Tomasz Kłos: – Nigdy nie byłem układny

redakcja

Autor:redakcja

21 czerwca 2011, 14:26 • 8 min czytania

– Jak szliśmy się napić, to mówiliśmy selekcjonerowi. Ufał nam i wiedział, że niezależnie od tego, czy jeden weźmie łyka, czy drugi wypije pięć piw, to na drugi dzień wszyscy będą jednakowo zasuwali. Wtedy też jeden zawodnik wymagał tego od drugiego, bo tworzyliśmy zespół. Sprawa Boruca i Ł»ewłakowa została natomiast zupełnie niepotrzebnie rozdmuchana. Smuda zdecydowanie przesadził z reakcją, podjął pochopną decyzję. Ani Engel, ani Janas nie zrobiliby z tego afery – mówi w wywiadzie dla Weszło Tomasz Kłos, 69-krotny reprezentant Polski.

فKS, w którym pełni pan rolę menedżera, dostał licencję na grę w Ekstraklasie. Pan akurat był w Warszawie i czekał na decyzję Komisji Licencyjnej. Stres panu towarzyszył?

Było trochę niepewności. Nie jesteśmy Lechem, Legią czy Wisłą, które mają świetne stadiony, ogromne zaplecze finansowe. U nas główny problem to właśnie brak obiektu sportowego. Nowy powstanie dopiero za kilka lat, a my na razie musimy grać w Bełchatowie. W teorii przez cały sezon, ale w praktyce zamierzamy to zmienić. Liczymy, że jak tylko wyeliminujemy wszystkie usterki, dokonamy odpowiedniego remontu, to nasz stadion zostanie dopuszczony do rozgrywek. Przed startem ligi na pewno jednak nie zdążymy.

Trzy lata temu فKS licencji nie dostał. Historia mogła zatoczyć koło?

Nie wydaje mi się. Tym razem o wiele więcej spraw było pewnych, w stu procentach dogranych. W zeszłym sezonie klub nie dość, że miał wystarczający do awansu budżet, to spłacił cztery miliony długów. Kuba Urbanowicz i Filip Kenig przyszli w niezwykle trudnym dla فKS momencie, znacząco pomogli temu klubowi. Dziś فKS powoli wraca na prostą.

Pomaga pan w ŁKS przy transferach, komentuje mecze w telewizji. Coś jeszcze?

To wszystko. Komentuję jedynie Bundesligę, a w Łodzi – wspólnie z Tomkiem Wieszczyckim – dbam o pion sportowy. Przed rokiem bez jakiegokolwiek budżetu transferowego zbudowaliśmy drużynę, która weszła do Ekstraklasy. To nasz duży sukces.

Jeśli natomiast chodzi o komentowanie, wiele osób uważa, że nie ma pan czym się chwalić.

Dlaczego?

Zdaniem pana kolegów z boiska, czasami ciężko zrozumieć pański komentarz.

Skoro nie mogą mnie zrozumieć, to może mówię zbyt skomplikowanym językiem? Może nie rozumieją niektórych sformułowań? Co dokładnie o mnie powiedzieli? Jąkam się?

„Jak się bierze za komentowanie, to nie da się go zrozumieć. Ma problem, żeby wyciągnąć wniosek. Na siłę szuka jakichś słów, których nie zna” – to opinia jednego z nich.

Aha. Każdy ma prawo do własnej opinii. Mnie takie komentarze nie ruszają, spływa to po mnie.

Spełnił się pan jako piłkarz?

Tak, ale tylko do pewnego stopnia. W futbolu osiągnąłbym znacznie więcej, gdybym miał inny charakter. Nigdy nie byłem aniołkiem i poniosłem tego konsekwencje. Nie byłem też układny, nie zawsze słuchałem przełożonych. Nie było tak, że prezes tylko kiwnął palcem, a Kłos leciał i się podporządkowywał. Miałem swoje zdanie, nigdy się z tym nie kryłem i niejednokrotnie ponosiłem tego konsekwencje… Kiedyś podpisywałem kontrakt z Kaiserslautern, byliśmy dogadani, ale potem zmienili ustalenia. Dla mnie przekaz był jasny – nie szanują mnie. Odpowiedziałem tym samym.

Tam też popadł pan w konflikt.

Ale to nie był konflikt z mojej winy. Zawsze powtarzałem, że prawdziwym zaszczytem jest dla mnie gra w reprezentacji. Mój klubowy trener, Andreas Brehme dogadał się z Jerzym Engelem, że w kadrze zagram 45 minut. Zaraz później mieliśmy w Bundeslidze bardzo ważny mecz… Uzgodniłem z selekcjonerem, że wejdę na boisku w drugiej połowie. Wyszedłem jednak w pierwszym składzie, bo Jacek Bąk złapał kontuzję przed meczem. Miałem zejść w przerwie, ale wcześniej Jacek Zieliński też zgłosił uraz. Zresztą, ja też zacząłem mieć problemy ze zdrowiem. Jak wróciłem do klubu, to miałem przerąbane.

Często pan podpadał trenerom, prezesom?

Myślę, że nie. Chociaż w wielu klubach, praktycznie w każdym, zawsze przytrafiała mi się jakaś nieprzyjemna sytuacja. Kiedyś w Wiśle, gdy grałem u wszystkich trenerów – Kasperczaka, Liczki, Petrescu – nagle okazało się, że nie jadę na obóz. To była decyzja Cupiała, właściciela klubu.

Dlaczego?

Petrescu długo rozmawiał z prezesem, przekonywał do samego końca, bym był w zespole. Cupiał się zaparł, pozostał nieugięty. Doszły mnie potem słuchy, że obwiniano m.in. mnie i Radka Majdana za porażkę z Panathinaikosem Ateny, że jesteśmy kiepscy.

Petrescu wielu polskim piłkarzom się nie podobał.

To trener, który uwielbia ciężką pracę. On kocha patrzeć, jak wszyscy zapieprzają. Kiedyś, gdy on był piłkarzem, bardzo ciężko harował i teraz tego wymagał od innych. Każdy z nas musiał dawać z siebie na każdym treningu maksimum swoich możliwości, niekiedy nawet więcej. Przy takim systemie pracy niektórzy nie wytrzymywali. Nie zdobył z Wisłą mistrzostwa, więc zaczęto mówić, że po prostu nas zajechał. Rzeczywiście, trochę przeholował.

To piłkarze zwolniliście Petrescu?

Nic o tym nie wiem, ja już wtedy byłem w rezerwach.

Petrescu pokazał w innych klubach, że dzięki prawdziwej harówce można odnieść sukces. Polscy zawodnicy są zbyt leniwi, żeby tak ciężko pracować?

Byłem w różnych klubach, miałem różnych trenerów – Andreas Brehme, Otto Rehhagel czy Guy Roux – ale tak ciężko nigdy nie trenowałem. Jednego dnia na pierwszym zajęciach musieliśmy przebiec 25 okrążeń po 400 metrów, po kilku godzinach były drugie zajęcia. To była prawdziwa męczarnia! Gdybyśmy wygrali ligę, ogromne zmęczenie poszłoby w niepamięć. Ale stało się inaczej.

Zdobył pan w swojej karierze trzy mistrzostwa. Które było najważniejsze?

Wszystkie były wyjątkowe. To z ŁKS było moim pierwszym, niezapomnianym. Z Wisłą odważnie natomiast atakowaliśmy Ligę Mistrzów. Real Madryt był nie do przejścia, ale Panathinaikos? Do dziś tego nie rozumiem. Klub popełnił jednak dwa duże błędy, sprzedając pół roku wcześniej Mirka Szymkowiaka i tuż przed Champions League Maćka Ł»urawskiego. Gdyby Cupiał się wstrzymał z tymi transferami, miałby upragnioną Ligę Mistrzów.

Kiedyś dyrektor Polpharmy mówił: „Tomek miał niezły ból głowy, my też. Na szczęście, mamy Etopirynę”.

Była nawet reklama z moim wizerunkiem „Serce pęka, ale głowa nie boli”. To, co zrobił mi wtedy trener Janas, było strzałem prosto w serce… Przez długi czas byłem rozgoryczony, nie mogłem sobie z tym poradzić. Byłem pewien, zresztą nie tylko ja, że weźmie mnie na mistrzostwa świata.

Etopiryna na serce nie pomagała.

Ale na ból głowy już tak (śmiech). To był potężny, bardzo potężny cios od selekcjonera. Mówi się, że czas leczy rany, ale takie historie zostają w pamięci do końca życia. Nie ukrywam, że przez długi czas unikałem Janasa, nie chciałem z nim gadać. Minęło pięć lat, ale zadra w sercu została.

Pan od dłuższego czasu przyjaźni się z Tomaszem Hajto. To przykład, że dobry piłkarz wcale nie musi prowadzić sportowego stylu życia?

Taki tok rozumowania, że trzeba wieść zdrowe i sportowe życie, obowiązuje tylko w Polsce. Za granicą nikt nie zwraca na to uwagi. Trenera interesuje jedynie to, jak zawodnik jest przygotowany do treningu i do meczu. Jeśli wygląda w porządku, to nikt się nie przyczepi. Niezależnie od tego, co robiłeś poprzedniej nocy. Każdy piłkarz ma coś „za skórką”, swoje musi przeżyć. To normalne. Nie można też być za grzecznym, trenerzy takich nie lubią.

Pan ma dużo na sumieniu?

To znaczy?

Zacznijmy od hazardu. Dużo pan przegrał w kasynach?

(śmiech) Nie liczyłem nigdy. Przyznaję, że chodziłem po kasynach. Kilkukrotnie byłem w Polsce, byłem też w Las Vegas. Dopóki wszystko kontrolujesz, nie ma w tym nic złego.

Jak poszło w Las Vegas?

Jak jesteś w takim miejscu, to nie patrzysz na pieniądze. Nie grasz po to, żeby wygrać. Kiedyś takie miejsca widziałem tylko na filmach, nagle w jednym z nich się znalazłem. Wtedy liczy się tylko dobra zabawa, nic więcej. Dopiero następnego dnia sprawdzasz zawartość portfela (śmiech).

Dużo pan pił, palił?

Nie, raczej nie… Chociaż wiadomo, że jak ktoś ma urodziny, imieniny, przychodzi przerwa w rozgrywkach, to napić się trzeba. Alkohol jest przecież dla ludzi. Będąc w klubie, można popić raz jeden, drugi, ale za trzecim organizm odmówi już posłuszeństwa. Zawodnik sam wtedy skreśla się u trenera.

Na zgrupowaniach kadry dużo było alkoholu?

Nie. Zarówno trener Engel, jak i Janas pozwalał wypić jedno piwko czy dwie lampki wina. Alkohol nikomu przecież nie szkodzi, o ile nie przegnie się pały. Każdy z nas wiedział, że jednego wieczoru może pozwolić sobie na odrobinę luzu, ale następnego dnia od samego rana trzeba zapierdalać.

Nie wierzę, że nie piliście za plecami selekcjonerów. Ł»e nie mieliście swojej afery lwowskiej, która po prostu nie wyszła na jaw.

Jak szliśmy się napić, to mówiliśmy trenerowi. Jak były to nawet trzy piwa, to trener o tym wiedział. Ufał nam i wiedział, że niezależnie od tego, czy jeden weźmie łyka, czy drugi wypije pięć piw, to na drugi dzień wszyscy będą jednakowo zasuwali. Wtedy też jeden zawodnik wymagał tego od drugiego, bo tworzyliśmy zespół.

Dziś, patrząc na kadrę Smudy, można odnieść inne wrażenie.

Sprawa Boruca i Ł»ewłakowa została zupełnie niepotrzebnie rozdmuchana. Smuda zdecydowanie przesadził z reakcją, podjął pochopną decyzję. Rozmawiałem o tym z Michałem i w tym, że podczas dwunastogodzinnej podróży wypili sobie z Arturem dwie małe buteleczki wina, nie ma nic złego. To przecież nie przestępstwo. Ani Engel, ani Janas nie zrobiliby z tego afery.

Kłos i Hajto znani są jako piłkarze z charakterem, z jajami. Nie brakuje kadrze takiego duetu w obronie?

Na pewno reprezentacji brakuje jednego, dwóch piłkarzy, którzy potrafią walnąć pięścią w stół, użyć kilku naprawdę mocnych słów i wstrząsnąć zespołem, kiedy nie idzie. Taki był Hajto, taki był też Świerczewski. Oni wiedzieli, kiedy i co należy powiedzieć. Dziś w reprezentacji nie widzę nikogo o podobnej charyzmie.

ROZMAWIAف PIOTR TOMASIK

Tomasz Kłos: – Nigdy nie byłem układny
Reklama

Najnowsze

Anglia

Maresca potwierdza. Zawodnicy Chelsea wracają po kontuzjach

Braian Wilma
0
Maresca potwierdza. Zawodnicy Chelsea wracają po kontuzjach
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama