Wszystko nowe, ale na szczęście trener stary. Śląsk na nowym stadionie…

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2011, 13:00 • 8 min czytania

Niektórzy piłkarze Śląska, niedawno robili sobie zdjęcia na tle stadionu Legii, a w piątkowy wieczór to już ich fotografowano. Zagrali pierwszy mecz na własnym obiekcie, który jest jeszcze większy niż tamten. W dodatku – cały się wypełnił i potyczkę z Lechią oglądało prawie 43 tysiące widzów, co w polskiej ekstraklasie dawno się nie zdarzyło. Taka frekwencja – przy takim marketingu klubu – to chyba ewenement na skalę światową. O czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że „ciśnienie” wytworzyło się samo – naturalnie i oddolnie. I to takie, jakiego nie zrobiłby żaden PR. Nie ściągnięto jakiegoś atrakcyjnego rywala, wręcz utrudniano zakup biletów, a mimo to ludzie przyszli. Zapewne głównie po to, żeby zobaczyć ten nowy stadion.
A on miał podobno wyglądem przypominać chiński lampion. Nie pytajcie dlaczego akurat lampion i akurat chiński, bo chyba nikt nie zna odpowiedzi. Nie wiadomo też, z jakiego powodu podświetlono go w taki sposób, że bardziej od lampionu, przypominał… znicz. Może z okazji zbliżającego się Halloween? A może to zwykła oszczędność? Nie ważne – teraz przynajmniej da się z pewnej odległości odczuć, że człowiek dochodzi do stadionu. Nie to, co przy Oporowskiej… Tamten był tak wtopiony w otoczenie, że można było go nie dostrzec, praktycznie stojąc pod bramą wejściową. Teraz już z oddali widać, że dochodzi się do miejsca, gdzie zaraz będzie rozgrywany mecz. A dzięki temu, taki mecz automatycznie wydaje się w oczach ludzi ważniejszy. Więc siłą rzeczy: idą na niego dużo chętniej.

Wszystko nowe, ale na szczęście trener stary. Śląsk na nowym stadionie…
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Tym bardziej, że komfort jest do tego stopnia wyższy, że nawet nie ma sensu go porównywać. Wielu kibiców było zachwyconych samym faktem, że mają nad sobą dach. Nie mówiąc już o tym, że nie muszą załatwiać potrzeb w wychodku typu „ToiToi”, a boisko dobrze widać z każdego miejsca. Z „prasówki” też…

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Co tu się oszukiwać – inny świat. Inne możliwości. Zupełnie inne horyzonty. Na przykład, w końcu możemy się więcej dowiedzieć o zagospodarowaniu wody na ławkach rezerwowych.

Image and video hosting by TinyPic

Zwróćcie uwagę na strefy obu trenerów. U Kafarskiego chyba z pięć butelek, a u Lenczyka ani jednej. No i już wiemy, że komuś bardziej chciało się pić. Tak wyglądała po meczu ławka lidera…

Image and video hosting by TinyPic

A tak na poważnie, to widzieliśmy u wielu osób niesłychane emocje. Autentyczne wzruszenie spowodowane tym, że dostali wreszcie coś od życia, a wielu za taki dar uznało właśnie ten stadion. Wreszcie mają swoją chwilę chwały i mogą poczuć się dumni. Ich drużyna, która kilka lat temu grała w trzeciej lidze, teraz jest liderem ekstraklasy i jej mecz ogląda rekordowa liczba osób. Wielu z nich, jakby nadal nie dowierzało. Jakby nadal myśleli, że to sen. Nie ma co się dziwić, bo są i tacy, którzy razem z klubem tułali się po łąkach w niższych ligach. Teraz mają za to nagrodę – satysfakcję, której nikt im nie odbierze.

Jednak nie tylko takim, stricte, kibicom z krwi i kości, ciarki przechodziły po plecach. Są też przecież przeciętni Kowalscy, co to właśnie w meczach znaleźli ucieczkę od nudy. Cały tydzień pracują za psie pieniądze, ciągle w sztywnych godzinach, ciągle „po robocie” robią to samo, ciągle zapierdalają i ciągle nic im z tego nie przychodzi. Na stadionie, w grupie z innymi, czują się bardziej dowartościowani. Czują, że coś znaczą, że też mogą być częścią jakiegoś sukcesu. Dla wielu osób to było spełnienie marzeń. Byli i tacy, którzy płakali ze szczęścia. Byli i tacy, którzy cały mecz relacjonowali na bieżąco przez telefon koledze, który jest na emigracji. Słyszeliśmy jak facet ze łzami w oczach, rozglądając się wymownie po trybunach, mówił do siwego już ojca: – No, tatuś, teraz już możesz umierać.

Z kolei inny, trzymał na rękach dziecko w takim wieku, że wątpliwe, aby cokolwiek rozumiało i tłumaczył mu, pokazując palcem na murawę: – Widzisz, to jest właśnie wielki Śląsk…

Trochę małego okłamał, bo akurat w tym meczu, wrocławianie nie pokazywali wielkiej piłki. Inna sprawa, że raczej nikt tego od nich nie wymagał. Obawiano się tylko, czy udźwigną presję, która już przed wejściem na boisko była olbrzymia. A na nim – jeszcze większa. Trzeba przyznać, że się nie ugięli i nie popełniali rażących błędów. Innymi słowy: zareagowali pozytywnie. Szczególnie jeden – Sebastian Mila. Taka otoczka, okazała się dla niego paliwem, na którym potrafił wejść na dużo wyższe obroty, niż dotychczas. Jakby z diesla, przeszedł nagle na benzynę. Starał się naciskać rywali, odbierał im piłkę, a nawet porwał się na indywidualny rajd w kierunku bramki Wojtka Pawłowskiego. On też nie powinien narzekać. Był bodajże jedynym piłkarzem, którego nazwisko skandowały trybuny. Czemu akurat jego, a nie np. Mili? Biorąc pod uwagę, kto był gospodarzem – może wydawać się to trochę dziwne, ale tego dnia na trybunach, zdziwienia było dużo więcej. Bo, oprócz kibiców czy sympatyków jakoś związanych z klubem, przybyła tam też cała rzesza ludzi, którzy potrafili się dziwić dosłownie wszystkiemu.

A czemu oni grają na czas, a nie na gole? A czemu nie ma powtórek? A czemu nie wolno mieć picia w butelce? Takie pytania były normą, ale nie brakowało bardziej merytorycznych. Szczególną dociekliwością, oczywiście wykazywały się kobiety. – Czemu ci sędziowie tak biegają po bokach? – spytała kulturalnie męża jedna z pań. Chłop ze stoickim spokojem jej wszystko wytłumaczył, a ona: – Co za debile! To nie lepiej jak sobie usiądą przed telewizorem? Będą przecież więcej widzieć, niż tak w biegu – stwierdziła po głębszej analizie. I w sumie, ciężko nie przyznać jej racji.

Inna pani, koło pięćdziesiątki, znalazła się nie na tym sektorze, co trzeba i też narobiła niezłego zamieszania. Ktoś tę kobietę z duszą fanatyczki, zaprowadził do pikników. Ona chciała dopingować, a oni siedzieć. No i każdy robił to, na co miał ochotę, ale wiadomo, że w pewnym momencie to zaczyna ze sobą kolidować. – Proszę usiąść, my tu chcemy oglądać – prosili ją sąsiedzi z pobliskich krzesełek. Ale gdzie tam, nawet ich nie słucha, bo skupia się na słowach kolejnej przyśpiewki i po chwili wydziera na cały regulator. – Pani nam przeszkadza, pani nam zasłania – to nie robiło na niej najmniejszego wrażenia. Ba, rozkręcała się bardziej. A to klaśnie, a to podskoczy, aż w końcu ktoś ją przekrzyczał: – Weź, że kurwa sobie siądź głupia babo! – trafił w samo sedno i pomogło. Pewnie dlatego, że to jej mąż.

Tymczasem, kobieta w podobnym wieku, kawałek dalej, miała zupełnie odwrotny problem. „Wredny cham ciągle podnosi szalik i smyra ją po głowie.” W takiej formie zgłaszała go „stewardowi”, ale on był akurat zajęty wrzucaniem zdjęć na Facebooka. Jego koleżanki z bliźniaczego wejścia też nieźle odleciały, zlały kontrole, włożyły szaliki i brały czynny udział w dopingu. I tak, nie potrafiłyby odpowiedzieć na pytania, z którymi się do nich zwracano. I tak nie wiedziałyby, co to jest spalony, ani nawet „którzy to są nasi”. Ale mniejsza z tym.

Być może, część osób, które nie przyszły dla piłki, teraz się nią zainteresuje? Może będą chcieli wrócić, choćby ze względu na panującą atmosferę? Powiedzmy sobie szczerze: bez nich nie byłaby taka sama. A była naprawdę „sprzyjająca do gry w piłkę”. Oczywiście, że jest dużo mankamentów, do których można by się przyczepić.

Ł»e kłamano w mediach, iż ulice będą pozamykane, a od początku było wiadomo, że nie będą. Chodziło tylko o to, żeby dojechali tam w taki sposób, jak życzy sobie władza, a nie własnymi autami. Ł»e stadion zarządzany „po niemiecku”. Ł»e futbol jest dla operatora na trzecim planie. Ł»e organizacja meczu fatalna. Ł»e dystrybucja biletów dziadowska. Ł»e ogólnie, to obiekt nie jest ukończony, a cały czas, obok leżą materiały budowlane. Do tego, wszędzie jest pełno kurzu, a naznaczony ten, kto oprze się o ścianę.

Image and video hosting by TinyPic

I że ten „kondom” robiący za elewację zewnętrzną, chyba z gorszej gumy, niż na Allianz Arenie. I że miał się ładnie świecić, a prześwituje. Albo, że taka śliczna i pojemna jest teraz sala konferencyjna, a Orest Lenczyk musi narzekać, że prawie pusta, podczas gdy nie przyznano akredytacji wszystkim, którzy składali wniosek.

Image and video hosting by TinyPic

Ł»e poczęstunek zorganizowano w miejscu, które po uprzątnięciu „zastawy” wyglądało tak, jakby na nocnej zmianie działała tam rzeźnia.

Image and video hosting by TinyPic

Ł»e ochrona była wręcz tragiczna, a jej przedstawiciel spytany o drogę na sektor stwierdził: – Jo żem som nawet kibla nie mógł znaleźć.

Image and video hosting by TinyPic

Ł»e stojący przy jednej z bram wjazdowych ochroniarz, przeżywał tam „anty-catharsis”, oznajmiając światu, iż „gdyby, kurwa, wiedział, to by za chuja tej roboty nie brał”. I że można było oszczędzić jego nerwy, bo za nim był elektroniczny system do wjazdu, ale – jak widać – zafoliowany czeka na lepsze czasy.

Image and video hosting by TinyPic

Nie ma sensu też wnikać w cudowne zbieżności terminarza ligowych rozgrywek, z realiami otwierania stadionu. To wszystko nie ma znaczenia. W końcu – mecz się odbył i nie mogło być wcale tak źle, skoro pojawił się nawet kapitan Iglo trener Zamilski z telewizją.

Image and video hosting by TinyPic

Jednak to nie on stworzył atmosferę, która pozwala zapomnieć o tych wszystkich niedociągnięciach, będących pewnie winą tych, którzy najbardziej będą się chwalić sukcesem. Politycy, urzędnicy, działacze, organizatorzy. Tylko, że to nie oni wytworzyli taki klimat, który przysłonił ich niekompetencję. Nie wytworzyli go też przecież pracownicy Śląska, zachowujący się tak, jakby woleli zostać w starych warunkach – co jednak nie zniechęciło ludzi i bardzo licznie przyszli na pierwszy mecz. I to właśnie ci ludzie wygenerowali niepowtarzalny nastrój. Zwykli ludzie – pokazali, że razem mogą stworzyć coś, co będzie niezwykłe. Przyszli obejrzeć nowy stadion i starą drużynę, która gra zupełnie po nowemu. I oby tylko ta nowość, nie była dla nich największą, wyniesioną, wartością, a wyłącznie kluczem do drzwi, za którymi kryją się prawdziwe emocje. Bo trzeba pamiętać, że ta nowość smakuje tak świeżo, głównie za sprawą starego trenera.

TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Anglia

Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana

Wojciech Piela
1
Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama