Jego transfer przypominał ciągnące się w nieskończoność telenowele znane nam z Hiszpanii. Padały nazwy wielkich klubów, później mniejszych, aż w końcu został Genk. Doceniamy klasę mistrza Belgii, jednak, sami przyznacie, przy Juventusie czy Chelsea wygląda dość ubogo. Ale przy Jagiellonii już niekoniecznie. Grzegorz Sandomierski uchylił sobie drzwi do wielkiej piłki. Czy będzie w stanie przez nie przejść?
Juventus, Chelsea… Genk. Z dużej chmury mały deszcz?
Przecież nie ja pisałem te wszystkie artykuły. Nie dzwoniłem do dziennikarzy, a mógłbym to robić, bo wielu piłkarzy ma znajomych w mediach. Nie mam zielonego pojęcia, skąd to wszystko wypływało. Wiem tylko, że były to brednie. Genk był jednym z niewielu konkretów, a to, co pojawiało się dookoła, ani mnie ziębiło, ani grzało.
Czyli newsy o zainteresowaniu Juventusu były od początku do końca wyssane z palca? Nikt nie dzwonił, nikt nie pytał?
Nie wiem, czy ktoś mnie stamtąd obserwował. Dla mnie wykładnikiem były wiadomości z klubu lub od menedżera. W kwietniu, kiedy to wszystko zaczęło się pojawiać, mój telefon milczał. Nie było konkretów, a sam też nie wydzwaniałem non stop do klubu.
Telefon rozgrzał się w czerwcu?
Czerwiec, lipiec, sierpień – to były miesiące spekulacji. Od tego czasu wszystko toczyło się dość mocno, szczególnie, jeśli chodzi o prasę. Pod koniec lipca dostałem informację, że w klubie jest konkretna oferta. A telefon był czerwony, ale głównie od połączeń od dziennikarzy.
Ta oferta to Everton, Celtic czy już Genk?
Z Evertonu ofert nie było. Konkretne propozycje miałem z Celtiku, Genku i jeszcze jednego angielskiego klubu, którego nazwy nie chcę wymieniać. Ale nie był to klub z pierwszej siódemki Premiership.
Swansea?
Nie. Jagiellonia była zdeterminowana, żeby mnie sprzedać, ale temat nie wypalił, bo wielu menedżerów miało moje pełnomocnictwo i każdy ubiegałby się przy transferze o jakieś pieniądze, bo dysponował papierem wystawionym przez mojego menedżera lub klub.
W kilku wywiadach wypowiadałeś się jako „prawie piłkarz” Evertonu, potem Celtiku.
Teraz mogę powiedzieć, że wbrew tamtym opiniom, nie byłem w Evertonie na testach medycznych, tylko normalnych, typowo sportowych. Zaliczyłem trzy treningi z drużyną, ale nie wydaje mi się, że wypowiadałem się, jako przyszły zawodnik Evertonu czy Celtiku. Każdy dodawał coś od siebie. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że twardo stąpam po ziemi i póki nie mam czegoś podpisanego, nie jestem myślami w tamtym miejscu.
W Genku oczekują, że będziesz następcą Thibauta Cortouisa, który przeszedł do Chelsea?
Słabo znam niderlandzki, a raczej w ogóle nie znam, więc to, co pisze się w gazetach, jest dla mnie niewiadomą. Nie wiem, jak mój transfer jest odbierany i nie interesuje mnie to. Wiem tylko, że nigdy nie będę takim bramkarzem jak Cortouis i nie chcę się do niego porównywać, bo to nie ma sensu.
Dlaczego mówisz, że nie będziesz takim bramkarzem jak Cortouis?
Nie w tym sensie. Chodzi mi o to, że… Jakby… No, wypowiadam się, jak ta nasza miss Polonia. Nie mogę się wysłowić. Nie chodzi mi tyle o umiejętności, co…
O to, że jesteście innymi typami zawodników?
Nie, ja nawet nie widziałem, jak on gra. Po prostu nie chcę być postrzegany jako jego następca. Mam w klubie czystą kartę, nikt tak naprawdę mnie nie zna i chcę pokazać, że trafiłem tu nieprzypadkowo.
Rozmawiałeś na temat transferu z Franciszkiem Smudą?
Nie, ale jak trwała ta telenowela – Everton, Chelsea, Juventus, Tomek Frankowski przekazywał mi informacje od trenera Smudy.
I co? Doradzał ci transfer?
Nie za bardzo… Nie wiem, co teraz myśli. Może dowiem się na najbliższym zgrupowaniu.
Pewnie się dziwi, że jeszcze nie zadebiutowałeś.
Być może, ale mam na ten temat troszkę inną opinię. Na dniach mamy najważniejszy mecz dla drużyny i miasta. Rewanż w eliminacjach Ligi Mistrzów. Trenerzy nie będą chcieli mieszać w obronie i wstawiać do bramki gościa, który nie do końca zna drużynę. Potem zobaczymy.
Liczysz na debiut już w następnej kolejce?
Bardzo bym tego chciał. Mamy tu świetnego trenera bramkarzy, Guya Martensa. On podejmie słuszną decyzję. Ja mogę bronić, kompleksów nie mam.
Chwalisz tego Martensa w każdym wywiadzie, ale czym on się tak naprawdę wyróżnia? Konkrety.
Człowiek z wielkim warsztatem. Zwraca uwagę na inne elementy niż pozostali trenerzy. Bardzo dużo rozmawia z bramkarzami. Wie, kiedy być ojcem, a kiedy katem. Kładzie duży nacisk na przygotowanie fizyczne, siłę i dynamikę. Nie chcę mówić, że w Polsce szkolenie jest złe, ale na pewno jest inne.
Jacek Kazimierski oczekuje, że nauczysz się „biegać” w bramce, poruszać, jakbyś miał 180 cm wzrostu. Tego brakuje ci, żeby wskoczyć na jeszcze wyższy poziom?
Moja najsłabsza strona to przygotowania fizyczne. Troszkę dynamiki by się przydało. Mam 22 lata i nie jestem Van Der Sarem czy Buffonem. Do poprawienia mam wszystko po kolei. Jeśli postawię tylko na siłę, braknie mi dynamiki i odwrotnie. Już teraz widzę, że w Belgii w każdym dniu trening jest podporządkowany czemuś innemu. Na początku tygodnia – siła, potem technika, a im bliżej meczu, tym więcej dynamiki. Będzie ciekawie. W Anglii, z tego co zauważyłem, najciężej pracowało się nad przygotowaniem fizycznym. Było dużo więcej powtórzeń, ale tam bramkarz ma być jak robot, nie do przesunięcia. W Genku treningi są podobne, ale bardziej zróżnicowane. Tyle że w Evertonie byłem na początku przygotowań i może w sezonie te zajęcia nie odbiegają tak bardzo od siebie.
Jakbym zapytał, co najbardziej zaskoczyło cię w Genku, to pewnie odpowiesz, że Franky Vercauteren.
No tak (śmiech). Chociaż podpisując kontrakt wiedziałem, że trener odejdzie, bo prowadzi zaawansowane negocjacje z drużyną z Kataru. Powiedzieli mi tylko, że poprowadzi nas do końca eliminacji. Chłopaków zdziwiło, że w zasadzie przed odprawę stwierdził, że to koniec, stop i nie wraca nawet do Belgii.
Pewnie kilku z nich podniosło się ciśnienie. Wystawił was tuż przed kluczowym meczem.
Wiedzieli, że odejdzie, ale byli mocno rozczarowani. Trener, który pracował z klubem od dwóch lat i poprowadził ich do bardzo dużych sukcesów, odchodzi praktycznie bez pożegnania, bo co to jest powiedzenie dwóch czy trzech zdań na lotnisku. Nawet nie podał nikomu ręki. Obrócił się na pięcie i poszedł.
Poza tym w Genku jest spokojniej niż w Białymstoku?
To małe, 70-tysięczne miasteczko. Większość mieszkańców to starsi ludzie. Pierwszego dnia, jak byłem na testach medycznych, to około dziewiątej czy dziesiątej w piątek, jeździliśmy z człowiekiem z klubu od lekarza do lekarza, a na ulicy nie było żadnego człowieka. Minęło nas bodajże pięć aut. O tej porze w Białymstoku czy gdziekolwiek indziej aż wrze od samochodów.
Masz się tam z kim spotkać?
Jest tu bardzo dużo Polaków. Nawet dzisiaj odezwał się do mnie człowiek, który pracuje na stadionie jako steward. Powiedział, że jeśli bym czegoś potrzebował, to mogę do niego dzwonić. W Brukseli mieszka też trochę moich znajomych. Niedaleko, jakieś 90 kilometrów. Jak się urządzę, to na pewno mnie odwiedzą. Po zgrupowaniu reprezentacji przyjeżdża do mnie dziewczyna.
Skumplowałeś się z kimś z drużyny?
Jest taki gość, Barda, który grał z Remkiem Jezierskim w Izraelu. Wesoły, sympatyczny człowiek. Remek prosił go, żeby się mną zaopiekował. Może jeszcze się nie skumplowaliśmy, bo to za duże słowo, ale mam z kim pogadać. Cała drużyna jest dość otwarta.
Dostałeś już apartament lub mieszkanie?
Mam w kontrakcie określone kwoty do wydania na rok. Klub ma mi lada dzień znaleźć dom lub apartament, który mieści się w tych kwotach. Oczywiście, po moim zaakceptowaniu. Na razie mieszkam w hotelu. Jest spore zamieszanie przed Ligą Mistrzów, ciągłe wyjazdy, sporo załatwiania. Dlatego nie pcham się przed szereg, nie chcę, żeby skupiali się na moim mieszkaniu. Czekam, aż to wszystko ucichnie.
A samochód? Ford czy mercedes?
No właśnie też nie wiem (śmiech). To też ma być załatwione lada dzień. W hotelu mieszka inny nowy zawodnik, Hyland, i z nim zabieram się na treningi.
Co z lekcjami niderlandzkiego? Klub nie wymaga, żeby się go nauczył np. w ciągu pół roku?
Wydaje mi się, że nie ma takiego wymagania.
Na razie?
No, na dzień dzisiejszy. Ale sam dla siebie będę się chciał uczyć. Na razie, póki nie ogarnąłem podstawowych spraw, lekcje czekają w kolejce. Poza tym wszyscy mówią tu po angielsku, więc nie mam problemów. Ja może perfekcyjnie nie mówię, ale potrafię się dogadać.
Nie odwali ci w Belgii od kasy?
Nie zarabia się tu aż takich pieniędzy jak w Niemczech czy Anglii. Jest jeszcze jedna ciekawostka. Od kwoty netto, którą zarabiam i wszystkich bonusów, jest odciągane 18%, które zostanie wypłacone po 35. roku życia jako „emerytura”. I to z nawiązką. Ciekawe rozwiązanie, bo nie dostajesz wszystkiego na raz i nie przetracisz tych pieniędzy. Fajnie.
W Białymstoku rodzice powstrzymywali cię od szastania pieniędzmi. W Genku pewnie nawet nie miałbyś gdzie tego wydać.
Dla chcącego nic trudnego. Parę godzin i jestem w Paryżu. Ale też nie szastam jakoś kasą. Szanuję to, co mam na koncie. Nie są to jakieś niebotyczne sumy, ale staram się te pieniądze rozsądnie lokować. Na razie nie jest źle.
W co inwestujesz?
To może za duże słowo. Odkładam na różne polisy, ubezpieczenia. Kupiłem też mieszkanie w Białymstoku, zacząłem je remontować, ale na razie pomieszka w nim brat. Mogę powiedzieć, że coś swojego mam.
Tylko ubrań ci brakuje, skoro rodzice musieli paczkę przysyłać.
Bo wziąłem na zgrupowanie kadry spodnie, dwie koszulki, jedną bluzę, trzy pary skarpet i majtek. Nie miałem za bardzo w czym chodzić po przyjeździe do Belgii (śmiech).
Ale nie mogłeś czegoś kupić? Wiesz, śmiesznie to brzmi w ustach piłkarza.
Wiadomo, że mogłem. Kupiłem na prezentację spodnie, buty i koszulkę, wiadomo. Ale po co mam kupować wszystko od A do Z, skoro paczka doszła do mnie w 35 godzin? Nie było sensu ruszać na shopping.
Niedługo wypuszczamy na sprzedaż koszulki Weszło. Jesteś zainteresowany? Musiałbyś tylko wybrać jakiś cytat z komentarzy, a nie wiem, czy kojarzysz klimat strony.
Pewnie, że kojarzę, przecież nie będę oszukiwał. Czasem nie wytrzymuję ze śmiechu, jak czytam artykuł, a komentarze są totalnie oderwane. Może się skuszę. A cytat? Jest kilka fajnych. „Gramy bez bramkarza!” (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA