Los rumuńskich drużyn w fazie grupowej Ligi Mistrzów można zazwyczaj łatwo przewidzieć – szybkie lanie od mocniejszych rywali, ewentualnie jakiś szczęśliwy remis czy wygrana. No, szału nie ma. Jednak od reguły zdarzają się wyjątki, a Rumuni taki wyjątek mają piękny – sezon 85/86 i zwycięstwo Steauy w finale nad Barceloną.
Na ówczesną drużynę z Bukaresztu mówiło się „The Speedies”. – Na treningu praktycznie zawsze graliśmy na jeden kontakt. Gdy moi chłopcy tracili koncentrację, a nie było o to trudno, to pozwalałem im sobie przyjąć piłkę – tak opowiadał o swoich metodach trener Rumunów, Emeric Jenei.
Sama postać Jeneia jest bardzo ciekawa, bo bukaresztańską ekipę znał niemalże od poszewki. Najpierw przez dwanaście lat przywdziewał czerwono-niebieską koszulkę, potem czekało go sześć krótkich epizodów jako szkoleniowiec Steauy i właśnie podczas czwartej odniósł wspominany dzisiaj sukces. Przez to, że znał zawód piłkarza, to robił wszystko, by zawodnicy nie odczuwali dyskomfortu ani stresu. Jego odprawy trwały krótko, nie chciał zanudzać swoich podopiecznych, a skład podawał już na trzy dni przed starciem z rywalem, bowiem po co trzymać chłopaków w niepewności.
Gdy już doszło do dnia finału, to oczywiście większość kibiców sądziła, że to ekipa z Katalonii wyjedzie z Sewilli zwycięsko. Steaua ograła w półfinale Anderlecht, ale przeciwko Barcelonie miała być bezradna. Raz, że Katalończycy mieli lepszych grajków, a dwa – byli bardziej doświadczonym zespołem niż drużyna z Rumunii. Jednak w meczu tej różnicy specjalnie nie było widać. Zarówno Steaua jak i Barcelona stwarzały sobie sytuacje, ale ich próby lądowały albo na trybunach, albo w „koszyczku” u golkiperów. W końcu te 90 minut nieemocjonującej walki zostały zakończone i czekała nas dogrywka, a że i w niej napastnicy nie znaleźli drogi do bramki, to sędzia zarządził rzuty karne. Po nich, łatwo było wywołać zawodnika spotkania, którym bez zawahania został Helmuth Duckadam, który wybronił wszystkie cztery jedenastki strzelane przez Katalończyków. Steaua wygrała 2-0 i Emeric Jenei mógł wznieść puchar.
Jednak najlepiej o skali tej wygranej i tego sukcesu świadczy wypowiedź napastnika bukaresztańskiej ekipy, Victora Piturcy. – W 1984 roku byłem wraz ze Steauą w Gijon. Wtedy kupiłem dla swojego małego synka koszulkę Barcelony, mojego ulubionego zespołu. Nie pomyślałem nawet przez moment, że za chwilę ogram tę drużynę w finale. (…) Nie myślałem wtedy o swoich urodzinach. Byłem za bardzo skupiony na meczu. Jednak kiedy teraz o tym wspomniałeś, to masz rację. W każdym razie jak w tamtym momencie mógłbym zainteresować się swoim świętem?!.