Dragan Paljić: – Nie jestem gejem, jestem… emocjonalny

redakcja

Autor:redakcja

25 czerwca 2011, 03:51 • 11 min czytania

Jeden z największych wygranych ostatniego sezonu ekstraklasy. Zdobył mistrzostwo Polski i wystąpił w 28 meczach. Ł»aden inny piłkarz Wisły nie zaliczył tylu minut na boisku w poprzednich rozgrywkach. Osiągnął to, mimo że trener znalazł dla niego zupełnie nową pozycję – przychodził do Wisły jako ofensywny lewy pomocnik, a wylądował na… lewej obronie. Nie dał plamy, załatał dziurę w krakowskiej jedenastce, ale dwa razy podpadł kibicom swojego klubu. Przez akcje, powiedzmy, pozaboiskowe. Ze wszystkiego Dragan Paljić wytłumaczył się w długiej rozmowie z Weszło.

Dragan Paljić: – Nie jestem gejem, jestem… emocjonalny
Reklama

Chciałbym z tobą pogadać o dwóch sytuacjach, które odsunęły w cień twoją dobrą grę i sprawiły, że było o tobie głośno w internecie. Zgadnij, o jakie zdarzenia mi chodzi.
Hmm… Pierwsze to pewnie po Koronie, z koszulką, a drugie?

O drugim później. Najpierw powiedz, czy zdawałeś sobie sprawę, że zwykłe, z pozoru, kopnięcie koszulki wywoła taką burzę.
Ok, zacznijmy od początku. To był dla nas ważny wyjazdowy mecz. Trener mówił jeszcze w szatni, że musimy wygrać. Graliśmy bez naszych kibiców, prowadziliśmy 2:0, potem dostaliśmy czerwoną kartkę. Zrobiło się 2:1 i po samobóju w ostatniej minucie – 2:2. To był nasz główny problem, traciliśmy bardzo dużo goli po stałych fragmentach gry. Wkurzyłem się, bo popełniliśmy ten sam błąd, a strasznie chcieliśmy wygrać. Nie zastanawiałem się, co robię, ciśnienie ze mnie schodziło i czułem, że… muszę czymś rzucić. Zdjąłem koszulkę, rzuciłem na murawę i rzeczywiście chciałem kopnąć, ale w trawę. Nie pomyślałem, że koszulka będzie leżała akurat tam… Podniosłem ją i po piętnastu minutach zapytałem sam siebie – „po co to zrobiłem? Ł»ebym tylko nie miał jakichś nieprzyjemności…”

Reklama

Bałeś się?
Może nie tyle się bałem, co czułem, że muszę to jak najszybciej wyjaśnić, może pogadać z kibicami. Wiedziałem, że ci, którzy uprawiają sport, zrozumieją moje zachowanie. Ale pozostali mogą nie rozumieć tego typu emocji. Dlatego dzień później poszedłem do rzecznika i powiedziałem, że chcę się oficjalnie wypowiedzieć. Odpowiedział – „no, byłoby dobrze, bo fani kiepsko to odebrali”. Przyznałem, że to był błąd i przeprosiłem. Chwilę później pojechałem z Sobolewskim kupić piłki i koszulki dla dzieci. Mam nadzieję, że kibice mi wybaczyli, bo zawsze gram dla tej drużyny z sercem.

Słyszałeś po tej sytuacji jakieś pretensje? Groził ci ktoś?
Nie, nigdy nie słyszałem niczego negatywnego. Chyba do wszystkich dotarły moje przeprosiny. Mam nadzieję…

Ok, to przejdźmy do drugiej „akcji”. W trakcie świętowania mistrzostwa Gordan Bunoza… całował cię po torsie, a potem sam zrobiłeś Czarkowi Wilkowi, nazwijmy to, masaż. Sporo się o tym mówiło i pisało…
Poważnie?

Poważnie.
Chyba wiem, o jaką sytuację ci chodzi, ale w takich chwilach każdy zachowuje się jak dziecko. Zdobyliśmy mistrzostwo, presja zeszła, a… chłopaki z Bałkanów nie są zbyt mocni, jeśli chodzi o ukrywanie emocji. W Niemczech też tak było. Nie mam problemu, żeby pocałować kolegę w policzek. Jak Mariusz Pawełek złapał piłkę w ostatniej minucie z Polonią Warszawa i wygraliśmy, tak właśnie zrobiłem. Ale w usta nigdy bym go nie pocałował. Cała sytuacja, o którą pytałeś to tylko zabawa.

Ale Wilk też był zaskoczony.
Nieee, Czarek wiedział, że to „fun”. Na zgrupowaniach też robimy sobie jaja. Poza tym nie jestem gejem, mam żonę i syna… Nie ma u nas geja. Może starsi kibice nie rozumieją naszego świętowania, Polska to katolicki kraj… Jestem tu dopiero od roku i na przyszłość będę wiedział, żeby od takich rzeczy się powstrzymać. Ale taki jest mój charakter. Kiedy jestem szczęśliwy, mogę pocałować i mężczyznę, i kobietę. Jestem emocjonalnym facetem.

Zdarza ci się przenosić emocje z szatni do domu?
Lepiej, żebyś zapytał moją żonę, ale chyba tak. Czasem ciężko to pogodzić. Kiedy nie grasz, nie jesteś zadowolony i rodzina to odczuwa.

Czyli temperament masz bardziej serbski niż niemiecki.
Urodziłem się i dorastałem w Niemczech, ale czuję się Serbem. Mam pewne niemieckie cechy – dyscyplinę, nigdy się nie poddaję, po niemiecku mówię nawet troszkę lepiej, ale… to tyle. Imię mam serbskie, rodzice też stamtąd pochodzą. I po zdobyciu mistrzostwa biegałem po boisku z flagą Serbii. W meczu z Niemcami kibicowałbym ojczyźnie rodziców.

Miałbyś szansę zagrać w takim meczu? Po stronie serbskiej, oczywiście.
Niedawno kontaktował się ze mną selekcjoner i powiedział, że może dostanę powołanie na mecz towarzyski w czerwcu. Nie udało się, ale dobrze, że przynajmniej wiedzą, że mam za sobą dobry sezon, i to na zupełnie nowej pozycji. A lewa obrona jest w kadrze świetnie obsadzona. Pierwszy – Kolarov z Manchesteru City, dalej Lomić z Dynama Moskwa i Obradović z Realu Saragossa. Jeśli ktoś z tej trójki dozna kontuzji, wtedy może się do mnie zgłoszą. Ale jakiś czas temu w ogóle bym nie pomyślał, że znajdę się na jakiejkolwiek liście selekcjonera. Wydaje mi się, że mecze Lecha w pucharach sprawiły, że polską ligę zaczęto w Europie szanować.

Brakuje nam tylko awansu do Ligi Mistrzów. Wy, Serbowie, nie macie z tym tak dużego problemu, a wielkich różnic finansowych przecież nie ma.
Tak, tyle że u nas za 18-latków płaci się czasem po 8 milionów euro. Talenty pojawiają się co roku. Kilkanaście lat temu takim był Ivica Iliew. Nie wiem, może nasi młodsi piłkarze są lepsi niż w Polsce?

A może problemem jest to, że u was talentem jest, jak mówisz, 18-latek, a u nas 25-letni Cezary Wilk?
Serio? (śmiech) Przecież on już nie jest talentem, zdecydowanie. W tym wieku? Już powinien być na maksymalnym poziomie. Jestem tu dopiero od roku, ale da się zauważyć, że w większości ligowych drużyn nie ma wielu młodych Polaków.

Teraz kilku z Młodej Ekstraklasy pojechało z wami na obóz do Zakopanego.
Tak, i oni są talentami. Chrapek to bardzo dobry, techniczny piłkarz. Ale… w takim wieku trzeba ciężko pracować. Ciężej niż inni. Może tu jest inna mentalność i juniorzy tak do tego nie podchodzą. Patrzę na swoją przeszłość i wiem, że kiedy miałem 18 lat i dostałem szansę treningów z seniorami w TSV Monachium, mógłbym ich pozabijać. Być może dlatego, że tak szybko dojrzałem i w dzieciństwie nie miałem pieniędzy. Tutaj każdy się stara, wiadomo, ale brakuje mi u młodych tego „czegoś”, tego dodatku, stuprocentowego zaangażowania.

A nie jest tak, że ich po prostu futbol nie cieszy? Może przyjeżdżają do klubu, odwalą trening, wracają do domu i myślą o czymś zupełnie innym. Jak obserwowałem Piotra Brożka w Krakowie, to miałem takie wrażenie.
Możliwe, że nie wszyscy lubią trenować. Moim marzeniem zawsze było zarabiać pieniądze na piłce, żebym nie musiał pracować 10 godzin w korporacji. Dziś żyję według swoich marzeń, ale czasem zdarza mi się pomyśleć, że nie chce mi się iść na trening. Wtedy mówię do siebie – „patrz na innych, którzy pracują całymi dniami w firmach i przez kilka lat zarabiają tyle, co ty w rok”. Uśmiech wraca mi na usta i jadę na trening. Pamiętam też, skąd jestem. Nie zawsze było łatwo. Jovanić i Bunoza też kiedyś nie mieli niczego, a byli w o tyle trudniejszej sytuacji, że żyli na Bałkanach, a nie tak jak ja, w Niemczech. Dziś nie zapominamy, skąd pochodzimy i może stąd nasze pozytywne podejście. Pytałeś o Piotra Brożka. On i Paweł to nie są goście, którzy przychodzą na trening z uśmiechem od ucha do ucha, na meczach też się nie śmieją, ale widocznie taki mają charakter. Mnie to nie przeszkadza.

Mam wrażenie, że po ich odejściu Wisła zmieniła się właśnie charakterologicznie. Teraz jesteście drużyną zgranych ze sobą kumpli. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale chyba wcześniej tak nie było.
Na początku zawsze jest ciężko nawiązać przyjaźń. Przychodzisz do nowego klubu, nie znasz nikogo i masz walczyć o miejsce. Niektórym może się nie podobać, że zarabiasz więcej od nich – piłkarze naprawdę tak myślą. Ale kiedy zaczynacie grać o punkty, musicie się dogadać.

Niezbyt pozytywnie opowiadasz o swoich początkach w Wiśle…
Bo na początku nie byliśmy ani, jak to określiłeś, przyjaciółmi, ani drużyną. Wszyscy to widzieli. Potem przyszedł Robert Maaskant, przedstawił swój plan i z tygodnia na tydzień wyglądało to coraz lepiej. Piłkarzom, którzy przyszli w zimie, było dużo łatwiej niż nam, w lecie. Po rundzie jesiennej mieliśmy już drużynę, przyjaźnie nastawioną.

Zorganizowaliście jakąś imprezę powitalną?
Nie o to chodzi. Po prostu pokazaliśmy im, gdzie jest Rynek, zaprosiliśmy do Bonarki, kina, restauracji. Kiedy ja przychodziłem, nikt do mnie nie podszedł, żeby powiedzieć np. gdzie warto zjeść. Było ciężko, więc rozumiałem sytuację tych „nowych” i starałem się pomóc. Wiedziałem, jak się zachować. Jestem otwartym gościem i lubię pomagać innym. Teraz Ivica szuka mieszkania i zachęcam go, żeby zamieszkał na moim osiedlu. Nasze żony i dzieci będą mogły spędzać ze sobą wolny czas…

Sorry, że ci przerwę, ale nie mogłeś poprosić kogoś o pomoc? „Ej stary, potrzebuję mieszkania, wiesz, do kogo mogę się zgłosić?” Taki „Sobol” nie mógłby gdzieś z tobą podjechać?
Nie jestem typem człowieka, który wejdzie do szatni i powie – „cześć panowie, pomóżcie mi, bo nie dam sobie rady”. To nie w moim stylu. Po dwóch trzech-miesiącach zacząłem rozmawiać na luzie ze wszystkimi. To proces, musi trwać. Teraz mogę powiedzieć, że wszyscy jesteśmy kolegami. Dogadujemy się nawet po polsku. Ostatnio rozmawiałem właśnie z „Sobolem” o mieszkaniach i z „Ł»urawiem” o jego sukcesach zagranicą. Jedno jest pewne – wszyscy, którzy tu przychodzą, widzą, że w drużynie jest super atmosfera. Dużo lepsza niż wcześniej.

Maaskant mówił, że nigdy wcześniej nie widział takiej imprezy w szatni, jak po wygranych po golu Boukhariego derbach z Cracovią.
Tak? No, było super. To był najważniejszy mecz w sezonie, zrobił z nas drużynę. Wcześniej kibice podchodzili do nas z poważnymi minami i mówili – „musicie to wygrać, chodzi o prestiż”. Słyszeliśmy też różne historie. Ł»e wiedzą, jakimi samochodami jeździmy i mogłoby się coś stać…

Usłyszałeś coś takiego bezpośrednio od kibiców?
Nie, ale polscy piłkarze opowiadali, że dzieją się różne rzeczy. Fani mówili tylko, że jeśli nie wygramy, to nie będą mogli wyjść się napić na Rynek. Dla mnie to wszystko, ta presja, to było coś nowego. Ale na boisku o tym się zapomina. Pamiętam tylko, że popatrzyłem pod koniec na zegar. 90. minuta, 92., 93…. I w końcu ten piękny moment, Boukhari strzela gola. Widziałeś naszą radość w rogu?

Jasne.
Wygraliśmy te derby dla wszystkich. Dla nas, fanów, trenera… Mówiło się przecież, że gdybyśmy nie zwyciężyli, mógł stracić pracę. Nigdy nie wiadomo… Dobrze wykonywał swoje obowiązki, tyle że nie było drużyny. Ale ten mecz był niewiarygodny. Miałem gęsią skórkę. W szatni śpiewaliśmy po polsku, bo byliśmy już po paru lekcjach (śmiech). Wydaje mi się, że Polacy przekonali się, że nam też zależy. Na wygrywaniu, na mistrzostwie, nawet na nauce języka. Ł»e czujemy atmosferę derbów i dla nas to też było „big game”.

Da się uczucie wygranej w derbach porównać ze świętowaniem mistrzostwa?
Tam wygraliśmy „tylko” trzy punkty, dopiero potem mistrzostwo. Dla mnie i wielu innych piłkarzy było to pierwsze mistrzostwo w karierze. O takich rzeczach się nie zapomina. Widziałem zdjęcia z poprzednich fet na Rynku, ale i tak byłem pozytywnie zaskoczony. Wcześniej w podobnych okolicznościach świętowałem awans w Kaiserslautern. Przyszło wtedy 20 tysięcy ludzi. Ale mistrzostwo to mistrzostwo. Przez cały sezon czujemy presję, nie chodzimy zbyt często na imprezy, rzadko pijemy alkohol, bo nasze ciało to nasz kapitał. A wtedy mogliśmy naprawdę poświętować.

Po tobie było widać, że czujesz tę zabawę. Najpierw zabrałeś Maaskantowi cygaro, potem te tańce na Sukiennicach.
Niektórzy się pewnie dziwili, jak oglądali zdjęcia z fety. Znają nas z boiska, wtedy zachowujemy się poważnie, a tu… coś takiego. Ale muszą to zrozumieć. Bo ja jak świętuję, to świętuję (śmiech).

Ile to wszystko trwało?
Najpierw poszliśmy z rodzinami na kolację do Novotelu, potem na dyskotekę na Rynek. Wróciliśmy ok. 3-4.

Dobra, odejdźmy już od tych imprez. Jesteś po tym sezonie wdzięczny Maaskantowi, że wystawiał cię na lewej obronie, czy jednak wolałbyś grać na swojej nominalnej pozycji, czyli na skrzydle lub w ataku?
Jasne, że jestem wdzięczny. Grałem w prawie każdym meczu od początku do końca. Na początku miałem problemy, bo nigdy wcześniej nie grałem na tej pozycji. Ale trener we mnie uwierzył i myślę, że poszło mi w porządku. Choć, oczywiście, były mecze, w których nie pokazałem się z dobrej strony. Ogólnie miałem 80% celnych podań, to dobry wynik.

Zdarzało ci się pójść do przodu i pomyśleć – „no, teraz to się zagalopowałem, przecież jestem obrońcą”. Wydaje mi się, że było tak kilka razy.
Oczywiście, bardzo często. Bo nie masz takiego automatycznego odczucia, co powinieneś robić. Musisz to sobie wypracować. Grać, grać, grać. Trening to nie to samo. Popełnisz błąd, ok, nie ma konsekwencji. Na meczu czujesz na sobie wzrok wielu osób. Ten sezon dał mi dużo, bo zacząłem myśleć bardziej defensywnie, poznałem inną perspektywę. Wcześniej trochę to lekceważyłem. Ale teraz też popełniam błędy, bo nie jestem jakimś super piłkarzem.

A nie boisz się, że jak sprowadzą nominalnego lewego obrońcę, to siądziesz na ławce?
Jestem gotowy na rywalizację. Hoffenheim było 4-5 zawodników na jedną pozycję. Trener mówił, że jest ze mnie zadowolony, ale potrzebuje dwóch lewych obrońców, normalne. Jeśli ktoś będzie ode mnie lepszy, to będzie grał. A mi może znajdą inną pozycję. Jestem przekonany, że zasługuję na pierwszą jedenastkę. Nie po to przyszedłem tu z Niemiec, żeby siedzieć.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama