Dla kasy. Dla chwały. Dla Włoch.

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2011, 09:19 • 5 min czytania

Dokonane niedawno na łamach Weszło porównanie Prandellego ze Smudą jest mocno krzywdzące. Dla Franza oczywiście. Nasz Bundestrainer to jeden z pionierów, wizjoner wyznaczający nowe standardy na Dzikim Wschodzie. Jak Leo. Nie pękający w ogniu zmasowanej krytyki różnych internetowych krzykaczy. Zawsze pod prąd! A Prandelli? Spójrzmy prawdzie w oczy, facet zwyczajnie poszedł na łatwiznę – Włosi mogą się poszczycić długoletnią i (nie zawsze) piękną tradycją odzyskiwania piłkarzy. Poznajcie zjawisko tzw. oriundi.
Kiedy się dokładnie zaczęło? Dla niektórych pierwszym futbolowym repatriantem był niejaki Ermanno Aebi, który co prawda urodził się w Mediolanie, jednak miał ojca Szwajcara i wychowywał się w tym kraju. Przez ponad dekadę był napastnikiem Interu, a w 1920 dwukrotnie zagrał w reprezentacji Włoch, strzelając trzy bramki. Ciekawszą biografią mógł się poszczycić Giovanni Moscardini, urodzony we szkockim Falkirk i używający również imienia Johny. Po wybuchu pierwszej wojny światowej wstąpił do włoskiej armii, brał udział w morderczych zmaganiach w Alpach. W następnej dekadzie grał w Lucchese i Pisie, jako zawodnik tych zespołów dziewięć razy zagrał w kadrze (7 goli). Po zakończeniu kariery wrócił do kraju urodzenia i zmarł w Prestwick w 1985 roku. Pierwszym wybitnym piłkarzem, który zagrał dla Włoch, mimo solidnego stażu w innej reprezentacji był jednak Julio Libonatti. Urodzony w Rosario napastnik jako zawodnik Newell’s Old Boys w 1921 zwyciężył w jednej z pierwszych edycji Copa América. We Włoszech związał się z Torino i w 1928 został królem strzelców rozgrywek mistrzowskich, walnie przyczyniając się do zdobycia przez ten klub pierwszego tytułu mistrza kraju. We Włoszech jego reprezentacyjny bilans (17 spotkań, 15 bramek) był nawet lepszy niż w Argentynie (odpowiednio 15 i 8).

Dla kasy. Dla chwały. Dla Włoch.
Reklama

Libonatti zapoczątkował falę Latynosów we włoskim futbolu. Reprezentacyjną koszulkę założyło kilkudziesięciu, głównie Argentyńczyków. Byli wśród nich wielcy piłkarze, zdarzali się gracze przeciętni. Przyciągało ich dokładnie to samo co dziś: łatwe samochody, szybkie kobiety i góry banknotów. Mussolini rozpoczynał budowę Wielkiej Italii, gigantyczne środki finansowe inwestowano nie tylko w sport. Można przyjąć, że pod koniec lat 20. i na początku następnej dekady to we Włoszech płacono piłkarzom najlepiej na świecie, a na dodatek ligi południowoamerykańskie przeżywały kryzys związany z przejściem na oficjalne zawodowstwo. Faszystowska propaganda skrzętnie wykorzystywała futbolowe sukcesy, nawet jeśli były osiągane w znacznej mierze dzięki piłkarzom wychowanym za granicą. Formalnie rzecz ujmując nie byli oni zresztą obcokrajowcami, a synami ojczyzny wracającymi na jej łono. Obywatelstwo otrzymywali automatycznie, stąd legendarny Vittorio Pozzo mógł sobie pozwolić na zamknięcie ust krytykom całkiem zgrabną formułką: „Jeśli mogą zginąć za Włochy, to mogą grać dla Włoch”.

Trzeba przyznać, iż jest w tym myśleniu pewna logika. Przybywający do Włoch piłkarze najczęściej rzeczywiście mieli włoskie korzenie, byli emigrantami w drugim, co najwyżej trzecim pokoleniu. Nie, nie jest to argument dla Boenischa, ani Polanskiego – nie są w stanie go przeczytać… W rodzinnych domach oriundi nadal posługiwano się językiem włoskim, zdarzały się powroty na Stary Kontynent niezwiązane z futbolem, a piłkarze mieli wyznaczyć kierunek całym włoskim społecznościom rozsianym w obu Amerykach. Drugi argument „za” jest bardziej prozaiczny. W dzisiejszym świecie łatwo zapomnieć, iż jeszcze do początku lat 70. wyjazd z kraju oznaczał automatyczną rezygnację z gry w reprezentacji. Zwyczajnie nie było jak ściągnąć gracza na zgrupowanie kadry, nie mówiąc już o obejrzeniu go w nowym miejscu pracy. Jednym zdaniem: idealne czasy dla nieświętego Franciszka. Wyjątki czyniono na finały mistrzostw świata, a problem ten dotyczył nie tylko Latynosów, ale również Szwedów czy Niemców. Może to szansa dla Grosickiego?

Reklama

W pierwszym wielkim sukcesie Italii w 1934 roku kluczowy udział mieli sędziowie (naprawdę myśleliście, że to dzisiejszy wynalazek?), jednak nikt nie podważał wkładu skrzydłowego Raimundo Orsiego ani harującego w środku pola Luisa Montiego. Mniejszą rolę pełnili kolejni Argentyńczycy Demaría i Guaita oraz Brazylijczyk Guarisi. Wszyscy grali wcześniej dla kraju urodzenia (Guita i później!), Monti i Demaría zostali pierwszymi multimedalistami mistrzostw świata, do srebra z 1930 dokładając szczerowłoskie złoto. W 1938 był już tylko jeden oriundi, urodzony w Urugwaju Michele Andreolo, później exodus graczy powstrzymała wojna. Może dlatego lata 40. po argentyńskiej stronie La Platy uchodzą za dekadę obfitującą w największe piłkarskie talenty?

W latach 50. Włosi znowu mogli się cieszyć pełnią życia i do Serie A zawitała kolejna pokaźna grupa nowych Włochów. Tym razem nie przyniosło to oczekiwanego efektu, Squadra Azzura po tragedii drużyny Torino nie byli w stanie podnieść gracze tej klasy co Schiaffino i Ghiggia, Sivori i Maschio czy Altafini. A przecież pierwsi dwaj to bohaterowie narodowi Urugwaju z Maracany. Sivori to drugi Argentyńczyk, po di Stefano, uhonorowany Złotą Piłką (w 1961), Maschio uchodził za niewiele mniej utalentowanego. Altafini był współtwórcą pierwszego tytułu dla Canarinhos, ze składu Brazylii na mundialu w 1958 roku wygryzł go dopiero smarkacz o kojarzonym gdzieniegdzie przydomku – Pele. We Włoszech zrezygnował przydomku Mazzola. Inny intrygujący przypadek to piłkarz o raczej włoskim nazwisku i trochę mniej odpowiednim imieniu. Eddie Firmani. Urodził się Kapsztadzie, piłkarsko błysnął w londyńskim Charltonie. Po transferze do Sampdorii oczywiście musiał zagrać w reprezentacji. Przyczynili się do klęski Italii w eliminacjach mistrzostw świata w 1958 i w turnieju finałowym cztery lata później. Właśnie w 1962 zakazano gry dla dwóch i więcej reprezentacji i choć Maschio z Sivorim próbowali wrócić do kadry Argentyny, nie było im to dane. Sivori był za to selekcjonerem reprezentacji Argentyny na początku lat 70., ale udało mu się pokłócić – nie pierwszy raz – ze wszystkimi i wyleciał z roboty. Przez 30 lat, do rozpadu Jugosławii i ZSRR, panowała w temacie generalnie cisza. Kilka lat temu namieszał wielki futbolowy innowator Sepp B., a resztę historii już znacie.

ADAS

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Anglia

Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana

Wojciech Piela
1
Dorgu bohaterem Old Trafford w Boxing Day. Skromna wygrana
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama