Nie wiem, czy którykolwiek mecz reprezentacji Anglii kiedykolwiek mnie zachwycił. Mojego zdania nie zmienią nawet wyjątkowi na szarym tle Beckham czy Owen, których spośród wielu wyrobników wyróżniała niebywała wręcz fantazja i technika. Ich styl gry idealnie kontrastował z iberyjskimi reprezentacjami – wymiany krótkich podań kontra długa laga do przodu, techniczne strzały z dystansu kontra precyzyjne główki brytyjskich wieżowców… Zdarzało się jednak, że angielscy piłkarze trafiali do hiszpańskich zespołów, czy potrafili jednak pełnić w nich ważną i pożyteczną rolę?
Nim kadrę Realu Madryt zdominował niemiecko-portugalski zaciąg Mourinho, język angielski mógł stać się językiem obowiązującym w Valdebebas, gdyż synowie Albionu stanowili o sile stołecznej ekipy. Każdy zna przypadek chyba najbardziej rozpowszechnionej piłkarskiej marki na świecie, o nazwisku Beckham na koszulce. Trudno stwierdzić, czy sprowadzając Anglika na Bernabeu, Florentino Perez kierował się tylko i wyłącznie sportowymi przesłankami – solidny marketing zrobił swoje i po klubowe koszulki w stadionowych sklepikach ustawiały się tłumy. A może i transfer przyspieszyła chęć zagrania na nosie Barcelonie? Wszak elementem programu zwycięzcy wyborów na prezydenta klubu z Camp Nou, Joan Laporta, było sprowadzenie do Katalonii właśnie kapitana Manchesteru United.
Czy Anglik sprawdził się w Hiszpanii? Na pewno trafił na gorszy okres klubu, schyłek słynnej epoki Galacticos, trenerzy zmieniali się sezon po sezonie, a na ławce przewijały się coraz to nowe twarze, co nie ułatwiało sytuacji. Za największy sukces klubu podczas pobytu Beckhama w Madrycie trzeba uznać mistrzostwo Hiszpanii, które Real zdobył – o ironio – za kadencji Capello, któremu ze Spice Boyem nie do końca było po drodze. Pierwszą część sezonu 2006/07, Anglik spędził poza boiskiem. Do formy wrócił wtedy, kiedy to było najbardziej potrzebne – podczas wspaniałej pogoni Królewskich za Barceloną, zakończoną sukcesem. Na samym początku swojej kariery w Madrycie zgarnął jednak Superpuchar Hiszpanii, a z trybunami na Bernabeu przywitał się bramką.
Gdy Beckham przychodził do Realu, w odwrotnym kierunku (acz w inną stronę Manchesteru) podążył inny piłkarz, którego przeciętny kibic może już kojarzyć dużo słabiej. Nie jest to do końca sprawiedliwe, gdyż Steve McManaman zrobił dużo większą karierę niż jego młodszy kolega. Stał się on jednak pośrednio ofiarą polityki, dzięki której transfer Becksa stał się możliwy. A wystarczy wspomnieć, że były piłkarz Liverpoolu to autor jednej z bramek w finale Ligi Mistrzów w 2000 roku, brał on także udział w słynnym finale na Hampden Park dwa lata później, zmieniając Luisa Figo. Choć radził sobie gorzej niż na boiskach Premiership, to jednak zgarnął kilka trofeów więcej, na dodatek o najwyższej możliwej randze.
Długo przed nimi, w Madrycie zawitał piłkarz, w którym raczej nikt nie upatrywał wielkiej nadziei na podbicie hiszpańskich stadionów. Włodarzy Realu kosztował niecały milion funtów, który – jak się wydawało po pierwszym sezonie – miał się błyskawicznie spłacić. Wtedy to jednak Laurie Cunningham zamienił szaleństwa na lewym skrzydle na szaleństwa po dyskotekach, a w prasie częściej pojawiał się przy okazji kolejnych ekscesów aniżeli dobrych występów na boisku. Jego opinii nie naprawił nawet całkiem niezły sezon na wypożyczeniu w Gijon, wobec czego Cunningham musiał opuścić Hiszpanię, notując na koncie mistrzostwo i dwa puchary Hiszpanii.
Ciężko to stwierdzić, ale…tak, to właśnie osoby, które odnosiły największe triumfy na hiszpańskich boiskach. Przy wyżej wymienionych postaciach blado wyglądają historie Owena i Woodgate’a, którzy do Madrytu trafili w połowie ostatniej dekady. Ten drugi został nawet uznany najgorszym transferem XXI wieku, ale nic w tym dziwnego, skoro w ciągu dwóch lat gry zaliczył ledwie kilkanaście meczów, a przez resztę czasu leczył kontuzje. Z kolei kariera Owena przypomina równię pochyłą właśnie od momentu przejścia do Realu – nie dość, że często zaczynał mecze na ławce, to i nie grzeszył skutecznością, z której znany był w Anglii.
Rywal Blancos w Gran Derbi nie zwykł korzystać z atutów, jakimi obdarzeni byli brytyjscy piłkarze. Dość powiedzieć, że przez najnowszą historię katalońskiej ekipy przewinęli się ledwie trzej zawodnicy, i to w dość odległych, jak na dzisiejsze czasy, latach osiemdziesiątych. Wszyscy grali w napadzie, a ze względu na zasady rozgrywek ligowych, jeden z nich bywał poszkodowany przez brak miejsca w meczowym składzie. Najczęściej tym nieszczęśliwcem był Szkot Steve Archibald, ale to transfer świetnego niegdyś Marka Hughesa uznano za ogromny niewypał. Jedyny rodowity Anglik w tym zestawieniu, legendarny Gary Lineker, również nie prezentował poziomu, do którego przyzwyczajał widzów w Anglii, choć uznanie widzów zdobył hat-trickiem strzelonym podczas El Clasico. Napastnik w stolicy Katalonii grał całkiem dobrze, ale po przyjściu Johana Cruyffa został przesunięty na prawe skrzydło, co nie do końca odpowiadało jego piłkarskiej osobowości – Anglik słynął przecież ze strzeleckiego instynktu.
Nie można też zapominać o wybitnych osobowościach trenerskich, które zasiadały na ławce klubu z Camp Nou. Bobby Robson trenował hiszpańską drużynę przez zaledwie rok, przez ten czas zdobył jednak trzy tytuły; to właśnie wtedy też wybuchł talent pewnego Brazylijczyka, który został najlepszym strzelcem ligi, a nieco później został największą gwiazdą azjatyckich Mistrzostw Świata. Ponad dekadę wcześniej trenerem Barcelony został Terry Venables, który wsławił się głównie finalizacją transferów wcześniej wspomnianego brytyjskiego tria napastników. Niewielu również wie, że właśnie Anglicy mieli swój udział w założeniu katalońskiej drużyny, a przed wojną trenerką na Camp Nou zajmowało się kilku Brytyjczyków.
Inni angielscy zawodnicy, którzy cieszyli się bardzo dobrą reputacją w Anglii, nie potrafili przekuć tego na choć niezłą grę w La Liga. Stan Collymore swoją karierę kończył epizodem w Oviedo, w trakcie którego rozegrał trzy ligowe mecze, Dalian Atkinson, również wytrzymał na Półwyspie Iberyjskim tylko rok, choć było to przed eksplozją jego talentu w Aston Villi. Za wyjątek można uznać historię Vinny’ego Samwaysa, który w ciągu kilku lat spędzonych w Las Palmas zdołał wyrobić sobie taką renomę, że został nawet kapitanem drużyny. Niestety – sukcesy odnosił wyłącznie na drugoligowym szczeblu, a po awansie, a także po transferze do Sevilli, nie wyróżniał się już niczym specjalnym.
Hiszpania kusi. Przyjazny, ciepły klimat, dobre jedzenie, świetne imprezy – w zasadzie to wystarczyło, by kilku Angoli skusiło się na wyjazd poza Wyspy, choć wyprawy te niestety nie niosły zazwyczaj żadnych sportowych korzyści. Poza nielicznymi wyjątkami, błyskotliwej kariery nie zrobił tu nikt; wielkie transfery kończyły się klęską, najczęściej przybierając formę rocznych, zagranicznych epizodów. I choć hiszpańskie periodyki prześcigają się w kolejnych doniesieniach, to jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że miejscem angielskich piłkarzy jest tylko i wyłącznie ich rodzima liga. Słyszysz, Theo?
ADRIAN CELIŁƒSKI
JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!
[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]