– Przez całe wakacje wstawałem o 8 rano i trzy razy dziennie ćwiczyłem. Byłem konsekwentny. Czasami miałem dzień przerwy, ale nie dlatego, że się leniłem. Nie było myśli typu „a, dziś to sobie poleżę”. Nawet, jeśli czasami padałem ze zmęczenia, to zaraz mówiłem sobie „Krzychu, parę dni zostało do mistrzostw, inni na pewno trenują, a ty co?”. Jak nie ma motywacji, to najlepiej odpalić sobie kilka filmików. Oglądasz i za chwilę mówisz: „kurde, muszę to powtórzyć – mówi Krzysztof Golonka, świeżo upieczony mistrz świata w pokazach Freestyle Football. Spotkaliśmy się z nim kilka dni temu i pomyśleliśmy, że fajnie byłoby, gdyby specjalnie dla Weszło podzielił się swoimi wrażeniami z turnieju w Pradze.
Zawsze miałem założenie i chyba gdzieś już to mówiłem, że nie przestanę trenować, póki nie zostanę mistrzem. Od razu więc prostuję: cały czas będę trenował. To nie jest tak, że wygrałem najważniejszy turniej i teraz będę tylko jeździł na pokazy. Na pewno nie. Czołówka już pewnie zaczęła ćwiczyć, żeby za rok się odgryźć.
Bez szopek
Na początku nie wyglądało to za ciekawie. Brałem udział w kwalifikacjach i robiąc tzw. sprężynkę, czyli trick, w którym leżę na plecach i podbijam piłkę podeszwami, coś mi strzeliło w kolanie. Chyba za słabo się rozgrzałem. Kupiłem od razu jakieś maści, zacząłem smarować. Do tego jeszcze leki uśmierzające. Niby pomogło, ale trochę mi to przeszkadzało. Na siedząco nie mogłem za bardzo zginąć nóg.
Ogólnie turniej odbywał się obok stadionu Slavii Praga, na boisku lekkoatletycznym. Zabawna sprawa, bo w tym samym miejscu i czasie rozgrywały się tam też mistrzostwa świata w… freezbee. To te latające talerze, które rzuca się psom, jakby ktoś nie wiedział. Oni zajęli murawę, my mieliśmy do dyspozycji bieżnię. Z jednej strony fajnie bo byliśmy nieograniczeni. Z drugiej – jak jest scena zamiast bieżni, to można zrobić jakąś grę świateł, coś pokombinować. No, ale ogólnie łatwiej jest chyba na bieżni. Przecież większość z nas na co dzień trenuje pod domem albo na boiskach tartanowych.
Oficjalne mistrzostwa świata w trickach piłkarskich organizuje czeska i światowa federacja. We wtorek zaczynają się kwalifikacje, a całość kończy się w niedzielę. W sumie jest 200 zawodników. Każdy, kto zrobił jakiś filmik, zaistniał na scenie, może w nich wystąpić. Nie ma przypadkowych osób, które przyjdą i zaczną tylko podbijać. Takie szopki nie wchodzą w grę. Pamiętam, że w Polsce różnie z tym bywało. Na jednym z turniejów był nawet ktoś, kto z podbijaniem miał problemy i ostatecznie dostał notę „-2”, mimo że skala była oczywiście od 1 do 10.
Startujemy w trzech konkurencjach. Pokazy indywidualne, pokazy dwuosobowe i battle, czyli tzw. walka, gdzie gra się system pucharowym, a bardziej niż show liczy się tutaj trudność tricków. Nie jest to moja mocna strona, choć tegoroczne dojście do ćwierćfinału uważam za bardzo dobre.
Benny Hill, Mortal Kombat i Rebecca Black
Układ muzyczny, dzięki któremu wygrałem pokaz indywidualny miałem gotowy już trzy miesiące. Wałkowałem go non stop 3-4 godziny dziennie. Puszczanie muzyki, próba układu, wyrzucanie piłki, kopanie po ścianach. Na tym poziomie warto podpatrywać innych, ale też warto wymyślać coś innego. Bo to musi zaskakiwać. Podpatrywałem taniec breakdance. Większy nacisk położyłem na tricki akrobatyczne. Kilka tricków zaciągnąłem też od japońskich karateków.
Podpatrywałem też taniec poping & locking. Tam bardzo wyraźnie słychać bity. Łatwo jest wtedy dopasować tricki do rytmu. Układ na kilka części. Najpierw cała pierwsza minuta to rytmiczne tricki w takt muzyki. Poszło nieźle. Potem muzyka trochę się uspokajała, tak żeby zbudować napięcie. Robiłem w tym momencie tricki, które pokazywałem już m.in. w „Mam Talent”. A na koniec postawiłem już na typowy show. Znalazłem w Internecie taki fragment „Its’ all about control, creativity and style”. Akurat tak się złożyło, że to słowa wypowiedziane przez jednego z freestyle’owców, który zasiadał tego dnia w jury. Dokładnie w tym samym momencie poszła też muzyka z Benny’ego Hilla. Ja wtedy siedziałem sobie na podłodze i robiłem żonglerkę. Chodziło o to, żeby zrobić to z jajem. To musiało być show. Najbardziej zadowolony byłem chyba z połączenia akrobatycznego, szybkim przeskoku z pompki na nogi.
W piątek w nocy dowiedzieliśmy się, kto przeszedł do następnej rundy. Ten pokaz kwalifikacyjny wystarczył na 7. miejsce. Dobrze, że znalazłem się w pierwszej dziewiątce, bo swój pokaz miałem już wieczorem, gdy były większe emocje. Czułem, że jest jakaś szansa. Naprawdę długo ćwiczyłem ten układ. Przez całe wakacje wstawałem o 8 rano i trzy razy dziennie ćwiczyłem. Byłem konsekwentny. Czasami miałem dzień przerwy, ale nie dlatego, że się leniłem. Nie było myśli typu „a, dziś to sobie poleżę”. Nawet, jeśli czasami padałem ze zmęczenia, to zaraz mówiłem sobie „Krzychu, parę dni zostało do mistrzostw, inni na pewno trenują, a ty co?”. Jak nie ma motywacji, to najlepiej odpalić sobie kilka filmików. Oglądasz i za chwilę mówisz: „kurde, muszę to powtórzyć”.
W finale wszystko poszło po mojej myśli, choć zaraz… Może nie do końca. Po prostu pomyliłem kolejność. Ale wiem to tylko ja. Nigdzie tego układu wcześniej nie prezentowałem, więc nikt się nie kapnął. Widowiskowe było zwłaszcza ostatnie 50 sekund. Po wspomnianym już Benny’m Hillu zrobiłem małe fatality, czyli wstawiłem element z Mortal Kombat. W momencie, gdy było słychać „Let’s time to…”, nagle włączała się Rebecca Black i piosenka „Friday”, a ja skakałem na skakance i podbijałem piłkę głową.
Awantura z sędziami
Przed ogłoszeniem wyników cały czas chodziłem i zastanawiałem się, czy będę na podium. Miałem świadomość, że układ nie był zły. Niektórzy dużo mieli dropów, czyli momentów, kiedy piłka spada. U mnie ani razu nie spadła. Wszystko wyglądało na zaplanowane. Może nie wszystko było, ale wyglądało. I myślałem: może ta trójka będzie. Przy wynikach sędziowie brali pod uwagę kreatywność, trudność tricków i flow, czyli muzykę plus rytm. Czułem, że w każdym z kryteriów jakoś daje sobie radę, szczególnie z trzeciego byłem bardzo zadowolony. No, ale nutka niepewności była. Kiedy w końcu ogłosili, że wygrałem, byłem w szoku. Spełnienie marzeń. Zresztą ledwo odebrałem jedną nagrodę, a już wywołali mnie po raz drugi. Zapomniałem, że startowałem też w pokazach podwójnych, a tam z kolegą zajęliśmy trzecie miejsce.
Aha, poza trzema wspomnianymi przeze mnie konkurencjami była też czwarta dodatkowa. Chodziło o zrobienie najmocniejszego combo z trzech tricków. Trochę się przy tym namieszało, bo pewien Włoch koniecznie chciał pokazać swój charakterek.
Na początku, kiedy każdy ma siedem prób i mówi sędziemu, jakie combo będzie robić, on zaczął wskazywać na każdego sędziego palcem i robił ich ulubione tricki. Np. były mistrz świata z Francji jest znany z tego, że robi efektowne rzeczy rękami, więc ten Włoch zrobił to samo. Wszystko na pełnych obrotach, tak żeby ich wyśmiać. Na koniec stwierdził „teraz czas na prawdziwy Freestyle” i zrobił takie combo, że wszystkim szczęka opadła. Za pierwszym razem mu siadło. Potem wziął piłkę i rzucił w namiot sędziów. Chciał pokazać, że jest kozakiem. Taki ma charakter. Oczywiście wybuchła awantura i za wiele w tym turnieju już nie zdziałał. No, ale combo zrobił kapitalne. Niektórzy stawiają kamerę przed domem i nagrywają coś takiego miesiąc. On to zrobił za pierwszym razem.
Umiesz grać w piłkę?
Do siebie, do Tęgoborzy wróciłem w poniedziałek. Okazało się, że wszyscy już wiedzą. Wrzuciłem coś wcześniej na Facebooku, ale nie myślałem, że tak szybko się to rozprzestrzenia. Jeszcze bardziej zaskoczony byłem, gdy pojechałem do mojego menedżera. 12-letniego kolegi, który mieszka w tym samym budynku, co sala, na której trenuje. Śmieję się, że to mój menedżer, bo otwiera mi halę i siłą rzeczy często mi towarzyszy. Przywiozłem mu czekolady studenckie z Czech, a on sprowadził grupkę 15 dzieciaków z transparentem „Witamy mistrza”. Frajda niesamowita.
Na razie jeszcze nie myślałem, jakie sobie teraz wyznaczę cele. Może turniej Red Bulla x Fighters? Startowałem w nim dwa lata temu, ale poległem. To był czas, kiedy przygotowywałem się do “Mam Talent”. Ciężko było to pogodzić. Spróbuję więc może za rok, zobaczymy.
Generalnie chciałbym, żeby ten mój ostatni sukces otworzył jakąś koleją furtkę. Tak, jak „Mam Talent” przełożył się na Polskę, tak tytuł mistrza świata da mi może jakieś szanse wyjazdów za granicę. W sobotę np. jadę na pokaz dla pewnej włoskiej firmy. Wcześniej miałem zapytanie z Abu Dhabi, ale nie wypaliło. Oni dali mi dwa tygodnie na ogarnięcie wszystkich spraw, a przecież samo wyrobienie wizy zajmuje jakiś czas. Do Indii bez szczepienia też nie chciałem jechać. Już z Egiptu wróciłem z klątwą egipską. Ł»ywność, którą tam spożyłem przełożyła się na częste wizyty w toalecie. Trzeba było swoje odsiedzieć.
Za dwa tygodnie zagram natomiast w meczu TVN – Politycy. 4 września na Legii. W tamtym roku udało się zaliczyć niezły występ, zobaczymy jak będzie teraz. Fajnie byłoby powtórzyć wyczyn sprzed roku. To znaczy – wejść na półtorej minuty, raz dotknąć piłkę i strzelić gola na 3:3. Do dziś nie zapomnę, jak podszedł do mnie trener i w 89. minucie zapytał: „Umiesz grać w piłkę?”. Potem był już tylko szał. Nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć. Mimo że praktycznie nikt mnie nie znał, to wszyscy gratulowali i klepali po plecach. Kto konkretnie? Już nie pamiętam, w takim byłem szoku. Już wtedy dostałem zapewnienie, że w tym roku też zagram.
WYSŁUCHAŁ PAWEŁ GRABOWSKI