Józef Wojciechowski jest na swój sposób rozkoszny. – Myślę o Lidze Mistrzów. Co to za satysfakcja z mistrzostwa Polski? Jeśli jeszcze zdobylibyśmy je byle jak, jak w tym roku Wisła? – spytał w wywiadzie z „Gazetą Wyborczą”.
Wisła – owszem – grała dość nędznie, ale jednak mniejszym wstydem jest grać w lidze nędznie i zająć w niej pierwsze miejsce niż grać jeszcze dziesięć razy nędzniej i zająć siódme. To ci dopiero – Wojciechowski, który nie zdołał nawet awansować do ekstraklasy (wywalił Waldemara Fornalika, kupił licencję), a o mistrza gra rok w rok i rok w rok kończy się to tak, że w pewnym momencie trzeba się bronić przed spadkiem, pyta: – Taki mistrz? A po co?
Szanowny pan Józef ma jak na razie tylko jedno osiągnięcie – wywalczenie Pucharu Weszło w sezonie 2010/2011 – ale bagatelizuje zdobycie tytułu przez Wisłę. On na takie byle co by patrzeć nie mógł, dla niego mistrzostwo to będzie tylko nieznaczący epizod w drodze do Ligi Mistrzów.
Ciekawe. Józef Wojciechowski po latach zbierania batów w polskiej lidze zaczął się zastanawiać: – A w zasadzie, to niby po co ja miałbym taką gównianą ligę wygrać?
To jak z dziewczynami. Te, które nas nie chcą, są z reguły głupie, puste, wcale nie takie ładne, jak się początkowo wydawało, irytujące i w zasadzie niegodne zainteresowania.
Zazwyczaj kończy się to wyznaniem: – Tak naprawdę to ja jej nigdy nie chciałem!
I Wojciechowski też mistrza nie chciał. Zawsze chciał być siódmy.