Ballada o Podbeskidziu, czyli kogo witamy w ekstraklasie?

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2011, 16:16 • 11 min czytania

Korupcja nikomu tam nie przeszkadza, a z funkcjonowania klubu dumny byłby pewnie sam Edward Gierek. Stadion się sypie, ale wszyscy chcą na nim grać. Tłumy podobno są spragnione futbolu, lecz nie chodzą na mecze. Beniaminek ekstraklasy fałszuje swoją historię i przywłaszcza cudze tradycje. Dyrektor nie chcąc odpowiadać na pytanie… udaje, że traci zasięg, sekretarka rzuca słuchawką, a piłkarze noszą różowe okulary. Przedstawiamy drużynę, która po raz pierwszy w historii wystąpi w najwyższej klasie rozgrywkowej. Panie i panowie, oto Podbeskidzie Bielsko-Biała.
Miejsce to jest nawet zbytnio romantyczne jak na tło tak słabo chwytających serce zdarzeń. – Bielsko – Biała to miasto powstałe ze złączenia dwóch odrębnych wcześniej miejscowości, do którego formalnie doszło w 1951 roku, ale jako jedność, funkcjonowały już także w czasie wojny. To miejsce bardzo specyficzne, leżące na pograniczu Śląska i Małopolski. Do tej drugiej krainy należała Biała, która do dzisiaj ciąży bardziej ku tradycjom krakowskim. Skłania się w tamtą stronę także kulturowo. Pozostawała jednak przez lata w cieniu Bielska, które swój największy rozkwit zanotowało w dziewiętnastym wieku. Było nawet zwane Małym Wiedniem! Urosło wtedy bardzo, między innymi na fali przemysłu, ale napłynął tam też duży kapitał, dzięki któremu się tak szybko rozwijało. Było to już wtedy miasto niemieckie, ale w sporym stopniu też żydowskie. Niemcy starannie tworzyli tam jednak ośrodek własnej kultury. Odkrywali góry, budowali w nich schroniska, lansowali turystykę. Zakładali towarzystwa sportowe – opowiada profesor Uniwersytetu Śląskiego, dr hab. Antoni Barciak w rozmowie z Weszło!

Ballada o Podbeskidziu, czyli kogo witamy w ekstraklasie?
Reklama

W 1907 roku, pod nazwą Bielitzer Fussball Klub, powstało właśnie jedno z takich towarzystw. Natomiast Podbeskidzie Bielsko-Biała, które awansowało właśnie do ekstraklasy, chwali się i dumnie zwie kontynuatorem tradycji tego niemieckiego klubu. Tym gorzej, że nie ma do tego żadnych podstaw, a świadczą o tym podstawowe fakty z dziejów obu klubów…

W 1911 roku BFK, zachowując czarno-niebieskie barwy, przerodził się w Bielitz-Bialaer Sport Verein (BBSV). W takiej formie trwał ćwierć wieku, by w lutym 1936 r. spolszczyć nazwę na Bielsko-Bialskie Towarzystwo Sportowe (BBTS). Polskim szyldem długo się nie nacieszono, bo klub rozwiązano wraz z wkroczeniem do miasta wojsk niemieckich w 1939 roku. Po wojnie BBTS wystartował w bielskiej klasie A i grał w rozgrywkach lokalnych bez większych sukcesów. W 1949 roku dorwali się do niego komuniści. Wyszedł z tego ze zmienioną twarzą i barwami. Stał się żółto-czerwonym Ogniwem Bielsk. Kilka lat później nazywał się już Sparta Bielsko-Biała. A w 1968 roku wszedł w fuzję z lokalnym rywalem, Włókniarzem. Powstały w jej wyniku klub, po trzech latach zmienił nazwę na BBTS Włókniarz Bielsko-Biała i przyjął zielono-biało-niebiesko-czarne barwy. Poza zwycięstwem w okręgowym Pucharze Polski, żadnych sukcesów nie odnosił, a po przemianach w 1989 roku nieuchronnie zbliżał się do śmierci naturalnej. No ale przecież nic nie stawia na nogi, tak jak fuzje, więc i tym razem z nich skorzystano. I to na potęgę… W 1997 roku Inter Bielsko-Biała i DKS Ceramed Komorowice złączyło się w jedno, a potem weszły jeszcze w fuzję z dogorywającym Włókniarzem, tworząc: BBTS Ceramed Komorowice. Dwa lata później do tej nazwy dorzucono jeszcze jednego sponsora i znowu zaczęto mieszać przy kolorach, które od tamtej chwili były czerwono-biało-niebieskie i pozostają takie do dziś. W 2002 roku oprócz nich, zmieniło się jednak prawie wszystko. To znaczy: herb i nazwa. Narodziło się MC Podbeskidzie, gdzie bardzo interesujące jest rozwinięcie skrótu „MC”. Są to pierwsze litery nazw dwóch sponsorów! Nie mieli jednak tyle kasy, ile oczekiwano, bo już po niespełna roku powołano nowe Towarzystwo Sportowe, które kilka miesięcy później przejęło od nich sekcję piłkarzy. Od tej pory zaczęli występować pod nazwą TS Podbeskidzie Bielsko-Biała.

Reklama

Jak na nasze oko, ciągłość tradycji „Bielitzera” z 1907 roku została przerwana co najmniej kilka razy. Tradycje klubu to jego nazwa, barwy, kibice. Naprawdę współczujemy działaczom, którzy wierzą, że nadal je kontynuują. Rozumiemy teraz przynajmniej, dlaczego zatrudnili kiedyś Marcina Brosza, on przecież też tak mocno wierzył. Beniaminkowi jednak nikt nie uwierzy w bajkę, którą sobie sam ułożył. Może i ładnie brzmi, może i dobrze jest pochwalić się historią, którą tworzyli choćby reprezentanci Austrii. Tyle, że to nie jest historia Podbeskidzia, to nie są jego tradycje. Trzeba jednak przyznać, że klub wciąż nawiązuje do pewnego okresu z dziejów…


DYREKTOR Z PRZESZفOŚCIÄ„

Kiedy Polska była jeszcze ludowa, a kobiety wchodziły na traktory, żniwo zbierała sowiecka propaganda, która za pomocą swego aparatu potrafiła wmówić ludziom wszystko. Kształtowała ich światopogląd według własnych założeń. Zakłamywała historię, wymyślała legendy, wymazywała pamięć o prawdzie. Tworzyła „nową Polskę” w umysłach jej obywateli. Stąd wzięła się właśnie nazwa Podbeskidzie. – Czegoś takiego w ogóle wcześniej w historii nie było. Nigdy nie używano takiej nazwy, bo tak naprawdę nie ma takiego regionu. To sztuczny twór z fragmentu Małopolski i Śląska Cieszyńskiego. Nazwa Podbeskidzie pojawiła się dopiero z Armią Czerwoną w 1945 roku i po wojnie zaczęto tworzyć do niej teorię. Była silnie lansowana w okresie PRL-u i zaczęła wchodzić w ludzką świadomość – wyjaśnia profesor Barciak.

Niektórym widocznie weszła na tyle mocno, że dekadę po wyjeździe z Polski wojsk radzieckich, postanowili użyć jej jako nazwy klubu. Takie posunięcie to jasny sygnał, że jedyne tradycje jakie są tam kontynuowane, to tradycje komunistyczne. Zresztą, klub nawiązuje do nich nie tylko nazwą…

Od momentu powstania zaczął iść drogą wytyczoną przez pewien system. Na początek otoczono się więc odpowiednimi ludźmi. Wśród nich znalazł się „Fryzjer”, który wykonał w sprawach Podbeskidzia nie jeden telefon. Tamtejsi decydenci postanowili więc skorzystać z jego wizji budowy klubu i przez trzy lata regularnie ustawiali mecze. Wszystko wyszło na jaw, ale karę wymierzała jakże bliska ideologicznie bielskim działaczom instytucja. Również wierny tradycji PZPN, nałożył na klub śmieszną grzywnę i zaledwie sześć ujemnych punktów w lidze.

Gwarantem podtrzymywania owych obyczajów przy ulicy Rychlińskiego jest tamtejszy wiceprezes i dyrektor zarazem. Swoje kompetencje ku temu udowodnił już w maju 2006 roku, kiedy to przekazał jednemu z zawodników dziesięć tysięcy złotych rzekomej premii, która faktycznie była łapówką, jaką grajek wręczył potem sędziemu. Tak Podbeskidzie wygrało mecz z ŁKS-em.

No i właśnie jeden z ojców tamtego sukcesu, wiceprezes-dyrektor, Władysław Szypuła nadal sprawuje swoje funkcje. Nic dziwnego, chłop stara się jak może, żeby nie przejść do historii jako mniej kreatywny od poprzedników. Na przykład we wtorek, zadecydował wraz z kompanami na walnym zebraniu, że Podbeskidzie wejdzie do spółki, mającej zajmować się prowadzeniem drużyny futbolistów. Może i nie jest to jakieś wielkie osiągnięcie wobec licznych przekształceń z przeszłości, ale spokojnie… Wszystko po to, żeby pierwszy raz zagrać w ekstraklasie, do której zespół wywalczył w końcu awans. Teraz działacze walczą o licencję. Pierwszym warunkiem jaki postawił PZPN jest właśnie stworzenie spółki. Jej akt notarialny ma zostać podpisany 28. czerwca. Oprócz stowarzyszenia (74%) wejdą do niej jeszcze: firma sponsora (25%) i miasto Bielsko-Biała (1%).

Drugim z najpoważniejszych uchybień licencyjnych był oczywiście stadion, który nazywamy tak tylko przez życzliwość. We wtorek mijał termin ewentualnego odwołania od negatywnej decyzji komisji ds. licencji. Nie wątpiliśmy jednak nawet przez chwilę, że i z tym da sobie radę dyrektor Szypuła. Zadzwoniliśmy więc do niego spytać, w jaki sposób zamierza pokonać tą przeciwność.

– W uzasadnieniu do odwołania zapewniliście, że będziecie eliminować usterki na swoim czy zgłosiliście jakiś inny stadion?

– Zgłosiliśmy zastępczy stadion w Wodzisławiu. W międzyczasie będziemy u siebie robić…

– Zamierzacie tam grać całą rundę, cały sezon czy ile?

– Nie wiem ile. Czy jeden mecz, czy dwa mecze, czy cały sezon. Trudno to przecież powiedzieć. Chcemy najpierw dostać licencję, a potem będziemy rozmawiać.

– A co z sektorem gości, czemu nie chcecie go po prostu zrobić?


Na to pytanie telefon dyrektora, jakby to powiedzieć… nie zareagował pozytywnie. Posłuchajcie zresztą sami.


Zadzwoniliśmy jeszcze raz, drugi i za trzecim znowu było nam dane usłyszeć głos pana Władysława. Wytłumaczył się, że poprzednim razem stracił zasięg w podziemnym parkingu. Nie zdążyliśmy jednak nawet dokończyć pytania o to czy czasem nie ma wrażenia, że jego klub jest organizacyjnie nieprzygotowany na funkcjonowanie w ekstraklasie, a on… już bez żadnej historyjki o parkingu, zwyczajnie się rozłączył. Kolejnych połączeń od nas nie odbierał, a jeszcze późniejsze odrzucał. Podobnie zresztą jak prezes Janusz Okrzesik.

Zadzwoniliśmy więc do klubu z oficjalną prośbą o rozmowę z kimś kompetentnym. I okazało się, że akurat ktoś taki był przy słuchawce. – Panie, zapomnij pan! – grzmiała „przemiła” sekretarka. – Prezes nie ma czasu, jest zajęty, do widzenia – krzyknęła odkładając słuchawkę.


DOŚWIADCZENI LIGOWCY

Zdecydowanie bliżej obecnej epoki są piłkarze tego swoistego klubu „Tęcza”. Szerszej publiczności dali się poznać w ostatniej edycji Pucharu Polski, eliminując z niego Wisłę Kraków i docierając aż do półfinału. Tam trafili na Lecha i niewiele brakowało, a i jego by pokonali. W końcówce drugiej połowy rewanżu dali sobie jednak strzelić trzy bramki i zakończyli swoją huczną przygodę. Teraz zapowiadają, że są gotowi na grę w elicie.

– Wyeliminowanie Wisły to świetna sprawa, szczególnie dla mnie, bo w jej barwach zaliczyłem pierwszy mecz w ekstraklasie. Natomiast z całym szacunkiem dla moich kolegów i klubu, to taki zespół jak Wisła nie może sobie pozwalać na porażki z Podbeskidziem – mówi Dariusz فatka, jeden z najbardziej doświadczonych graczy beniaminka. – Z końcem czerwca kończy się mój kontrakt i jeszcze nowego nie podpisałem, ale myślę, że ta drużyna poradzi sobie w lidze. Wiadomo, że nie ma gwiazd, ale za to będzie kolektyw, który będzie mógł się przeciwstawiać innym zespołom zaangażowaniem. Do tego trochę szczęścia i powinno być dobrze – śmieje się były piłkarz Jagiellonii czy Korony. Przyznaje jednak, że od strony organizacyjnej już tak śmiesznie nie jest: – Klub jest na dorobku. Wszystko jest dopiero budowane, są problemy ze stadionem. Ludzie starają się jednak, żeby jak najlepiej funkcjonował. Prezydent miasta jest przychylnie nastawiony, więc powinno to iść jakoś do przodu. W Polsce jednak większość klubów ma problemy choćby z bazą treningową. Tak było w Białymstoku i w Kielcach. Uważam jednak, że w Bielsku jest zapotrzebowanie na piłkę, to nie jest przecież Groclin. No ale zobaczymy jak to się potoczy, bo trzeba jeszcze wiele zrobić, żeby to wszystko jakoś wyglądało. Jeśli idzie o działaczy, to ja się nie wypowiadam, my wywalczyliśmy awans na boisku, a teraz to już ich robota.

– Drużyna jest gotowa, a reszta się okaże. Pod względem finansowym wszystko na razie jest w porządku. Sztab szkoleniowy też. Pewnie coś wyjdzie jeszcze w trakcie, będą się pojawiać jakieś braki, ale jesteśmy przecież beniaminkiem i to jeszcze takim, który awansował pierwszy raz w historii. Myślę, że tych niedociągnięć nie będzie tak wiele. Jesteśmy dobrym, stabilnym, poukładanym klubem – twierdzi Dariusz Kołodziej, inny gracz Podbeskidzia, który zna smak gry w ekstraklasie.

Ten smak zna jak na razie tylko jeden spośród napastników znajdujących się w kadrze zespołu. – Na razie na króla strzelców nie idę. Spokojnie, spokojnie. Przede wszystkim patrzę na dobro drużyny. Chcę aby jak najdłużej utrzymała się w ekstraklasie i stworzyła własny styl, który pozwoli nam walczyć z przeciwnikami jak z równymi sobie. Indywidualne statystyki nie są tak ważne – mówi Adam Cieśliński, który darzy dużym zaufaniem klubowych działaczy. – Powiem szczerze, że ja tam jestem przekonany, iż oni zrobią wszystko, żeby nasz stadion dostał licencję i jestem pewien, że ją dostanie. Nie wyobrażam sobie, aby nie grać u siebie. Nie po to robiliśmy ekstraklasę, żeby grać teraz gdzieś indziej. Może nasz stadion nie prezentuje się najlepiej, ale w kraju jest wiele podobnych i jakoś są dopuszczane. Tu jest ciśnienie na piłkę i wszyscy tym żyją, z prezydentem na czele. Atmosfera do grania jest świetna – zachwala zawodnik, który stacjonował kiedyś nawet w Legii Warszawa. Zasłynął też bramką strzeloną w Poznaniu pod koniec meczu. Nie chce jednak zagwarantować żadnej liczby goli następnym sezonie i nie ukrywa, że potrzebne są wzmocnienia. – Na pewno potrzebujemy transferów, ale już jest na przykład zakontraktowany dobry obrońca ze Ł»yliny, OndŁ™ej Ł ourek, który grał z nią w Lidze Mistrzów. Z tego co wiem, to jeszcze Adrian Sikora ma niedługo podpisać kontrakt. Podobno jeszcze jakichś dwóch innych zawodników. Będzie dobrze, trener wie co robi – uspokaja snajper, który stara się wzorować na grze Davida Villi i Carlosa Teveza.

Nawet najlepsi potrzebują jednak trenera. W Podbeskidziu mają takiego, który w pewnym sensie wpisuję się w wizję włodarzy. W końcu to oni płacą i mają prawo wymagać. Zatrudnili więc takiego szkoleniowca jaki im się podobał, czyli… z korupcją w życiorysie. Otóż Robert Kasperczyk trenując Hutnik Kraków, po konsultacji ze swoim ówczesnym asystentem, postanowił sprzedać wyjazdowy mecz z Motorem Lublin za dziesięć tysięcy złotych. W dodatku został wykiwany przy podziale łapówki, bo wziął z niej tylko 700 złotych, a co bardziej obrotni piłkarze zainkasowali o dwie stówki więcej. Tak czy inaczej, pewnego razu uznał, że głupio będzie wychodzić z domu o szóstej rano w towarzystwie antyterrorystów, obdzwonił piłkarzy i wspólnie pojechali do wrocławskiej prokuratury wyczyścić sumienie. Chcieliśmy z nim pogadać, spytać jak zainwestował taką kasę, no ale nie znalazł dla nas czasu. – Nie mam czasu, odpoczywam teraz, jestem na urlopie. Dopiero weszliśmy do ekstraklasy, poczekajcie aż zaczniemy przygotowania – rzucił niemiłym głosem i się rozłączył. No cóż, czas to pieniądz, a kto jak kto, ale biznesmen amator pewnie zdaje sobie z tego sprawę.

– W ogóle nie rozmawiamy o korupcji w szatni. Nie poruszamy tego tematu, nie myślimy o tym, bo wiadomo jaka była sytuacja w Polsce. Wiemy doskonale jak to wyglądało – broni trenera Dariusz Kołodziej, który faktycznie wie. Grał przecież wtedy w Hutniku, wziął dziewięć stów za porażkę z Motorem.

TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Niemcy

Polanski chwalony w Niemczech. „Uosabia tęsknotę kibiców”

Wojciech Górski
1
Polanski chwalony w Niemczech. „Uosabia tęsknotę kibiców”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama