W Śląsku Wrocław jak raz usłyszeli, że Orest Lenczyk chce ściągnąć Mariusza Ujka, to pospadali z krzeseł. Jak im doświadczony szkoleniowiec poprawił Łukaszem Merdą, to nie wiedzieli, jak się nazywają. No i pomyśleli: – Nie no, Orest nie może decydować o transferach.
Potem była cała ta kotłowanina, walka, kłótnie, lamenty. Raz na górze ci, raz tamci, raz ci, raz tamci, w końcu Lenczyk dumnie stanął nad pokiereszowanymi ciałami pobitych rywalami i strzelił sobie pamiątkową fotkę.
Odtrąbiono jego zwycięstwo. Od teraz decyduje Orest Lenczyk!
Ale nie ma pan Orest litości dla dawnych rywali, oj nie ma. Już się podnosili z ziemi, już się im w głowach przestawało kołować, już strzepywali kurz ze spodni i marynarek i poprawiali fryzury, aż nagle zawrócił w ich kierunku trener Śląska. I jak im nie przyrżnie między oczy! Jak ich nagle nie sieknie w czułe miejsce! Cios bestialski, zabójczy, zadany dwumetrowym, sękatym drągiem.
Marek Wasiluk.
Ależ zawyli działacze. Już niektórzy w Śląsku zaczynali odzyskiwać utraconą dumę, już znowu wyobrażali sobie, że będą decydować o transferach, jak nie dziś, to może jutro, aż nagle zostali sprowadzeni do parteru w upokarzający sposób: – Zapomniałem wam powiedzieć, bierzemy Wasiluka!
* * *
Lenczyk lubi tylko te melodie, które dobrze zna. Rynek piłkarski w Polsce ogranicza się do kilkuset nazwisk, a rynek na świecie – do dobrych kilku tysięcy. Tymczasem szkoleniowiec Śląska wybiera tylko spośród tych, z którymi już kiedyś pracował. A to Cetnarski, a to Pietrasiak, a to Ujek, a to Merda, a to Wasiluk. Niby nic w tym złego. Niby nic.
Ale mimo wszystko mają szczęście kibice Śląska, że piłkarzy, którzy wywalczyli wicemistrzostwo kraju, kompletował kto inny.