Historia pewnego hipisa

redakcja

Autor:redakcja

19 sierpnia 2011, 01:15 • 5 min czytania

W młodości nosił długie włosy, palił skręty i grał na gitarze. Był lekkoduchem. Futbol traktował, jako weekendową rozrywkę i nie wiązał z nim przyszłości. Na treningi kopenhaskiego Fremad Amager przychodził rzadko, jeśli już to mocno „niewyspany”, a i tak grał w pierwszym składzie. Trenerzy przymykali oko na pewne sprawy, bo wiedzieli, że chłopak ma duży talent. Próbowali na niego wpłynąć, przemówić do rozsądku, ale bez skutku. On sam nie ułatwiał im zadania. Wolał imprezy. Led Zeppelin, The Doors, Bob Dylan i koledzy z Christianshavn – to było jego życie.

Historia pewnego hipisa
Reklama

Od razu uprzedzamy, że nie jest to wstęp do kolejnej historii z cyklu: „przegrałem w życie”. Nie, akurat jemu wiedzie się całkiem nieźle. W 2005 roku ten lekkoduch pływał już jachtem Romana Abramowicza u wybrzeży Sardynii. Hipisowskie ciuchy zamienił na elegancki garnitur, zamiast jointów popalał kubańskie cygara, a jego zawodowe osiągnięcia tak rozpaliły wyobraźnię rosyjskiego miliardera, że ten zaproponował mu pracę u siebie, w Chelsea. Za bagatela – 2 miliony funtów rocznie. Jeżeli jeszcze nie wiecie kim jest ten chłopak ze zdjęcia, to może tę zagadkę pomoże wam rozwiązać jego aktualna fotografia:

Reklama

Jak widzicie, nie jest to Jim Morrison, ani nawet Karol Strasburger. To Frank Arnesen. Dyrektor sportowy HSV Hamburg, 52-krotny reprezentant Danii. Facet z ciekawą przeszłością, a być może jeszcze ciekawszą przyszłością. Swoje frywolne podejście do życia w młodości opisał, piórem duńskiego dziennikarza – Jensa Andersena, w biografii „Frankie Boy”. Stamtąd też się dowiadujemy, że gitarę i używki odłożył dopiero po interwencji ojca, również byłego piłkarza. – Przez ponad rok we Fremad Amager nie robiłem kompletnie nic. Chciałem nawet dać sobie spokój z piłką, ale na szczęście w porę zainterweniował mój ojciec, John Arnesen – czytamy.

I była to słuszna decyzja. Wystarczyło, że skupił się na piłce i jego kariera nabrała błyskawicznego rozpędu. We Fremad Amager strzelał gola za golem i wieku 19 lat był już w Ajaxie Amsterdam. Do Holandii trafił razem z Sorenem Lerby’m. Spędził tam sześć lat, wydoroślał, wypromował się i jak utrzymuje – to w Amsterdamie wypalił ostatniego papierosa.

– On tak naprawdę nigdy się nie zmienił. Nie w stu procentach. Zawsze chodził własnymi ścieżkami, miał swój świat. Był takim chłopakiem z bohemy. Ożenił się z Kate, dziewczyną, którą poznał na imprezie, w 1970 roku. Oczywiście teraz jest bardzo poważnym człowiekiem, uznanym dyrektorem sportowym, ale w jego iPodzie dalej gra Bob Dylan i Neil Young – opowiadał po publikacji książki Jens Andersen.

Drugie życie Franka rozpoczęło się w 1994 roku, kiedy został dyrektorem sportowym PSV Eindhoven. Wsławił się tam kilkoma genialnymi transferami, które zbudowały jego markę. Romario, Ronaldo, Jaap Stam, Ruud van Nistelrooy, Arjen Robben – to najgłośniejsze z nich. Szybko okazało się, że Duńczyk ma do zaoferowania coś więcej, niż tylko piłkarskie mądrości, nabyte przez lata gra na najwyższym poziomie. Tym czymś jest dobre oko. Dobro oko do talentów. Po 10 latach pracy w PSV opuścił Holandię.

Do Chelsea polecił go legendarny skaut i bliski współpracownik Abramowicza, Piet de Visser. Był tylko jeden, wcale niemały, problem. Otóż gdy rosyjski magnat zaczął marzyć o Arnesenie, ten akurat był związany kontraktem z Tottenhamem. Duńczyk, kuszony bajeczną tygodniówką powiedział więc głośno: „chcę odejść do Chelsea”. W odpowiedzi usłyszał od prezesa Tottehnamu krótkie i wymowne zdanie: „You are suspended”. Ale długo nie rozpaczał. Już trzy tygodnie później, w śródziemnomorskiej scenerii, mógł z bliska przyjrzeć się grubości portfela Abramowicza, bawiąc się na jego jachcie. Następnie tę grubość odczuł na własnej skórze. Rosjanin wykupił go z White Hart Lane za 5 milionów funtów (niektóre źródła mówią nawet o 8 milionach). – Tottenham jest rozczarowany moją postawą? To bardzo dobrze. Martwiłbym się gdyby nie był, bo to by oznaczało, że im na mnie nie zależało – powiedział na odchodne dziennikarzowi Daily Mail.

W Chelsea chcieli go wszyscy, oprócz Mourinho. Na początku obaj nie wchodzili sobie w paradę. Duńczyk odpowiadał wyłącznie za rekrutację zawodników i wdrożenie nowego systemu szkolenia do akademii piłkarskiej. – Będę dążył do tego, by co roku do pierwszej jedenastki wchodził co najmniej jeden wychowanek naszej akademii – przekonywał. Rzeczywistość jednak brutalnie zweryfikowała te słowa. Owszem, juniorzy Chelsea należeli do krajowej czołówki, w poprzednim sezonie zdobyli nawet młodzieżowe FA Cup po raz pierwszy od 1961 roku, ale żaden z wychowanków nie przebił się na dobre do pierwszego składu. Na dobre, bo po kilka epizodów zaliczyli: Gael Kakuta, Jose McEachran, Jeffrey Bruma czy jeszcze paru innych młokosów. Ale żaden z nich nie wygrywał Chelsea meczów.

Z kolei konflikt z Mourinho zaczął narastać w momencie, gdy Arnesen przejął kontrolę w klubie nad wszystkimi transferami. Obaj panowie mieli odrębne wizje budowy zespołu. W dodatku Portugalczyk zarzucał Frankowi, że ten na siłę próbuje upchnąć na Stamford Bridge kilku piłkarzy z PSV, z Alexem na czele. Ten mariaż nie mógł trwać długo. W końcu posadę stracił „The Special One”, zaś Arnesen wytrwał w Londynie aż do czerwca tego roku.

Bezrobocie mu nie groziło, bo momentalnie zgłosił się po niego niemiecki HSV Hamburg. Tam robi dokładnie to samo, co w Chelsea. Wyciąga utalentowanych juniorów ze szkółki „The Blues” i ściąga ich do pierwszego zespołu. Z tym, że teraz już do pierwszego zespołu HSV. Stąd transfery Michaela Mancienne, Gokhana Tore, Jacopo Sali i Jeffreya Brumy. Zna ich doskonale, podobnie jak nowy dyrektor techniczny Hamburga – Lee Congerton, również ściągnięty ze Stamford Bridge.

– Jestem pewien, że z HSV osiągnę sukces, ale potrzebuje trochę czasu. Zamierzamy dać z siebie wszystko, wiedząc, że porażka jest częścią tej gry. Tyle że można przegrać na kilka sposobów. Na przykład, grając po prostu źle, lub – grając dobrze – powiedział po podpisaniu kontraktu.

Na przeprowadzce do Niemiec stracił niewiele. Jego umowa gwarantuje mu roczne wpływy na poziomie 2 milionów euro. Misja budowy wielkiego Hamburga za stosunkowo niewielkie pieniądze wystartowała. I albo Arnesen udowodni, że jest najlepszy w tej branży, albo rozmieni swoją renomę na drobne. A jeśli sprawdzi się ten drugi wariant, to wówczas będzie mógł już wrócić do Kopenhagi, wyjąć z szafy gitarę i zagrać żonie przy kominku coś z klasyki. Na przykład „Things have changed” Boba Dylana.

JAKUB POLKOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama