– W pierwszych meczach graliśmy wyjątkowo prosto – praktycznie bez środka pola, długie piłki do napastników. Tak, żeby skończyć akcję jak najszybciej. Potem ludzie wypytywali – „to ma być hiszpański futbol?”. Nie, to jest futbol na przeżycie. Przyjechałem tu pracować, a nie nauczać, krytykować lub zmieniać polską piłkę. Nie jestem od nikogo mądrzejszy – opowiada w długiej rozmowie z Weszło Jose Mari Bakero. Trener, który w Polsce pracuje już od listopada 2009 roku. Człowiek z największym piłkarskim nazwiskiem, jakie kiedykolwiek widziano w naszej lidze. I chyba można napisać, że „większego” już nie będzie.
Sprawia pan wrażenie człowieka, który żyje w ciągłym strachu przed zwolnieniem.
Nie jest tak. U każdego trenera po tym, jak podpisze kontrakt, włącza się odliczanie. Przede mną w Polonii zostało zwolnionych kilku trenerów, ale ja nigdy o tym nie myślałem. Tak samo teraz. Mieliśmy z Lechem trudny sezon. Sporo się mówiło, że mogę stracić pracę, ale z takich sytuacji trzeba tylko wyciągać wnioski.
Chodziło mi szczególnie o dwie sytuacje. Pierwsza – z Andreu. Prezes wymógł na panu, żeby Hiszpan nie wyszedł na boisko. A pan na to bez problemu przystał…
Nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, ile czynników składa się na taką sytuację. Nie zostawiłem Andreu na ławce ze strachu, że prezes mnie zwolni.
Ale nie chciał pan pokazać, kto tu rządzi?
Już tłumaczyłem, to nie ma żadnego związku.
Więc?
W tych konkretnych okolicznościach, po tygodniu treningów zdecydowałem, że Andreu nie zagra. Wszedł na drugą połowę…
Jak już przegrywaliście.
Tak, ale to przeszłość. Bardzo odległa przeszłość. Tak odległa, że nie ma sensu już o tym mówić. Tłumaczyłem ci, że w życiu trenera zdarzają się takie momenty. Ten był wyjątkowy, ja podjąłem decyzję po rozmowie z drużyną. Proste.
Druga sprawa – dlaczego został pan w Polsce po odejściu z Polonii?
Po tym, jak ściągnąłem do Polski rodzinę na stałe, pomyślałem, że to świetne doświadczenie dla moich dzieci. Uczyli się w British School, bardzo im się podobało. Poza tym one nie mają dwóch lat, tylko 15 i 17. Edukacja jest ich przyszłością, więc chcieliśmy to uszanować. Zdecydowałem, że zostajemy, bo mogliśmy spokojnie żyć rok bez pracowania. Dla moich dzieci to szansa na zdobycie bezcennych doświadczeń. Chcieliśmy też lepiej poznać kraje Europy środkowo-wschodniej. Byliśmy z żoną w Krakowie, Gdańsku… Ona też pojechała do Sankt-Petersburga. Sporo podróżowaliśmy, aż dostałem ofertę z Lecha.
To wyglądało, jakby czekał pan na oferty tylko z Polski. Dziwne, bo z takim nazwiskiem chyba nie trudno o propozycje, dajmy na to, z Kataru.
Miałem sporo ofert. W zeszłym tygodniu nawet dostałem propozycję prowadzenia reprezentacji. Po odejściu z Hiszpanii, z Primera División, nie jest łatwo wrócić do klubów grających w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale liga hiszpańska zdecydowanie nie jest zamkniętym tematem. Dla mnie w tej chwili trwa pewien cykl i nie interesuje mnie, co o tym myślą inni. Podejmuję decyzje na spokojnie z żoną. Tylko w naszych rękach leży nasza przyszłość.
Po odejściu z Polonii powiedział pan, że trener na bezrobociu zawsze spogląda na wyświetlacz swojego telefonu i kiedy dzwoni Lech, zawsze się odbiera.
Tak.
Ale dzwoniły też inne polskie kluby. Bodajże Śląsk i Cracovia.
Tak jest.
Odebrał pan?
Oczywiście. Ł»yję z tego, że ludzie mnie znają. Gdybym nie miał takiego podejścia, nie rozmawialibyśmy tutaj. Każdy trener musi po części działać marketingowo. Tak tworzy się wizerunek, ale rzeczywistość to inna sprawa. Np. teraz ludzie oceniają mnie po tym, jak pracujemy w Lechu, a jak przyjechałem do Polski, byłem znany bardziej jako były piłkarz.
Odpowiadało to panu?
Nie przeszkadzało mi.
Dziś marka Bakero jest odbierana w Polsce pozytywnie czy negatywnie?
Nie zastanawiam się nad tym. Liczy się opinia tych, którzy mnie znają i którzy ze mną pracują.
Kolejne dwie sytuacje, już z Lecha, wpłynęły na pana wizerunek negatywnie. Konflikty ze Stiliciem i Bosackim.
Nie zawsze wszyscy mogą grać. Stilić dzisiaj gra i już nie mam z nim konfliktu? No właśnie, nie mam, ale też nie miałem go wiosną. W zeszłym sezonie nasza sytuacja była skomplikowana i musieliśmy poszukać rozwiązania. Koniec sezonu był dobry, wystąpiliśmy w finale Pucharu Polski, zabrakło jednego meczu, żeby zagrać w europejskich pucharach. Tamten sezon był bardzo ciężki, ale pod koniec może nie byłem szczęśliwy, ale zadowolony na pewno.
O tym jeszcze porozmawiamy. Ale wróćmy do tej sytuacji ze Stiliciem, kiedy nie podał panu ręki, schodząc z boiska. Było to potrzebne?
Moment zmiany zawodnika nie ma dla mnie większego znaczenia. Moje stosunki z piłkarzami bazują na kolejnych dniach i tygodniach, a nie jednej chwili. Piłkarz ma prawo się pomylić i ja też mam takie prawo. Najważniejszy jest wzajemny szacunek.
A Bosacki? Sam powiedział, że liczył, że zostanie pożegnany w sposób bardziej godny.
Nie wiem. Musiałbyś jego zapytać.
Już odpowiedział.
Nie wiem. Wtedy kiedy miał grać, to grał, a kiedy miał siedzieć na ławce, to siedział. Liczy się dobro Lecha.
To prawda, że kibice Lecha wyzywali pana na poznańskim Rynku?
Tak, to prawda. Ale poprzedni sezon był naprawdę napięty. Takie rzeczy zdarzają się na całym świecie.
Nie bał się pan?
Nie. To nieprzyjemny moment, ale nigdy niczego się w Polsce nie bałem. To, co się o mnie mówi lub pisze, nie zależy ode mnie.
Ma pan w kontrakcie zapis, że jeśli zostanie pan przyłapany w kasynie, to klub będzie miał prawo automatycznego rozwiązania kontraktu?
Na temat kontraktu się nie wypowiadam, a jeśli chcielibyśmy rozmawiać o wszystkim, co o mnie pisali, to nie wiem, ile czasu musielibyśmy tu spędzić. Oceniają mnie ludzie, którzy nie mają na mój temat absolutnie żadnego pojęcia. Nie jest to miłe, ale nie wpływa też jakoś na moją pracę. Chciałbym, żeby się mówiło o efektach mojej pracy, a nie jakichś bzdurach.
Powiedział pan przed chwilą, że trener ma prawo do błędu. Takim błędem była ta słynna rotacja w Lechu?
Nie. Kiedy grasz co trzy dni, musisz ją stosować. Popatrz na Wisłę w meczu z Koroną. I jak to się nazywa?
Rotacja.
I ich trener ma prawo to robić, a ja nie?
Maaskant wystawił rezerwowych piłkarzy na swoich nominalnych pozycjach. Np. Michał Czekaj zagrał w miejscu Kew Jaliensa. Pan Stilicia wystawiał np. w ataku.
W tym sezonie gra na tej samej pozycji, co w zeszłym. A w ataku zagrał tylko z Bragą.
Dlaczego?
Jak to dlaczego? Bo uważałem, że w tym meczu miał zagrać właśnie na tej pozycji. Ł»ycie nie jest albo czarne, albo białe. Kiedy tworzysz drużynę, szukasz różnych wariantów. Wolałbym, żebyś mnie krytykował za próbowanie różnych rzeczy i szukanie innych pozycji dla zawodników, niż żebym robił coś wbrew sobie. Dopiero analizy pomeczowe pokazują, czy miałeś rację. Ale kiedy przegrywasz, to nie oznacza, że zrobiłeś wszystko źle. Pytałeś o Stilicia w kontekście meczu z Bragą, a wtedy naszym głównym problemem była defensywa. Prezentowaliśmy się pod tym względem bardzo, bardzo źle. I przegraliśmy właśnie z powodu defensywy.
OK, a runda wiosenna? Co poszło nie tak, że zajęliście zaledwie piąte miejsce?
Dzień po zakończeniu sezonu spotkałem się ze sztabem i wszystko przedyskutowaliśmy. Drużyna broniła mistrzostwa, świetnie spisywała się w Lidze Europy, a ligę polską zaczęła traktować jako drugi plan. To był problem, którego nie udało się rozwiązać. Kiedy zaczynasz sezon źle, potem bardzo ciężko to odwrócić. Przez całą rundę byliśmy w takiej sytuacji, chcieliśmy przede wszystkim przetrwać. Obecny sezon pokazuje, że zerwaliśmy z przeszłością, przygotowywaliśmy się w zupełnie inny sposób.
Pomaga wam też to, że nie gracie w pucharach.
Nie zgadzam się. Sezon planuje się, biorąc pod uwagę rozgrywki, w których występujesz. Gdybyśmy grali w pucharach, nasza kadra byłaby szersza o mniej więcej trzy-cztery jakościowe nazwiska. I pewnie stosowalibyśmy większą rotację. Teraz gramy jeden mecz w tygodniu, dobrze wyglądamy fizycznie, choć z drugiej strony bardzo wielu piłkarzy wyjeżdża na zgrupowania reprezentacji. Poprzedni sezon był dla nich brutalny. Mieli Ligę Europy, ekstraklasę, reprezentacje, Puchar Polski. Ciężko było udźwignąć to fizycznie.
Polscy ligowcy nie potrafią grać co trzy dni na tym samym poziomie?
Widać, że dużo ich to kosztuje.
Jakieś rozwiązanie?
Po pierwsze – aspekt psychologiczny. Po drugie – drużyny, w których jest wielu reprezentantów lepiej znoszą granie co trzy dni. Kolejna rzecz – polskie zespoły wyczerpują się w każdym meczu. Na tym polega ta nasza „walka”. Trzeba podejść do sprawy bardziej od strony taktyki, żeby tych piłkarzy nie wykończyć. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Rozumiem, ale wróćmy do aspektu psychologicznego.
Musisz się po prostu przyzwyczaić, że gra co trzy dni jest czymś normalnym, mechanicznym. Trzeba do każdego meczu podchodzić tak samo. Jak przyszedłem do Lecha, powiedziałem – najważniejsza jest ekstraklasa i Puchar. Liga Europy to sen, którym się cieszysz przez chwilę, bo zaraz odchodzi. A my w ekstraklasie u siebie radziliśmy sobie dobrze, wygrywaliśmy prawie wszystko, ale na wyjazdach za mojej kadencji zaliczyliśmy chyba siedem porażek. Nie udało się. O Puchar też się otarliśmy, doszliśmy do finału i odpadliśmy. Trzeba się nauczyć, że mecz w Łodzi czy z Górnikiem jest tak samo ważny jak z Wisłą, bo możesz polec. Jeśli przegramy z taką drużyną jak Wisła to nie ma dramatu, ale kluczowe są spotkania z drużynami słabszymi.
To paradoksalne, ale mam wrażenie, że w Lechu pracuje pan pod mniejszą presją niż w Polonii.
W zeszłym sezonie tu też była spora presja. Wszyscy oczekiwali miejsc na szczycie ekstraklasy, zwycięstw w Lidze Europy, dobrego stylu… Polonia Warszawa to dla mnie przeszłość. Nie chcę o tym rozmawiać.
Prezes Wojciechowski popełnił błąd, rezygnując z Jose Mari Bakero?
Ł»ycie toczy się dalej.
Czego się pan nauczył w Polonii?
Po pierwsze – poznałem kraj i zupełnie nową ligę. Ale futbol jest jak życie. Pewne rzeczy ci się podobają, inne nie.
Ile czasu potrzebował pan na poznanie wszystkich piłkarzy ekstraklasy?
Po dwóch miesiącach znałem wszystkich. Dziś tym bardziej nie mam z tym problemu.
Cofnijmy się jeszcze do tych połączeń telefonicznych. Był pan blisko Śląska?
Nie.
A Cracovii?
Jej zależało bardziej.
To czemu się nie udało?
Czemu się nie udało… Miałem za sobą trudne doświadczenia z Polonii. Podobało mi się, ale było ciężko. Cracovia była w podobnej sytuacji, też walczyła o utrzymanie. Wtedy zadzwonił Lech.
I poczuł pan ulgę…
Dostałem interesującą propozycję.
Były obrońca Wisły, a dziś PSV, Marcelo stwierdził, że grając zagranicą, trzeba się nauczyć „być” obcokrajowcem. Zgadza się pan?
To w połowie prawda, w połowie kłamstwo. Klub podpisuje umowę ze mną, a nie z kimś, kogo będę udawał. Jestem Jose Mari Bakero Escudero, urodziłem się w San Sebastian, mam swoją historię i swój sposób myślenia i pracowania. A pół-prawda dlatego, że muszę się dostosować do warunków panujących w Polsce. Przecież nie rozkażę ludziom, żeby nagle mi pomalowali gabinet na żółto, bo takie mam widzimisię. Nie o to chodzi. Pokażę, że trzeba zmienić to i to, ale nie wszystko. Jeśli nie masz swojej koncepcji, w końcu sam się zagubisz. Mam np. swój konkretny sposób komunikowania się z zawodnikami. Nie mogę z każdym rozmawiać tak samo. Gdybym w ten sam sposób odzywał się do Polaka, co do Hiszpana, mógłbym go urazić albo mógłby mnie nie zrozumieć.
Nie zmienił się panu w Polsce ten sposób myślenia?
Nie. Sposób myślenia był taki sam w Polonii i w Lechu. Tyle że w Polonii musiałem się bardziej skupić na aspekcie fizycznym, a tutaj na psychologicznym i taktycznym, bo jakościowo zawodnicy są lepsi.
Łatwo być hiszpańskim trenerem w Polsce?
Nie. Widać, że zawodnicy nie byli od małego uczeni tej sportowej kultury. Mam tu na myśli taktykę, odżywianie, wszystko. I na tym polega to całe wyzwanie – żeby w tych warunkach osiągnąć sukces. Trafiłem do Polski, bo polecił mnie Tonny Bruins, mój przyjaciel i były asystent Ronalda Koemana. Zadzwonił do mnie z propozycją, na co ja odpowiedziałem: „Tonny, ale przecież ja nikogo nie znam w Polsce. Jak mam tam jechać?”. A on: „Spokojnie, piłkarze mają tu większy potencjał, niż w rzeczywistości go pokazują”. I to jest prawda. Pamiętam, w pierwszych meczach graliśmy wyjątkowo prosto – praktycznie bez środka pola, długie piłki do napastników. Tak, żeby skończyć akcję jak najszybciej. Potem ludzie wypytywali – „to ma być hiszpański futbol?”. Nie, to jest futbol na przeżycie. Na zmiany trzeba było poczekać. I później rzeczywiście było je widać. Wygraliśmy trzy mecze, zremisowaliśmy w Łodzi i mieliśmy dziewięć punktów przed meczem z Koroną, po którym odszedłem. A podkreślam, graliśmy dużo lepiej niż wcześniej.
Ale pewnego pułapu w Polsce nie da się przeskoczyć. Jakość zawodników jest nieporównywalna z Hiszpanią.
Jest inna.
Jest gorsza.
Weźmy taką ligę szkocką. Jeśli wyjmiesz z niej dwa zespoły, polska liga spokojnie mogłaby z nią rywalizować.
O poziomie szkockiej piłki świadczą wyniki w europejskich pucharach.
Ale to tylko przykład. Niech będzie liga duńska. Tam drużyny są bardziej przyzwyczajone do rywalizacji na międzynarodowej poziomie. Legia i Wisła grają w miarę regularnie, ze zmiennym szczęściem, ale i tak widać brak tej kultury. W Hiszpanii dzieci zaczynają grać w piłkę w wieku ośmiu lat, a w wieku dwudziestu wchodzą do pierwszego zespołu. W Polsce 23-latkowie wciąż są młodzi.
Pan też musi ich tak traktować?
Nie. Jaka jest różnica między Kamińskim albo Możdżeniem a Stiliciem? Na boisku wiek się dla mnie nie liczy. Interesuje mnie jakość. A dziś w Lechu widać piękne połączenie między młodymi a weteranami. Ta zmiana jest widoczna. Wszedł Możdżeń, wszedł Kamiński, za chwilkę wejdą następni. Tymczasem w Polsce panuje przekonanie, że weterana trzeba bardziej szanować niż młodego. Pytam – dlaczego? Wszyscy jesteśmy tacy sami. Do młodych trzeba inaczej podchodzić w indywidualnych rozmowach, ale na boisku wymagam tego samego. Tyle że Możdżeniowi czy Kamińskiemu daję większy margines błędu niż Wojtkowiakowi, Ivanowi czy Arboledzie, którzy muszą każdego dnia udowadniać swoje doświadczenie. Młodsi mają większe prawo, żeby się pomylić. Potrzebna jest cierpliwość.
I odwaga, żeby postawić na młodszego.
Ja się tego nie boję. Z Manchesterem City zagrali Kamiński i Możdżeń. Pokazali, że warto było im zaufać.
Fajnie, że wywołał pan ten temat, bo przy okazji tamtej pamiętnej bramki Możdżenia napisaliśmy, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Liczy się powtarzalność.
Tak, ale to się zdarza na całym świecie. Szczególnie w pierwszej fazie wprowadzenia młodego zawodnika do pierwszego zespołu. Wtedy rozwój przypomina parabolę. Taki Możdżeń ma 20 lat i nie ma jeszcze uformowanego ani charakteru, ani wiedzy taktycznej, ani przygotowania fizycznego. I znowu wracamy do tej kultury piłkarskiej… To bardzo ważne, żeby w takim klubie jak Lech uczono tego od dzieciństwa. Możdżeń jest dopiero w pierwszej fazie.
Niektórzy polecają go już selekcjonerowi.
Najpierw musi pracować. Dużo.
Od zagranicznych trenerów, którzy trafiają do Polski, wymaga się, a raczej powinno się wymagać, żeby brali udział w budowaniu całego klubu. Szczególnie akademii piłkarskiej. Pan jako Hiszpan i były zawodnik Barcelony chyba widzi, że jest w tej materii sporo do zrobienia.
Ustaliłem z właścicielem, że będę zwracał uwagę na rozwój młodzieży w Lechu. Niedawno razem z trenerem od przygotowania fizycznego rozpoczęliśmy spotkania z trenerami wszystkich grup młodzieżowych. Co dwa tygodnie dyskutujemy o różnych kwestiach taktycznych, żeby stopniowo wprowadzali je w swoich drużynach. Lech ma wszelkie warunki, żeby stworzyć odpowiednią strukturę i jestem w stu procentach przekonany, że z czasem zyska tę stabilność.
Na całym świecie przywołuje się przykład Barcelony. Wszystkie drużyny juniorskie grają tym samym stylem co dorosły zespół. Skoro to takie z pozoru proste, to dlaczego tego nie stosujemy?
To jest proste po trzydziestu latach. Nie zmienisz wszystkiego z dnia na dzień.
Ale nie może pan wymóc albo przynajmniej poprosić trenera np. U-17, żeby stosował ten sam system co pan?
Oczywiście, że mogę. Taki jest cel. Dlatego pokazuję tym trenerom filmy, na których widać, jak ja postrzegam futbol. Ale też nie jest tak, że skoro mi się to podoba, to trzeba tak robić. Porównujemy to wszystko z piłką angielską i niemiecką. Obserwujemy, jaki pressing stosuje Manchester United i przekazujemy dalej. Do „młodej” i juniorów. Najpierw muszą to zrozumieć trenerzy, potem dopiero ich podopieczni. To długi proces. W Lechu widzę ten rozwój, tę ideę. Klub jest na dobrej drodze i niezależnie od tego, czy będę tu pracował, sposób osiągnięcia celu pozostanie ten sam.
Na jakim klubie bazuje ta idea Lecha?
Jestem Hiszpanem i czuję się dumny z mojej reprezentacji, ale w dzisiejszych czasach najlepiej wzorować się na czymś pomiędzy Barceloną a Manchesterem United. Nie można ślepo patrzeć na samą Barcę, bo w Polsce zawodnicy generalnie mają lepsze warunki fizyczne i bazują na sile. Tak staram się też podchodzić do Lecha.
Myśli pan, że za kilka lat dalej będzie widać rękę Jose Mari Bakero na tej drużynie?
Nie mnie to oceniać, ale krok po kroku zawodnicy zaczynają rozumieć moje idee. Początek sezonu pokazał, że jesteśmy na dobrej drodze. Były mecze niesamowite, w których wszystko nam wychodził, np. z Bełchatowem. Po przegranej z Górnikiem wróciła krytyka.
Porozmawiajmy o Artiomie Rudniewie. Zaskakuje pana, że jego skuteczność eksplodowała w taki sposób?
Nie, już na początku poprzedniego sezonu pokazywał, na co go stać. Potem trapiły go drobne kontuzje, sama drużyna nie wyglądała też dobrze. Od tego sezonu widać u niego ogromną ambicję, na samych treningach bije od niego radość, a poza tym jest w pozytywny sposób agresywny. To wszystko mu się zwraca.
To najlepszy piłkarz, z jakim pracował pan w Polsce?
Inaczej – jest najlepszym napastnikiem w Polsce. Z przyszłością poza Polską. To rzadko spotykany dziś typ napastnika. Nie jest wysoki, świetnie gra głową, ma dobry strzał i potrafi się odnaleźć w polu karnym.
Znajomi trenerzy z Hiszpanii pytają o Rudniewa?
Dzwonili z Mallorki. Co jakiś czas ktoś pyta. Samemu Rudniewowi też mówiłem, że jeśli utrzyma taką ambicję, to może zagrać w każdej drużynie. Może nie w Realu ani Barcelonie, ale na pewno na maksymalnym poziomie.
Wyobraża pan sobie Lecha bez niego?
Nie muszę sobie wyobrażać, bo do końca rundy na pewno z nami zostanie.
W Hiszpanii sporo się mówi o tej „dependencii”. Czyli – dyspozycja klubu zależy od dyspozycji najlepszego zawodnika. Ostatnio na topie jest „falcaodependencia” w Atletico.
Real od Cristiano, Barcelona od Messiego, Manchester od Rooneya… Jeśli grasz w mocnej drużynie i chcesz walczyć o tytuły, musisz mieć przynajmniej trzech zawodników w absolutnie najwyższej formie. W reprezentacji Hiszpanii na mistrzostwach Europy fenomenalnie wyglądał Torres, Xavi. Na mundialu Torres już nie, ale za niego błyszczał Villa. Dlatego mam szczęście, że mogę pracować w dużym klubie z Rudniewem.
Ale sam pan powiedział, że schodzi Torres, wchodzi Villa. Schodzi Xavi, wchodzi np. Fabregas i nie widać różnicy. A jak wy stracicie Rudniewa…?
W zeszłym sezonie graliśmy bez niego w kilku meczach i udało się wygrywać. Teraz drużyna jest dużo silniejsza. Nie tylko Rudniew jest w tak świetnej formie. Murawski i Stilić też. Kriwiec miał problemy ze zdrowiem, ale już wrócił na właściwe tory. Mamy zawodników, którzy mogą walczyć nie tylko w Polsce, ale też w Europie, a jeśli Rudniew wypadnie, to być może delikatnie zmodyfikujemy naszą taktykę. Nie martwię się o to, bo w dzisiejszym Lechu widać zdrową równowagę między obroną, środkiem i atakiem. Nasz los nie jest tylko w rękach Rudniewa, bo pomocnicy – Możdżeń, Murawski, Kriwiec – też chcą zdobyć siedem-osiem bramek w sezonie. Mówiłem o tym na konferencji przed meczem z Cracovią. W Hiszpanii Xavi może nie tak bardzo, ale Iniesta i Pedrito też strzelają gole. Dlatego wszyscy boją się Hiszpanii. Kiedyś tak było z Brazylią. Przyjeżdżali i… uff… Myślisz, że z Hiszpanią nie dałoby się zastosować ostrego pressingu? Jasne, że by się dało. Tyle że przeciwnicy wolą się cofać, a potem… Wiadomo. Tutaj piłka jest dużo bardziej bezpośrednia. Od zawodników nie wymaga się aż takich umiejętności piłkarskich. Liczy się tylko wynik. Tak było też w zeszłym sezonie. Każdy mógł wygrać z każdym.
To dobrze?
Teraz pierwsze i ósme miejsce dzieli tylko pięć punktów. W Hiszpanii w zeszłym sezonie walka o utrzymanie też trwała do końca. W ostatniej kolejce spadły dwa zespoły. W Polsce każdy mecz jest otwarty i w każdym zaczynasz od zera. Nie ma pewniaków. Poziom taktyczny idzie w górę, choć jak tutaj przyjechałem, wcale nie miałem takiego wrażenia. Weźmy też pod uwagę, że drużyny trzeba inaczej przygotowywać, bo nie gra się w zimie. Drużyny bazujące na fizyczności miałyby problem, gdyby między rundami nie było tak długiej przerwy. Łatwiej jest przygotować zespół na 15 meczów.
Nie lepiej byłoby grać systemem wiosna-jesień?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ale faktycznie, w zimie jest tutaj bardzo ciężko przygotować właściwie zespół. Warto się zastanowić nad tym pomysłem. I szczerze mówiąc, nie widzę żadnych przeciwwskazań.
Nie wiem, czy pan słyszał, ale u nas zawodnicy lubią narzekać na „brak świeżości”. W pierwszych trzech kolejkach czują trudy zgrupowania, potem przychodzi forma, a następnie zmęczenie sezonem. Polska to chyba jeden z nielicznych krajów, w których piłkarze tak się na to uskarżają.
Nieee, na tak krótki sezon po prostu MUSISZ być przygotowany. Od początku do końca. Popatrz na Cracovię. Zaliczyli fatalny start, potem pokonali Górnika i znowu przegrali. Pierwsze cztery kolejki są kluczowe. Nie powiedzą ci, czy zdobędziesz mistrzostwo lub spadniesz, ale pokażą, czy jesteś w stanie o to mistrzostwo walczyć. To samo tyczy się spadku. W Hiszpanii Levante jest liderem razem z Barceloną, bo zaczęli bardzo mocno i teraz bez dramatu mogą sobie pozwolić na kilka porażek.
Czyli po pierwszych kolejkach mógł pan kiwnąć głową i powiedzieć – „robota została dobrze wykonana”?
Tak. I nie miałem żadnych wątpliwości.
Rozmawiamy już godzinę i zwróciłem uwagę, że w przeciwieństwie do niektórych obcokrajowców – np. Jaliensa i Maaskanta – nie stosuje pan takiego mentorskiego tonu. Na zasadzie – „jestem z zagranicy i będę was uczył”.
Przyjechałem tu pracować, a nie nauczać, krytykować lub zmieniać polski futbol. Nie jestem od nikogo mądrzejszy. Szanuję i żyję z szacunku. Mam swoje pomysły i jeśli zadzwoni do mnie ktoś z polskiej federacji, to chętnie je przedstawię. Ale nie jestem niczyim rzecznikiem, żebym miał to wszystko przedstawiać publicznie. Nie ma sensu, żebym się z tym obnosił. Nie robię też niczego po to, żeby chwalono mnie w prasie. Wykonuję swoją pracę i kropka.
Wyobraża pan sobie, że zostanie w Polsce np. na 10 lat?
Nie wyobrażam sobie.
Dlaczego?
W każdej drużynie, do której trafiasz, musisz zaczynać od zera. Zmieniać taktykę, pracować według woli właścicieli i środowiska.
To pana męczy?
Nie męczy, ale jestem realistą, praca w Poznaniu bardzo mi odpowiada i szczerze mówiąc po tym, jak odejdę z Lecha nie widzę siebie w żadnym innym polskim klubie.
A kiedy udzieli pan pierwszego wywiadu po polsku?
Może po świętach (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
