Czy jak ktoś spisał się rewelacyjnie w meczach, w których tak naprawdę w ogóle miał nie wystąpić, to zasługuje na zaufanie i miejsce w pierwszym składzie? Bez wątpienia! Jeśli tylko śmiało postawi się wtedy na takiego zawodnika, to z pewnością odwdzięczy się on jeszcze lepszą grą. I może, korzystając z okazji zrobi błyskawiczną karierę od zera do bohatera?
Najlepszym tego przykładem może być chociażby David De Gea, który został niedawno sprowadzony do Manchesteru United w roli następcy legendy holenderskiej piłki, Edwina Van Der Sara. I pomyśleć, że to wszystko dzięki niesamowitemu szczęściu, na które składa się nie tylko kontuzja rezerwowego bramkarza Atletico Madryt, ale także nie najlepsza gra Sergio Asenjo, od której zaczęły się bramkarskie roszady w tej drużynie. Chłopak wyraźnie nie poradził sobie z presją, jaka na nim spoczęła, i nie bronił na miarę swoich możliwości. W końcu ówczesnemu trenerowi stołecznego klubu, Quique Floresowi, puściły nerwy i zesłał byłego piłkarza Realu Valladolid na trybuny. W meczu z FC Porto, rezerwowy bramkarz Atletico, Roberto Jimenez, doznał jednak kontuzji i całkiem niespodziewanie okazję do gry musiał dostać młodziutki De Gea. Atletico Madryt przegrało co prawda ten mecz 2:0, jednak Hiszpan rozegrał na tyle dobry mecz, że już parę dni później dostał szansę kolejnego debiutu, tym razem w Primera Division. Grając w barwach Atletico, spisywał się on na tyle dobrze, że 29 czerwca 2011 roku oficjalnie został nowym golkiperem Manchesteru United. Suma transferu wyniosła około dwudziestu milionów euro. Przykład De Gei idealnie zatem pokazuje, że oprócz własnych umiejętności potrzebny jest także zwykły fuks.
Podobnie jak De Gea, całkowicie przez przypadek do bramki Valencii CF wskoczył mniej znany hiszpański golkiper, Vicente Guaita. Jeszcze przed sezonem 2010/2011 bramkarz ten nie miał najmniejszych szans na grę. Jego największym problemem była tak zwana druga młodość Cesara Sancheza. Po nieudanej przygodzie w Tottenhamie, Cesar zdecydował się wrócić do Primera Division. Powrót ten okazał się świetną decyzją. Sanchez od samego początku był podstawowym bramkarzem Valencii. Jednak do czasu.
Były piłkarz Realu Madryt doznał potem poważnej kontuzji, w wyniku której stracił potem miejsce w składzie. W pierwszej kolejności zastąpić miał go kupiony przed tamtym sezonem Miguel Angel Moya, który cierpliwie czekał, aż w końcu dostanie szansę gry. Pech jednak chciał, że w meczu Bursasporem w Lidze Mistrzów także on doznał poważnej kontuzji i Guaita nagle musiał zadebiutować w Lidze Mistrzów. Wychowanek Valencii spisał się bardzo dobrze, dzięki czemu już do końca sezonu jego pozycji w drużynie nie zagroził ani Cesar, ani Moya. I to nawet, gdy obaj już dawno wyzdrowieli! Także i tym razem nikt nie spodziewał się, że piłkarz, który przed rozpoczęciem sezonu był w klubie zaledwie bramkarzem numer trzy, nagle znajdzie się na ustach całej Europy. A stało się tak głównie dzięki kapitalnym występom nie tylko w Primera Division, gdzie w meczu przeciwko Herculesowi Alicante popisał się interwencją uznaną za paradę roku, ale także i w Lidze Mistrzów, gdzie rozgrywał świetne spotkania choćby przeciwko Manchesterowi United, dzięki czemu przez parę tygodni mówiło się o tym, że Sir Alex Ferguson jest nim ponoć mocno zainteresowany.
Historie Davida De Gei i Vicente Guaity są bardzo podobne. Obaj byli na początku sezonów trzecimi bramkarzami swoich klubów i nie mieli szans na regularną grę, a obaj nagle zadebiutowali w Lidze Mistrzów, po czym już do końca sezonów byli podstawowymi bramkarzami swoich zespołów. Tyle, że po tym zakręconym sezonie w Atletico, władze klubu z Madrytu zaufały De Gei i postanowiły nikogo nowego nie kupować. Niestety takim poparciem w swoim klubie nie cieszył się już Guaita. Unai Emery chyba najwyraźniej dalej nie ufa wychowankowi swojego klubu, czego dowodem jest sprowadzenie swojego ulubieńca z Almerii, Diego Alvesa. Mając w bramce Guaitę, na ławce Moyę, a jako trzeciego bramkarza zdolnego ponoć Cristiano Pereirę, na pewno nie moglibyśmy narzekać na obsadę bramki. Poza tym kto wie, może w międzyczasie znów objawiłby się światu jakiś anonimowy bramkarz? Emery jednak rozegrał to zupełnie inaczej. Jasne, Brazylijczyk to świetny bramkarz, a trzy miliony euro to moim zdaniem bardzo mało jak na zawodnika tej klasy. Gdyby jednak bliżej się przyjrzeć tej sytuacji, to łatwo można dojść do wniosku, że są to pieniądze wyrzucone praktycznie w błoto.
Jeśli założymy, że Guaita będzie pierwszym bramkarzem, a Alves rezerwowym, to chyba nie trzeba nikomu udowadniać, jak beznadziejnie postąpił Emery. Nie lepiej byłoby wydać te trzy miliony na bocznego lub środkowego obrońcę? Załóżmy jednak teraz, że to Alves wskoczy między słupki, za to Guaita wyląduje na ławce rezerwowych. Były menedżer Almerii po raz kolejny pokazałby wtedy, że kieruje się niestety nie tylko umiejętnościami swoich podopiecznych, ale także własnymi sympatiami. Chociaż Brazylijczyk w kolejnym sezonie z rzędu zebrał bardzo dobre recenzje, to jednak Hiszpan przecież wcale od niego nie odstaje. Zresztą, czy byłoby to fair w stosunku do samego Guaity? Przecież gdyby nie on, to Valencia mogłaby zapomnieć o dosyć udanym przecież występie w Lidze Mistrzów, czy też o trzecim miejscu w Primera Division. W poprzednim sezonie pokazał, że ma ogromne możliwości, a tak jak pisałem, przykład De Gei tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że powinno mu się zaufać i na niego postawić. Tymczasem choć Guaita uratował posadę Emery’emu, uratował podium Valencii, to w nagrodę dostaje informację, że do klubu sprowadzony zostaje na jego pozycję piłkarz, który ma ambicję znaleźć się w reprezentacji Brazylii. Oczywiście dzięki regularnej grze w Valencii.
Teraz Vicente Guaita z jednej strony może nazwać się farciarzem, bo przecież rok wcześniej wykorzystał swoją szansę, którą otrzymał od losu, ale z drugiej strony może nie uzyskać poparcia Emery’ego, przez co mógłby stać się kolejną ofiarą przedziwnych decyzji tego szkoleniowca.
AREK STELMACH