Emocjonujący mecz kiksów i kiksików. Lech Poznań zremisował z Legią Warszawa 0:0, chociaż jakim cudem skończyło się bez bramek – tego chyba nie wie nikt. Trochę dobrych momentów i absolutna nieudolność w kluczowych sytuacjach: tak można podsumować hit ekstraklasy. Kiedy tylko zawodnicy mieli do wyboru – strzelić w bramkę, czy obok, konsekwentnie i z wielkim wyczuciem, wręcz z maestrią uderzali obok. Nawet kiedy wydawało się to fizycznie niemożliwe. Z podziału punktów najbardziej cieszy się Śląsk Wrocław, któremu coraz wygodniej w fotelu lidera (chociaż teraz przed zespołem Lenczyka trudne mecze).
Wróćmy do nieskuteczności, bo była porażająca.
Najpierw był Janusz Gol, ale jak wiadomo – Gol to jeszcze nie bramka. Potem Michał Ł»ewłakow zabawił się w Mateusza Ł»ytkę i dał Rudniewowi taką patelnię, jak właśnie Ł»ytko kilka tygodni temu w Krakowie. Wtedy napastnik „Kolejorza” strzelił do bramki, a teraz zrobił coś, czego w jego wykonaniu się nie widuje – kopnął nie tyle w maliny, co w jakieś krzaki rosnąc jeszcze dwadzieścia metrów dalej. Skorzystać mogła na tym Legia, bo w końcówce pustą bramkę miał Vrdoljak, ale dokonał dużej sztuki – z trzech metrów tak podnieść piłkę, by przeleciała nad poprzeczką naprawdę nie jest łatwo. Jakiś wybitny matematyk mógłby obliczyć powierzchnię buta piłkarskiego i oszacować, na ile tysięcy sposobów można uderzyć piłkę i przy ilu tysiącach tych prób piłka musiałaby znaleźć się w siatce. Okiem laika – prawdopodobieństwo kopnięcia z trzech metrów (albo i z dwóch) nad poprzeczką z pozycji, w której znalazł się Chorwat, wyliczać można w promilach.
Generalnie Lech był dużo lepszy, Legia jakaś anemiczna, uśpiona, przestraszona i bez pomysłu chociaż na utrzymanie się przy piłce. „Kolejorz” z kolei niedokładny w kluczowych momentach i trochę bez zęba, bo chyba mógł na warszawski zespół siąść wcześniej i w sposób bardziej zdecydowany, a tymczasem za dużo było widać w jego grze respektu. Ostatni kwadrans sprawił, że cały mecz będzie się wspominać jako ciekawy, ale nie było to jednak widowisko, które przejdzie do historii ekstraklasy. Najlepszy był chyba sędzia, Hubert Siejewicz.
Warto odnotować, iż media oszalały na punkcie frekwencji i donoszą o rekordzie – pękła bowiem historyczna bariera 100 tysięcy widzów. Nie do końca wiemy, o co w tej historii chodzi i kiedy się ona zaczęła, bo naszym zdaniem z szacunku dla prawdy i dawnych czasów należałoby jednak przestać się podniecać. Jak i przy Wojciechu Pawłowskim, tak i teraz musimy napisać: gówno, nie rekord. Historia naszej ligi nie zaczęła się dwadzieścia lat temu, a widocznie dziennikarze są zbyt leniwi, by sprawdzać frekwencję z lat jeszcze wcześniejszych i na wszelki wypadek wymyślają takie kwiatki jak „rekord ligi w czasach nowożytnych”. Przypominamy, że szacuje się, iż kiedyś mecz pomiędzy Ruchem Chorzów i Gwardią Warszawa obejrzało 85 tysięcy osób. Jeden mecz. Dlatego niektórym proponujemy Stoperan.
W drugim dzisiejszym meczu ŁKS wygrał na wyjeździe z Koroną i dla Korony była to trzecia porażka z rzędu. Jak sami wiecie, od początku tonowaliśmy te nastroje związane z serią kielczan i pisaliśmy, że sezon wcześniej mieli jeszcze lepszą i że Sasal zaczynał lepiej niż Ojrzyński, a kończył tak, że go wygryzł wyciągnięty ze strychu trener Gąsior – ten od donoszenia na kierownika drużyny, że zamówionych zostało za dużo kotletów. W sumie, nie spodziewamy się, by Korona miała w tym sezonie wpaść w aż tak wielki dołek jak w poprzednim, ale pewnie skończy ligę gdzieś tak koło ósmego miejsca, bo i tak jest tam potencjał ludzki. Dzisiaj zagrała słabo, chociaż miała szansę na wygranie tego meczu, ponieważ Lisowski nie miał prawa spudłować z kilku metrów.
Absurdalny był gol na 2:0 dla łodzian – wywalczyli oni rzut rożny i chcieli go rozegrać krótko i trzymać piłkę w narożniku. Cała drużyna została z tyłu, w pole karne poszedł tylko jeden zawodnik (Kłus). Ostatecznie trzymanie piłki w narożniku nie powiodło się i… trzeba było przenieść akcję w inne miejsce, a że Korona ustawiła się tragicznie, to tym innym miejscem było pole karne. Z rzutu rożnego wyliczonego na grę na czas zrobił się gol rozstrzygający losy spotkania.
Co ciekawe – dla ŁKS-u było to już trzecie wyjazdowe zwycięstwo w tym sezonie. Więcej – cztery – ma tylko Legia. Na wyjazdach łodzianie są lepsi niż np. Wisła Kraków.
Lech Poznań – Legia Warszawa 0:0 (oceniał Mariusz Piekarski)
Lech: Jasmin Burić 6 – Grzegorz Wojtkowiak 7 (83 Marciano Bruma), Hubert Wołąkiewicz 5, Marcin Kamiński 6, Luis HenrÃquez 7 – Semir Ł tilić 7, Ivan ÄurÄ‘ević 7 (71 Jakub Wilk 4), Rafał Murawski 8, Siergiej Kriwiec 6, Aleksandyr Tonew 5 (63 Mateusz Możdżeń 5) – Artjom Rudniew 5.
Legia: DuŁ¡an Kuciak 8 – Artur Jędrzejczyk 6, Michał Ł»ewłakow 4, Marcin Komorowski 7, Jakub Wawrzyniak 5 – Maciej Rybus 5 (73 Michał Kucharczyk 4), Ivica Vrdoljak 7, Ariel Borysiuk 6, Janusz Gol 3 (65 Michał Ł»yro 7), Miroslav Radović 5 – Danijel Ljuboja 3 (84 Rafał Wolski).
Korona Kielce – ŁKS Łódź 0:2 (oceniał Wojciech Kowalczyk)
Korona: Zbigniew Małkowski 6 – Tadas Kijanskas 4, Pavol StaŁˆo 5, Hernâni 5, Tomasz Lisowski 4 – Jacek Kiełb 5 (85 Bartosz Papka), Aleksandar Vuković 6, Vlastimir Jovanović 5 (45 Kamil Kuzera 4), Paweł Sobolewski 5, Grzegorz Lech 3 (77 Michał Zieliński) – Maciej Korzym 4.
ŁKS: Pavle Velimirović 6 – Mladen KaŁ¡ćelan 5, Michał Łabędzki 5, Radosław Pruchnik 6, Bartosz Romańczuk 5 – Sebastian Szałachowski 6 (86 Maciej Bykowski), Dariusz Kłus 6, Antoni Łukasiewicz 5, Marcin Mięciel 5 (88 Marcin Adamski), Marcin Kaczmarek 6 (90 Szymon Salski) – Marek Saganowski 8.