Kamil Wilczek założył się z rzecznikiem Zagłębia, że strzeli w tym roku pięć goli w lidze. W przypadku przegranej, miał zrobić z siebie sprzątaczkę i po budynku klubowym jeździć ze ścierą i mopem. W razie wygranej, „beknąć” miał rzecznik i wgramolić się na najwyższą ściankę wspinaczkową w okolicy.
Od początku nie mieliśmy zielonego pojęcia, jak Wilczek zamierza to zrobić. Jakim sposobem zdobędzie pięć bramek, jeśli przez ostatnie półtora roku zdobył ledwie dwie. Takie czasy. Facet, za którego działacze Zagłębia płacą 300 tysięcy euro, jest w stanie raz na pół roku celnie kopnąć w kierunku bramki.
Problem w tym, że on dopiero się o tym dowiedział. Musiało minąć 11 kolejek sezonu, żeby Wilczek stwierdził: „Ha! Z tym zakładem to ja może jednak żartowałem”.
A, że sprzątania mocno się brzydzi, zamierza „honorowo” uprosić rzecznika, by ten zmienił warunki umowy. Łudzi się dziś: „to może chociaż strzelę pięć goli do końca sezonu? Wtedy na pewno się rozliczymy…”
Wyrok tylko odwleka się w czasie. Wyrok. Bo jeśli Wilczek dalej będzie grał tak, jak dzisiaj, przed końcem sezonu nie odda nawet pięciu celnych strzałów… Może przynajmniej w międzyczasie zwolnią rzecznika. A jak nie – zawsze można zasymulować uraz. Obu rąk, na przykład.
PS Kamil, jak strzelisz pięć goli do końca całej swojej kariery w Zagłębiu, to kupimy ci deskorolkę.
PAWEŁ MUZYKA