Na pozór wszystko gra. Drużyna, jak na swoje możliwości i letnie przebudowy, wykręca wyśmienite rezultaty. Trener zbiera pochwały za wzorowe przygotowanie zespołu, umiejętność odnalezienia się w realiach meczowych i realizację założonych celów. Młodzi piłkarze bez kompleksów wchodzą do składu, a ich wartość pęcznieje z tygodnia na tydzień. Jest niestety jedno, całkiem spore, “ale” – Thomas Tuchel znakomicie sprawdza się tylko od pierwszego do ostatniego gwizdka, bo gdy opuszcza ławkę rezerwowych, znów wchodzi w konflikty ze wszystkimi dookoła.
O tym, że Tuchel to trener-dyktator, despota nieprzepadający za stawiającymi opór jednostkami, wiadomo nie od dziś. W Moguncji, gdzie wcześniej prowadził lokalne FSV, tolerowali to bez mrugnięcia okiem, bo i Niemiec wykręcał wyniki grubo ponad stan wprowadzając nawet zespół do europejskich pucharów. I choć pod kątem sportowym nikt nie miał mu nic do zarzucenia, to do rozstania doszło w atmosferze niesmaku. Ówczesny opiekun zespołu ręcznik rzucał z dnia na dzień, bez jakiejkolwiek zapowiedzi i ostrzeżenia. Stwierdził że jest zbyt przemęczony, by wciąż prowadzić zespół i musi odpocząć. Nie dokończył więc swojej misji – ławkę trenerską opuszczał na rok przed końcem kontraktu.
Teraz znów wiele wskazuje na to, że na 12 miesięcy przed wygaśnięciem umowy przekaże zespół w inne ręce. Z tą różnicą, że nie z jego woli, a z woli zarządu.
Gdy Tuchel przeprowadzał się do Dortmundu, władze BVB dostały cynk z Mainz, że współpraca z tym trenerem to sprawa niezwykle szczególna i skomplikowana zarazem. Że owszem – można mu powierzyć piłkarzy i los drużyny, ale relacje na linii szkoleniowiec – szatnia – włodarze wcale nie muszą należeć do sielankowych. Mówiąc wprost: Borussia została ostrzeżona przed nieugiętym hegemonem.
Początek był jednak bajkowy, bo Tuchel rozsypaną drużynę objętą po Kloppie szybko scalił i wykręcając rekordową liczbę punktów mistrzostwa kraju nie zdobył tylko przez niewiarygodnie skuteczną formę Bayernu. Szybko odbudował chwilowo podupadłą ekipę, przywrócił do formy kluczowych zawodników, a po pierwszym udanym sezonie okazało się, że znów będzie musiał budować od nowa. Kręgosłup zespołu w osobach Hummelsa, Guendogana i Mchitarjana prysnął z Dortmundu, a na Signal Iduna Park trafił cały tabun piłkarzy tak młodych i utalentowanych, jak i niedoświadczonych i nieokrzesanych. W tych warunkach znów kapitalnie odnalazł się Tuchel – na kilkanaście dni przed końcem sezonu trzyma się na ligowym podium, ma za sobą ćwierćfinał Ligi Mistrzów, a przed sobą – finał Pucharu Niemiec z Eintrachtem Frankfurt. Przy dobrych wiatrach więc wykręci wynik zdecydowanie przerastający oczekiwania. A pamiętać w tym wszystkim należy przecież, że choć Borussia zostawiła latem sporo kasy na rynku transferowym, to z dwoma wielkimi transferami w osobach Goetze i Schuerrlego (nota bene przeprowadzanymi bez zgody Tuchela) – spektakularnie przestrzeliła.
Im jednak głębiej w las szły relacja trenera z otoczeniem, tym coraz bardziej ponury klimat przybierały. Zaczynało się od konfliktów i nieporozumień drobnych – zimą na przykład do klubu trafił młodziutki Alexander Isak, o czym Tuchel dowiedział się praktycznie witając go w bramie. Innym razem szkoleniowiec poróżnił się zaś ze Svenem Mislintatem, szefem skautów. I gdy najpierw pojawiła się informacja, że Tuchel w półfinałowym meczu krajowego pucharu przeciwko Bayernowi gra o swój nowy kontrakt, wydawało się że ewentualne zwycięstwo zakopie wszelkie topory i toporki wojenne, a sytuacja ulegnie poprawie.
Nic bardziej mylnego. W kluczowym momencie sezonu, w dniu starcia z Hoffenheim, które miało okazać się kluczowe pod kątem tego, czy Borussia znajdzie się na podium, czy też nie, na Tuchela zostało za pośrednictwem mediów wylane prawdziwe szambo.
Krytykowali go wszyscy – stojący nad nim dyrektorzy, ale i piłkarze, choć anonimowo. Hans-Joachim Watzke miał pretensje, że szkoleniowiec non-stop rotuje składem, a w trakcie samych meczów również ustawieniem i taktyką. Szerokim echem odbiły się też wypowiedzi Tuchela przed pierwszym meczem z Monaco, kiedy otwarcia protestował przeciwko temu, by do spotkania doszło. Inaczej uważał zaś wspomniany Watzke. Co poza tym? Konflikt z szefem skautów, narzekanie Tuchela na brak jakości w drużynie, ale i jego podejście do ludzie. Według tych, którzy z nim współpracują – szorstkie, nieprzyjemne, niezbyt pomocne.
Jak więc sprawa wygląda na tę chwilę? Umowa z trenerem wygasa w czerwcu 2018 roku, ale jest bardzo prawdopodobne, że na swoim stanowisku Niemiec nie dotrwa nawet do jesieni. A media tylko podsuwają kandydatury, po które mogliby sięgnąć w Dortmundzie. Wśród nich choćby Lucien Favre, szkoleniowiec Nicei, czy Hannes Wolf, który przez wiele lat pracował w BVB, a teraz wprowadza Stuttgart do Bundesligi.