawianie nominacji „Sfinksa” do Złotych Insygniów Realu Madryt jako dowodu na to, że Florentino Pérez oddaje mu wreszcie należny honor, jest wciskaniem ciemnoty właśnie.
Kiedy del Bosque opuszczał Real Madryt, zachował ogromną klasę. Trener, który poprowadził „Królewskich” do dwóch triumfów w Lidze Mistrzów, który znosił fochy pupilków prezesa sprowadzanych za grube miliony, zniósł też niesprawiedliwe zwolnienie nie skarżąc się ani słowem.
Do dziś mam przed oczami obrazek, jak del Bosque manewruje autem w tłumie dziennikarzy opuszczając Bernabéu po raz ostatni, parę dni po zdobyciu Mistrzostwa Hiszpanii. Prasa nie wyciągnęła wtedy z niego ani jednego słowa skargi na klub, w którym spędził długie lata jako piłkarz i jako trener. Florentino Pérez nie zwolnił jednak del Bosque z powodu wyników sportowych, ale wbrew nim. Dwa Puchary Mistrzów w ciągu trzech lat to rezultat, jakiego nie powstydziliby się najbardziej zasłużeni w historii Real Madryt, a czyż nie takimi ludźmi chciał (i chce) się otaczać nasz prezes?
Mianowanie di Stéfano honorowym prezesem, znalezienie miejsca w zarządzie dla Emilio Butragueño i ciągłe odwoływanie się do spuścizny Santiago Bernabéu to najbardziej charakterystyczne znamiona kadencji prezesa, który za cel postawił sobie przywrócenie Realowi Madryt dawnej świetności. Szkoda tylko, że nie uszanował osoby, która budowała świetność naszego klubu w czasach współczesnych. Florentino Pérez po prostu nie potrafił zaakceptować sytuacji, w której ktoś inny niż on sam lub osoby przez niego mianowane, mogłyby sobie przypisać część zasług za sukcesy Realu Madryt.
W miejsce „Sfinksa” Florentino sprowadził Carlosa Queiroza, asystenta w Manchesterze United, tylko dlatego, że ten miał dobre kontakty z Figo i Beckhamem jednocześnie, a trzeba było obie gwiazdy zadowolić i zmieścić w jednym składzie. Queiroz równie szybko wyleciał z Madrytu jak do niego przybył. I od czasów del Bosque, żaden trener mianowany przez Pereza nie wygrał nie tylko Ligi Mistrzów, ale nawet ligi hiszpańskiej.
Od tamtej pory „Sfinks” dla naszego prezesa nie istniał, zgodnie z polityką wymazywania dokonań wszystkich, których od jego prezesury nie dzielił bezpieczny odstęp przynajmniej kilku-kilkunastu lat historii. I nagle, po ośmiu latach, a po dwóch latach drugiej kadencji Pérez, Vicente del Bosque zasłużył na odznaczenie. To bynajmniej nie przypadek i wiemy o tym z oficjalnego oświadczenia władz Realu Madryt na okoliczność przyznania del Bosque tytułu honorowego socio w marcu tego roku. „Vicente del Bosque otrzymał tytuł honorowego socio Realu Madryt za swoją znakomitą pracę jako selekcjoner reprezentacji Hiszpanii na Mudnialu w RPA”, głosiło oświadczenie. Zaraz, zaraz, czyli piłkarz, który od nastolatka trenował w Realu Madryt, który grał w tym klubie przez ponad dekadę i który został jednym z najbardziej utytułowanych trenerów w historii Realu Madryt, dostaje od swojego klubu odznaczenie tylko za pracę z kadrą narodową?! Przecież to nic innego jak soczysty policzek w jego sympatyczną wąsatą twarz!
Razem z del Bosque, honorowe tytuły dostali Placido Domingo i Rafa Nadal, za odpowiednio „fenomen muzyczny i bycie symbolem w historii opery” i „bycie numerem jeden w świecie tenisa”. Oczywiście obaj są zadeklarowanymi madridistas. Inaczej odznaczenia nadawane przez klub nie miałyby większego sensu. Ale w całej tej sytuacji del Bosque został uhonorowany tylko i wyłącznie jako kibic, któremu udało się dodatkowo osiągnąć sukces w swojej dziedzinie. Praca dona Vicente dla Realu Madryt wciąż dla Péreza nie miała żadnego znaczenia i nie ma do dziś.
Dopóki Florentino Pérez wyraźnie i wprost nie powie, że „Sfinks” zostaje odznaczony za jego zasługi jako trenera Realu Madryt, za jego pokorną i cierpliwą pracę dla klubu, któremu pozostawał wierny przez całe dorosłe życie, dopóty nie będzie można uczciwie twierdzić, że nasz prezes wreszcie przyznał się do błędu i oddał del Bosque to, co się należy. Tak jak maturzyście nie przyznaje się nagle dyplomu za to, że umie czytać, a policjantowi, który złapał złodzieja, nie odznacza się za dobry czas w sprincie na sto metrów, tak Pérez nie powinien robić z siebie idioty uzasadnieniami honorów oddawanych del Bosque.
Ze względu na anielską wręcz cierpliwość i konsekwentną odmowę wypowiadania się przeciw Florentino, Don Vicente przez długi czas wydawał mi się w tej całej sprawie osobą niemal świętą. Zwłaszcza, kiedy okazało się, że jednym z motywów, dla których może nie przyjąć (a przecież jeszcze nie postanowił ostatecznie!) Złotych Insygniów jest pominięcie przez Péreza wieloletnich asystentów del Bosque. Ale święty, czy nie, on tylko nie chce być obiektem manipulacji.
Szkoda, że wśród madridistas pojawiają się głosy, że odmowa obecności del Bosque podczas szopki przygotowanej przez Péreza byłaby wyrazem braku szacunku dla całego Realu Madryt. Florentino Pérez to nie cały Real Madryt i odmawiając jemu, don Vicente nie umniejszy ani trochę swoich zasług dla madridismo. Każdy, kto twierdzi inaczej, po prostu ściemnia.
SEBASTIAN KANIEWSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]