Cudowny rocznik

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2011, 22:06 • 6 min czytania

Od najmłodszych lat kopali ze sobą piłkę. Dzielili ze sobą każdą możliwą chwilę, razem się uczyli, razem święcili pierwsze triumfy. Zostawali mistrzami świata, zdobywali najważniejsze indywidualne nagrody, strzelali gole w finałach Ligi Mistrzów i podczas El Clásico. Piłkarze, bez których trudno wyobrazić sobie panteon najjaśniejszych gwiazd futbolu ostatnich lat. Co ich łączy? Rok urodzenia. Wielka generacja ’87.
Historię 15-letniegoMessiego kojarzy raczej wielu. Słoneczne, kwietniowe popołudnie, małe derby Barcelony, gdyż drużyna Cadete B mierzy się z młodymi zawodnikami Espanyolu. Argentyńczyk wychodzi oczywiście w pierwszym składzie, lecz nie dotrwał na boisku nawet do końca pierwszej połowy. Ostry atak defensora rywali kończy się bolesnym złamaniem kości policzkowych, młodzieńca pociesza Gerard Piqué, a na zmianę wchodzi Cesc Fàbregas…

Cudowny rocznik
Reklama

Zdjęcie zostało zrobione tydzień później, gdy ambitny Messi poprosił trenera o możliwość gry, mimo zalecanej przez lekarzy przerwy; pożyczył więc maskę od Carlesa Puyola, która jednak nie pasowała do jego małej twarzy i stale się zsuwała, przeszkadzając w grze. Leo po prostu ją zdjął, po czym strzelił dwa gole w pięć minut – trzeciego dołożył Piqué. Ekipa niemal natychmiast została ochrzczona nowym Dream Teamem, w 2003 roku zdobyła wszelkie możliwe tytuły na szczeblu juniorskim, nie tracąc nawet punktu w rozgrywkach ligowych.

Reklama

Drogi panów C., G. oraz L. jednak się rozeszły – dwaj pierwsi postanowili kontynuować swoje kariery w Anglii, prawdziwą karierę na angielskich stadionach zrobił jednak tylko Fàbregas, który w mig stał się najważniejszą postacią linii pomocy Arsenalu. Co prawda Piqué zdobył z Manchesterem United mistrzostwo Anglii i Ligę Mistrzów, ale jego wkład w te sukcesy był raczej niewielki. Messi został w stolicy Katalonii, dokonując tym samym najlepszego możliwego wyboru, o czym świadczy liczba nagród, jakie zgarnął podczas pobytu w Barcelonie.

Po ośmiu latach znowu grają w jednej drużynie. Transfer Fàbregasa kosztował włodarzy klubu z Camp Nou mnóstwo wysiłku, nerwów i – przede wszystkim – pieniędzy, dużo łatwiejszy okazał się powrót Piqué (SAF zapewne do tej pory pluje sobie w brodę, jak mógł puścić defensora za ledwie trzy miliony euro). Razem z argentyńskim gwiazdorem tworzą nie tylko tercet przyjaciół, ale też i wielkich piłkarzy, bez których trudno wyobrażać sobie kadry La Roja czy Albicelestes.

Nieco inaczej potoczyły się losy czwartego do brydża, który zrobił chyba najbardziej błyskawiczną karierę w ostatnich kilku latach. W ciągu kilkunastu miesięcy zaliczył najszybszy sportowy awans w dziejach Barcelony – od piłkarza kopiącego wraz z rezerwami na boiskach Segunda Division B do uczestnika finału Mistrzostw Świata, strzelca bramek w sześciu rozgrywkach, a przede wszystkim ważnego członka ekipy Guardioli, która budzi grozę na każdym ważniejszym stadionie świata.

Pedro Rodríguez Ledesma przeszedł zgoła inną drogę niż Cesc czy Piqué; wychował się bowiem na Teneryfie, swoje pierwsze kroki stawiając w prowincjonalnej drużynie z Granadilli. Skauci, którzy przybyli na hiszpańską wyspę w celu finalizacji transferu Jeffréna, zwrócili uwagę na ruchliwego młodziana niemal w ostatniej chwili. Czas pokazał, że zrobili doskonały ruch, a Pedrito stał się ulubieńcem Pepa Guardioli, najpierw w rezerwach, a później w pierwszym zespole katalońskiego giganta. Trener posunął się nawet do stwierdzenia, że „gdyby Pedro był Brazylijczykiem, byłby nazywany Pedrinho, a my nie mielibyśmy tyle pieniędzy, by móc go do siebie sprowadzić”.

Inni nie mieli już tyle szczęścia. O pierwszą drużynę ocierali się zwłaszcza dwaj Victorowie, którzy zagrali dziesiątki meczów dla rezerw ukochanego klubu, wciąż licząc i czekając na szansę udowodnienia swoich niemałych umiejętności. Víctor Sánchez spędził sezon 2008/09 nieustannie kursując między zespołami Guardioli i Luisa Enrique, zaliczył dwanaście spotkań, po czym udał się na wypożyczenie do Xerez, gdzie miał się ogrywać, by za rok wrócić i stać się już pełnoprawnym członkiem Pep Teamu. Zamiast tego udał się jednak na kolejne, tym razem do Getafe, a w czerwcu tego roku został w końcu sprzedany do szwajcarskiego Neuchatelu, gdzie tworzy się nowa europejska potęga, choć póki co kończy się jedynie na buńczucznych zapowiedziach.

Mniej nadziei na zawojowanie hiszpańskich boisk miał z kolei Victor Vázquez, który szans od Guardioli dostawał znacznie mniej, za to Luis Enrique nie wyobrażał sobie bez niego drużyny rezerw. W ciągu pięciu lat zagrał dla niej niemal 120 razy, a dla pierwszego zespołu – zaledwie trzy. Jednym z tych spotkań był jednak mecz w Lidze Mistrzów przeciwko Rubinowi Kazań, a Vázquez, wchodząc z ławki, trafił nawet do siatki rywala. Od nowego sezonu Hiszpan zachwyca fanów na Jan Breydelstadion, a na dzień dobry strzelił takiego gola:

Wydawał się największą nadzieją La Masii wśród obrońców, nic dziwnego – to właśnie on, Marc Valiente, nosił miano kapitana większości drużyn juniorskich Barcelony. Jego kariera nie potoczyła się jednak tak, jak powinna – zamiast awansować do pierwszej drużyny razem z Pedro czy Busquetsem, został z klubu zwolniony. Trafił do Sevilli, gdzie również nie potrafił się przebić, spędzając większość czasu w rezerwach. Przed rokiem został nowym zawodnikiem Realu Valladolid, spadkowicza z Primera Division, który jednak, zamiast błyskawicznie awansować, coraz bardziej wtapia się w drugoligową szarzyznę.

Miał przesłanki, by stać się gwiazdą pierwszego formatu. Ojciec – legenda afrykańskiego futbolu, do tego doskonałe warunki do rozwoju swojego talentu w szkółkach Deportivo czy właśnie Barcelony. Franck Songo’o wybrał jednak inną drogę, dołączając w wieku 18 lat do młodzieżówki Portsmouth, gdzie zaliczył serię wypożyczeń do niższych lig angielskich. Dostał jednak szansę debiutu na boiskach La Liga, trafiając trzy lata temu do Saragossy. Po obiecującym początku nie było już jednak kolorowo, a od kilku miesięcy pozostaje bezrobotny po zakończeniu przygody z Albacete.

Pozostaje jeszcze wspomnieć o dwóch zawodnikach, którzy zapragnęli kariery w ligach nieco słabszych, gdzie swoim wyszkoleniem technicznym mogli się wyróżniać na tle rywali. Toniego Calvo, świetnie kojarzą zwłaszcza fani Arisu Saloniki, gdzie Hiszpan prezentował się na tyle dobrze, że trafił nawet na pół roku do Parmy – tam konkurencja okazała się jednak zbyt silna. W lipcu zdecydował się na zmianę klubu, pozostał jednak w południowo-wschodniej Europie, podpisując kontrakt z Lewskim Sofia. Na Bałkanach swoją karierę kontynuuje także Eloy Robles (na zdjęciu poniżej), który jednak swoje umiejętności demonstruje w lidze…albańskiej, w barwach Skënderbeu Korçë. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, skoro wcześniej nie mógł załapać się do podstawowego składu takich gigantów jak Castelldefels czy Benidorm.

Image and video hosting by TinyPic

Pokolenie ’87 jest dziś reprezentowane w pierwszej drużynie potentata z Camp Nou nie tylko przez Pedro, Cesca, Messiego i Pique, ale także przez Alexisa Sancheza, który jednak z barcelońskim systemem szkolenia oraz La Masią nie ma nic wspólnego. Nie przeszkodziło mu to jednak w bardzo szybkiej adaptacji do stylu gry Barcelony, który to wpajano Fabregasowi czy Messiemu od ich pierwszych dni spędzonych w akademii. Były zawodnik Arsenalu wspominał po latach: „Tamta drużyna grała świetnie, byliśmy doskonale zintegrowani ze sobą. Nigdy nie sądziłem, że uda nam się ponownie spotkać w jednej drużynie”. I chyba właśnie to zespolenie, zintegrowanie jest kluczem do ogromnych sukcesów Dumy Katalonii, jakie ta odnosi w ostatnich latach.

ADRIAN CELIŁƒSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Anglia

Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana

Wojciech Piela
1
Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama