Student, który sięgnął gwiazd

redakcja

Autor:redakcja

28 października 2011, 00:18 • 6 min czytania

Gdy ktoś notorycznie zaczyna zawodzić, popełniać błędy i wystawiać się na pośmiewisko, Weszło doradza na zasadzie: chłopie, zmień zawód; zajmij się struganiem bujanych koni, wpuszczaniem dzieci na karuzelę, albo zagraj w „Dlaczego ja?”. W Niemczech był piłkarz, któremu nikt nie musiał doradzać. Wpadł na to sam. Być może nawet poddał się za szybko, ale nie chciał dorabiać w klubach pokroju KSV Hessen Kassel. Jedno było pewne: dawnej formy raczej nie odzyska. Dlatego zdecydował się odejść jeszcze wtedy, gdy jego nazwisko cokolwiek dla kogoś znaczyło.
W 2003 roku Niemcy zdali sobie sprawę, że rośnie im wielki obrońca. Nazywał się Tobias Rau. Miał być wielki piłkarsko, bo centymetrów już wtedy mu nie brakowało – jeszcze sześć i miałby dwójkę z przodu. Tylko ironia losu sprawiła, że rok po azjatyckich mistrzostwach podjął tragiczną w skutkach decyzję. Wskoczył na głęboką wodę, która – jak się okazało – była aż za głęboką nawet dla niespełna dwumetrowca, bo skalę talentu miał dużą, bardzo dużą. Prawie taką, jak skalę pecha i podatności na kontuzje. Brzmi to jak science fiction, ale do tego wszystkiego jeszcze za bardzo chciało mu się uczyć. Dziś jego szlaki przeciera Marcel Schmelzer – motyw młodego obrońcy, który w wieku dwudziestu lat pojawił się w Bundeslidze, a dwa lata później w reprezentacji. Ale defensor Borussii Dortmund ginie trochę w cieniu Mario Götze i reszty młodej gwardii. Rau nie był jednym z wielu, bo mówili o nim wszyscy. Nawet Ottmar Hitzfeld, który postanowił ściągnąć go do Bayernu.

Student, który sięgnął gwiazd
Reklama

Sześć lat później nie było już żadnych wielkich meczów, treningów u Hitzfelda, ani łatek talentów – chyba, że niespełnionych. Torbę sportową zamienił na plecak, a sezon na rok akademicki. Zamiast wielkiego piłkarza, osiągnął status głębokiego rezerwowego w spadającej z Bundesligi Arminii Bielefeld. Rezerwowego, oczywiście, gdy nie był kontuzjowany, a kontuzjowany był permanentnie. Jego kariera trwała łącznie dziesięć sezonów, podczas których aż trzy razy grywał w drużynie rezerw. Dwukrotnie czynił to w stolicy Bawarii, gdzie sen o złotych górach zmierzał już ku końcowi, nim na dobre się zaczął. Jego historia to casus Sebastiana Deislera. Obaj mieli być przyszłością niemieckiej piłki, a przeszli do historii jako marnotrawcy talentu. فączy ich nawet wiek, w którym zakończyli kariery – lat dwadzieścia siedem.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Start w Bundeslidze miał wyśmienity. Pierwszy pełny sezon zaowocował nie tylko powołaniem do reprezentacji, ale i transferem do Monachium. Tam Hitzfeld nie wahał się wstawić go do składu, co skutkowało kolejnymi szansami w kadrze Rudiego Völlera. I może wszystko byłoby pięknie, gdyby nie feralna kontuzja, kiedy to podczas jednego z treningów, wykonując rzut wolny, zerwał mięsień uda. Wyrok był bezlitosny: pół roku przerwy. Ciężką pracą wracał tylko po to, by w kolejnym sezonie zagrać w pięciu meczach i zaliczyć kolejny uraz. Od tamtej pory koszulki pierwszej drużyny Bayernu już nie nałożył. Resztki sezonu dograł w rezerwach, a Felix Magath, który rok wcześniej zastąpił Hitzfelda, nie widział już dla niego miejsca w drużynie. Transfer do Bielefeldu był tylko kontinuum dziejów z Monachium. Przez cztery lata rozegrał zaledwie trzydzieści dwa mecze. To wtedy uznał, że czas odejść. Póki nie musiał spuszczać głowy, stojąc przed lustrem.

– Na początku sam byłem zaskoczony tym pomysłem, ale to było jak reakcja łańcuchowa, do której z dnia na dzień się bardziej przekonywałem. To decyzja dla uczelni, a nie przeciwko piłce nożnej, która jest nadal ważną częścią mojego życia – tłumaczy Rau. Jak sam zaznacza – nie tylko kontuzje sprawiły, że zakończył karierę. – Nie zawsze na boisku mogłem się zachowywać tak, jakbym tego chciał. Trzeba pokazać inną osobowość. Niektórzy się śmiali, że jestem zbyt słodki i miły jak na obrońcę, a ciężko mi było zmienić charakter, który pozwoliłby na większe sukcesy – przyznaje z przymrużeniem oka, choć zaznacza, że początkowo było trochę inaczej: – Wszystko zaczęło się w Brunszwiku, potem Wolfsburg i debiutując u Wolfganga Wolfa w Bundeslidze, byłem beztroski. To było zupełnie we właściwym czasie. Wszystko poszło świetnie.

Inni twierdzą, że i tak odniósł sukces, bo jego warunki nie pozwalają na więcej. – Niektórzy uważają, że jestem zbyt wysoki jak na bocznego obrońcę i może coś w tym jest. Transfer do Bayernu był piękną sprawą, ale gdy zdaje się, że jesteś w niebie a piłkarskie gwiazdy są na wyciągnięcie ręki, nagle zaczyna się zjazd – mówił z goryczą.

Jego wychowawca z podstawówki twierdzi, że Rau nie był wybitnym uczniem, bo regularnie szkoła zostawała w cieniu piłki. Dodaje jednak, że zawsze wszystko nadrabiał. Z zupełnie innej strony opowiada o tym sam były piłkarz, który głosił, że od zawsze chciał być nauczycielem, dlatego studiuje pedagogikę sportu. Ale w całej sprawie ze studiami maczała palce jeszcze jedna osoba. Ktoś, kto nazywa się Elsa. – Na uczelni mieliśmy trochę wolności, którą cenił sobie Tobias. Ja studiowałam historię Niemiec i widziałam, że jemu się to podoba. Było mu trochę ciężko, bo musiał angażować się w piłkę – mówi dziewczyna wychowanka Sportfreunde Ölper. Powoli zaczęło doń docierać, że życie Elsy podoba mu się zdecydowanie bardziej. Jak sam mówi, w końcu stwierdził „chcę być studentem, jak wszyscy inni”. I nim został, nawet kosztem pasji. Teraz studiuje tam, gdzie zakończył karierę. Uniwersytet w Bielefeldzie zadowala go w stu procentach, a do tego jest chyba najbardziej rozpoznawalnym studentem w mieście. Jakżeby miało być inaczej, skoro nawet w jednym z biur znajdują się czarno-biało-niebieskie flagi Arminii…

Image and video hosting by TinyPic

– To wspaniałe uczucie dla mnie, że mogę organizować swój czas. Mogę teraz robić to, na co mam ochotę. To też sprawia, że jest naprawdę fajnie, gdy podczas weekendu oglądam mecze ze znajomymi bez poczucia presji – powiedział rok po zakończeniu kariery. Cieszy go nowe życie, które sam sobie podarował. Jak twierdzi, mógł grać dalej, miał propozycje, ale nie chciał już wszystkiego zaczynać od nowa. Aklimatyzacji, otoczenia, kolegów. Perspektywa nauki wydawała mu się bardziej interesująca, zwłaszcza wtedy, gdy jego nogi jeszcze nie odmawiały posłuszeństwa. Każdy kolejny uraz mógł sprawić, że nie byłoby jak dawniej, a codzienne życie stwarzałoby więcej problemów. Miał ofertę z Grecji, ale wybrał uniwersytet. Gdy wieść poszła w eter, dostawał telefony, aby przemyślał to raz jeszcze. Pozostał nieugięty, bo teraz ma tylko jedno marzenie: skończyć studia i realizować się zawodowo. – Myślę, że była odważna decyzja. Piłkarze finansowo stoją całkiem dobrze, ale on postąpił inaczej niż wszyscy. To jest godne podziwu – powiedział Benjamin Lauth, napastnik TSV 1860 Monachium. – To zawsze była przyjaźń inna niż wszystkie, nie tylko na poziomie piłkarskim. Gdy Benny grał w TSV, ja grałem w Bayernie. Do tego znamy się z reprezentacji – opowiada o przyjacielu Rau.

Legendarny Paul Breitner powiedział kiedyś o nim, że ma niebywały talent i może być nowym Andreasem Brehme. – Te porównania to było dla mnie coś wielkiego. Nigdy nawet o tym nie myślałem, aż nagle usłyszałem o sobie takie opinie. Pomyślałem sobie „o, fajnie, jestem teraz drugim Brehme” – mówił po latach.

W Bayernie miał zastąpić Bixente Lizarazu, w niemieckim futbolu Andreasa Brehme. Nie zastąpił nikogo, ale odszedł wielki. Bo choć piłkarsko już nie zachwycał, kibice i tak wypisywali: „Byłeś wielki, Tobi. Dziękujemy”.

KRYSTIAN GRADOWSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama