Saga, saga i jeszcze raz saga

redakcja

Autor:redakcja

22 lipca 2011, 00:34 • 6 min czytania

Anglicy, pod tą swoją flegmatyczną skorupą, dżentelmeńskimi zachowaniami, szykownym językiem i generalnie (w ich mniemaniu) wyższą kulturą, skrywają chęć do ciągłego zaskakiwania, dostarczania wielkich emocji i przede wszystkim szafowania dramaturgią. Widać to najbardziej ostatniego dnia letniego i zimowego okienka transferowego – wysyłają helikoptery nad ośrodki treningowe, reporterom każą stać przed stadionami, kibiców wabią wizją rekordowych umów, wśród nich siejąc jeszcze te absurdalne plotki. Ronaldinho wylądował na Heathrow, Sneijder wsiadł do taksówki w Manchesterze… i tak dalej.
Tego lata będzie gorzej. Zresztą już się zaczęło budowanie dramaturgii pod ten ostatni, najbardziej dramatyczny dzień okienka transferowego. By nakręcić opinię publiczną na spędzenie kilkunastu godzin przyklejonych do monitorów telewizyjnych i komputerowych tworzy się piłkarsko-transferowe sagi. Wystarczy plotka, wystarczy żartobliwa sugestia agenta, gdzieś zasłyszana wieść, błąd w tłumaczeniu z zagranicznego serwera… i się zaczyna. Najpierw sagę przejścia zawodnika z klubu A do B trzeba rozkręcić – pisze się więc o jego związkach z tym klubem, kłopotach rodzinnych, lub konflikcie z wciąż obecnym trenerem. Potem przekręca się słowa, szuka drugiego dna, a negację bądź milczenie traktuje się jak potwierdzenie doniesień. Nikt nie twierdzi, że to media kreują większość takich transferów, ale na pewno można śmiało przyjąć, że do nich należy cała ta krecia robota rozkręcenia otoczki gabinetowych rozmów prezesów, agentów i piłkarzy. I wkurzania normalnych ludzi.

Saga, saga i jeszcze raz saga
Reklama

Raz jeszcze więc warto powtórzyć – tego lata będzie gorzej. Już teraz kibice Premier League muszą walczyć o to, by z lodówki nie wyszedł Modrić, Tevez lub Fabregas, a i tak pewnie zaatakuje ich z opakowania po płatkach Harry Redknapp, ostro twierdzący, że jego błyskotliwy rozgrywający nie jest na sprzedaż. Zresztą nie można tego ograniczać do osób Chorwata, Argentyńczyka i Hiszpana, którzy, po prawdzie, sami są sobie winni całemu zamieszaniu jakie otacza ich potencjalne transfery do Chelsea, gdziekolwiek poza Anglią i Barcelony odpowiednio. Warto się tym dramatycznym i coraz nudniejszym serialom produkcji angielskiej przyjrzeć, by oszczędzić sobie czasu w ostatnim dniu sierpnia.

Wiecie co oznacza w szeroko pojętej terminologii imprezowej „angielskie wyjście”? Niezależnie czy jest to prywatka, domówka, dyskoteka, wystawa, wernisaż czy mordownia – chodzi o opuszczenie towarzystwa bez żadnego ostrzeżenia, sygnału czy słowa pożegnania. Jak stoisz, tak wychodzisz. I choć termin ten został wymyślony przez szyderczych Francuzów, to i tak Anglikom musi się krew gotować, jak widzą, że mistrzem w ich dyscyplinie narodowej jest… Argentyńczyk, Carlos Tevez.

Reklama

On to potrafi najlepiej. Zwykły czwartek, może być lato, może i zima, nic nie gra, deszcz siąpi w Manchesterze, gazety nie mają o czym pisać… znaczy, że zaraz Tevez powie, że chce odejść bo tęskni za rodziną, a w ogóle tam to jest jedna porządna knajpa, on nie zna języka i jeszcze nie jest prezesem klubu. A jak już jest kapitanem, to powinien być też trenerem, ponieważ Mancini albo go za szybko zmienia, albo przemęcza na treningach, albo w ogóle nie ma między nimi nici porozumienia.

Władze City już wiedzą jak się w takich sytuacjach zachowywać, najlepiej machnąć ręką, coś tam obiecać w systemie premiowania i już na przesympatyczną twarz bohatera wraca uśmiech. Jestem przekonany, że gdy Corinthians wycofywali się z ofertą za Teveza to mieli na Eithad Stadium ubaw po pachy – kolejne dziecinne zachowanie ich kapitana udało się opanować. Argentyńczyk równie szybko jak wyszedł musi wrócić, choć jego agent kombinuje jak może, by w Mediolanie jeszcze raz przemyśleli sens zatrudnienia napastnika. To sygnał, że saga trwać będzie do samego końca, a o tak zwanym żądaniu transferu przez Teveza jeszcze nie raz usłyszymy.

Podobne problemy jak Roberto Mancini ma Harry Redknapp w Tottenhamie. Skostniałej i podstarzałej Chelsea zachciało się reformy ich przewidywalnej linii pomocy, a szukać nie musieli daleko – wystarczyło wykupić dniówkę na metro w Londynie i umówić się na mieście z Luką Modriciem. Chorwat jeszcze bardziej do The Blues zapałał miłością, gdy okazało się, że od nowego sezonu zespół poprowadzi gość niewiele od niego starszy, Andre Villas-Boas. Portugalczyk nawet nie udaje, że zawodnik pokroju Modricia mu się przyda i, jakby na złość działaczom (którzy obiecali finalizację trzech transferów jeszcze przed wyjazdem do Azji), na drugą połowę sparingu ze zbieraną naprędce jedenastką Malezji nie wystawił żadnego rozgrywającego. Efekt był taki, że, choć bramka dla Chelsea padła, ludzie na trybunach zasypiali, a wściekły na kopaninę menedżer szybko uciekł do hotelowego pokoju.

Harry Redknapp to jednak twardy przeciwnik, zwłaszcza, że ma pełne poparcie Daniela Levy’ego, prezesa klubu z Londynu. Modrić więc próbuje wszystkiego – mówi o perspektywie walki o mistrzostwo, która przed nim jest w Chelsea, o tym co już dokonał w Tottenhamie, o klasie swoich przyszłych kolegów z drużyny i o Lidze Mistrzów. Ze Stamford Bridge lecą kolejne oferty na coraz wyższe sumy, ale odpowiedź jest zawsze ta sama – Chorwat nie jest na sprzedaż. Wielu traktuje buńczuczne wypowiedzi Redknappa o zatrzymaniu Modricia jako zwykłą chęć ubicia rekordowego transferu.

– Dobra, damy wam 30 milionów funtów.
– Nie.
– 35?
– Nie, on nie jest na sprzedaż.
– 40?
– No a co mówiłem ostatnio?
– 45?
– Gdzie mam podpisać?

Zapowiadają się więc nerwowe ostatnie godziny na Stamford Bridge, a przez następny miesiąc do facebookowej grupy ‘Free Luka Modrić’ dołączy znacznie więcej niż te dotychczasowe dwa tysiące osób. Usłyszymy więc pewnie w tej sadze oskarżenia o niewolnictwie, dyskusje nad rzeczywistą wartością Chorwata (a kogo to jeszcze obchodzi?), prognozowanie zmian w systemie Chelsea z Modriciem i Tottenhamu bez rozgrywającego. Redknapp nadal się będzie oburzał, Villas-Boas żądał, a kibice irytowali, by wszyscy zgodnie na koniec sierpnia wyglądać helikoptera z bohaterem na pokładzie. Tylko w jakim kierunku się on uda?

I wreszcie ostatnia, ale najdłużej ciągnąca się saga – ściąganie Fabregasa do Barcelony. Czego my już o tym nie słyszeliśmy? Były wynurzenia zawodnika, jego agenta, jego ojca, jego przyjaciół, jego znajomych i jego psa o tym jak wiele znaczy dla niego klub ze stolicy Katalonii. Było wciąganie na Fabregasa koszulki Barcelony, było pozowanie Puyola z jego zdjęciem w ośrodku treningowym Arsenalu przed ostatnim finałem Ligi Mistrzów. Teraz faktycznie brakuje tylko tego, by misja specjalna Valdesa i Iniesty skończyła się porwaniem bohatera całego zamieszania z wycieczki szkolnej zorganizowanej przez Arsene Wengera. Paradoksem jest, że całe to pajacowanie zawodników Barcelony w sprawie transferu Fabregasa doprowadziło do nienawiści na linii kibice Arsenalu – ekipa Guardioli. Dwa zespoły, których styl gry najczęściej się porównuje, których filozofie mają być najbliższe, dzieli więcej niż kiedykolwiek. Nigdy stwierdzenie, że Arsenal to druga Barcelona nie było bliższe obelgi w ocenie fanów klubu z Londynu.

Nikt nie wie jak i kiedy to się skończy. Nikt nawet nie jest pewny tego, że Fabregas jest Barcelonie potrzebny. Wyobrażacie to sobie? Zawodnik, który asystować nie tylko potrafi, ale czyni to seryjnie i rekordowo może usiąść na ławie? Przecież on w Arsenalu zwykł być wpuszczany na boisko na kwadrans, byle tylko odmienić niekorzystne losy spotkania. Kiedyś z Aston Villą wszedł, strzelił z wolnego, podał idealnie i już go ściągał Wenger z murawy. Francuz o Fabregasa na pewno będzie bił się do ostatniej kropli krwi, do momentu w którym i on sam uwierzy, że to stracona sprawa. Coraz więcej osób twierdzi, że w tym samym momencie poda się on do dymisji, tak wiele może znaczyć decyzja jego zawodnika o odejściu. Zresztą ma to sens, zwłaszcza w okresie, gdy jego najlepsi zawodnicy są kuszeni ofertami z klubów, które faktycznie wygrały coś w ostatnich sześciu sezonach.

Czy możliwe jest, by jeszcze jeden zawodnik dołączył do tego zacnego grona? Wesley Sneijder już od kilku tygodni jest łączony z Manchesterem United, Samir Nasri może być bohaterem głośnego transferu do City, a Charlie Adam już zdążył strzelić premierowe bramki dla Liverpoolu, ratując się przed nerwowym latem. Media jednak wciąż nakręcają, wciąż szukają i łączą piłkarzy z klubami, by zapełnić czymś czas w wieczornym wydaniu Sky Sports News lub szpalty na stronach sportowych The Sun. Muszą jednak z wyolbrzymianiem wymienionych sag uważać, by nie przedobrzyć – w końcu nawet i najbardziej cierpliwy kibic sagą się zadławi i do ostatniego dnia sierpnia nie wytrzyma. A liczy się każdy potencjalny naiwniak…

Michał Zachodny

Najnowsze

Ekstraklasa

Fenerbahce zaakceptowało dwie oferty z Polski. Znaleźli już następcę

Braian Wilma
7
Fenerbahce zaakceptowało dwie oferty z Polski. Znaleźli już następcę
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama