Porozmawiajmy chwilę o prawdziwym futbolu…

redakcja

Autor:redakcja

20 czerwca 2011, 14:53 • 6 min czytania

– Marek Bęben bronił w okręgówce, jak miał 51 lat. Ale on robił przerwy. To nie był taki wyczyn, jak mój. Jestem wyjątkowy. W szatni śpiewają o mnie „Forever Young”. Ł»yczę każdemu, gdzie jest i cokolwiek robi, żeby ktoś go tak uhonorował. Nawet, jeśli będzie to tylko dziesięć osób – mówi Edward Ambrosiewicz, ulubieniec kibiców Szombierek Bytom, od wczoraj także ich bohater. Tak, tak – facet, który w lidze bronił w sezonie 1983/84 ciągle jeszcze gra w piłkę! W 1987 i 1992 roku awansował z „Szombrami” do ekstraklasy, teraz powtórzył to w okręgówce.
Pięć lat temu taki scenariusz był raczej tym z serii science fiction. Drużyna przegrała 0:8 z Sarmacją Będzin, a klubowa kasa była tak pusta, że nawet drzwi do V ligi zostały w pewnej chwili zamknięte. Zaczęto więc od B klasy i w cztery lata zrobiono trzy awanse. Nie udało się tylko rok temu, w tym też był blisko klapy. Kto wie, co by się stało, gdyby w sobotę, kwadrans przed końcem decydującego o awansie spotkania Urania Ruda Śląska wykorzystała karnego…

Porozmawiajmy chwilę o prawdziwym futbolu…
Reklama

– Nie wykorzystałaby. Nie ma szans. Wiedziałem, że to obronię – zaczyna 47-letni Ambrosiewicz. – Jesienią już z nimi graliśmy i też się nie dałem. A nawet, jakby strzelili, to i tak byśmy wygrali. Po prostu wbiegam na pole karne i strzelam…

Skąd ta pewność? Tak dużo goli strzelił pan na pozycji bramkarza?

Nie, jednego strzeliłem, ze Spartą w tym sezonie. Wcześniej próbowałem w Hutniku, ale nigdy nie wpadało. Z Uranią bym strzelił. Byłem nakręcony. Chciałem tego awansu. Dla nas to wielkie wydarzenie. Przeszliśmy od B klasy do IV ligi. I idziemy dalej!

Bohater Bytomia chyba trochę poświętował. Dzwoniłem do pana od południa, ale dopiero pod wieczór udało się pogadać.

Ja wiem czy bohater? Zrobiłem to, co miałem zrobić. Bramkarz jest od bronienia, napastnik od strzelania. Chyba trochę szczęścia miałem.

A co z tym świętowaniem?

Kartę przekładałem, nie widziałem, że ktoś dzwonił. Ogólnie zaczęło się już na stadionie. Wskoczyłem na płot, pobiegłem wśród kibiców, krzyczałem „Kto wygrał mecz” i takie tam. Potem przenieśliśmy się do szatni. Każdy był wyczytywany. Na koniec mieliśmy wspólne piwo. Było na spokojnie. Huczniejsze obchodzenie awansu ma być w przyszłym tygodniu.

Dla pana to już czwarty awans w karierze. Dwa do ekstraklasy i dwa do IV ligi. Można jakoś porównać ten dzisiejszy z tym, dajmy na to, w 1987 roku?

Naprawdę, powiem szczerze, że to są porównywalne sprawy. Wiadomo, że wtedy byli lepsi piłkarze i większe pieniądze. Szewczyk, Lisek, Cygan itd. Ale jeśli chodzi o emocje, to jest tak samo! Nie chodzi o to, czy się wchodzi do A klasy czy do ekstraklasy. Ważne, że jest sukces i motywacja do dalszej pracy. Jest święto, satysfakcja. Jak zobaczyłem tych kibiców, co śpiewają „Edek, Edek”… No coś niesamowitego. Tysiąc kibiców było na trybunach. Piękna publiczność. Ja robię to właśnie dla nich! Dla klubu, nie dla pieniędzy. Na meczu była też moja rodzina. Im dedykuję ten sukces.

„W bramce prawie 50-latek, a napastnicy mają po 37 lat. W meczu z nami nie zaistnieli. Musieliby jeszcze wzmocnić skład”. Widział pan tę wypowiedź trenera Gazobudowy Zabrze, Jana Frączka?

Nad wzmocnieniami jeszcze pomyślimy. Ale kogo w ogóle obchodzi wiek? Jak widać można awansować nawet z 47-latkiem. Jestem lepszy od tych młodych. Potrafię ustawiać zespół, z refleksem też jest dobrze. W każdej drużynie musi być kilku doświadczonych zawodników. Szacun dla Marka Kubisza. Dzisiaj grał od początku, to znaczy w sobotę, bo ja ciągle żyję tym dniem i całkiem inaczej to wyglądało. Dyrygował grą. Naprawdę mówi się często, że za stary, że to, że tamto, ale jak ktoś potrafi grać, poczuł wielką piłkę, to na niższym szczeblu nie zapomni jak się kopie piłkę.

Zostaje pan w Szombierkach?

Tak, zostaję na pewno. Będę dalej szukał swojego następcy, cały czas to robię. Puszczę młodych, ale jak będzie potrzeba, to wejdę do bramki. Robiłem tak kilka razy, ale potem była prośba, żeby wejść. Ł»eby podbudować. Ostatnio tak zależało mi, żeby grać w tych decydujących o awansie meczach, że jechałem na środkach przeciwbólowych.

Jeszcze cztery takie sezony i pobije pan rekord Marka Bębna.

On bronił w okręgówce, jak miał 51 lat. Ale robił przerwy. To nie był taki wyczyn, jak mój. Jestem wyjątkowy. W szatni śpiewają o mnie „Forever Young”. Ł»yczę każdemu, gdzie jest i cokolwiek robi, żeby ktoś go tak uhonorował. Nawet, jeśli będzie to tylko dziesięć osób.

Czyli, co? Już pan pobił?

No chyba tak, jestem z siebie dumny. Ja to w ogóle byłem zdolnym juniorem i żałuję, że nie zrobiłem większej kariery. Szkoda mi zwłaszcza reprezentacji Polski. W wieku 16 lat grałem w ekstraklasie. Sędzia z Suwałk polecił mnie trenerowi Broniszewskiemu, to i w młodzieżówkach byłem. Biła się o mnie Legia Warszawa. Nawet kontrakt podpisałem. Wziąłem pieniądze na dziesięć miesięcy z góry, ale potem oddałem. Sądy, nie sądy. Straszna kołomyja była.

Czemu nie chciał pan grać w Legii?

Byłbym rezerwowym. Tam grał Jacek Kazimierski. Musiałbym być tym drugim, a w Bytomiu miałem szansę być pierwszym. Wiesław Surlit, legenda Szombierek, wyjechał za granicę i ja miałem iść na jego miejsce. W dodatku mogłem pracować pod okiem Huberta Kostki. No i wybrałem ten Bytom. Debiutowałem w 1983 roku i gram tutaj do dziś! Z przerwami oczywiście, bo trochę klubów w życiu zwiedziłem.

Ten awans to jest kolejny rozdział w nowej, pięknej historii Szombierek? Może jeszcze w ekstraklasie pana zobaczymy.

He, He. Dobrze by było. Cieszę się, że tak się skończyło, bo presja była ogromna. Gdybyśmy nie awansowali, to klub mógłby się rozpaść. Zawodnicy by odeszli, środki finansowe by znikły. Każdy, kto kładzie pieniądze, chce grać coraz wyżej. A my ostatni rok przekoczowaliśmy w okręgówce. Na szczęście udało się. Podkreśliłbym znakomitą atmosferę w szatni, naprawdę jestem dumny z tych młodych chłopaków.

Jak pan grał z Szewczykiem i resztą w Szombierkach, to niektórych młodych pewnie jeszcze nie było na świecie. Wypytują dziś o pana karierę, o dawne dzieje klubu?

Teraz to wszystko mają w Internecie. Wejdą sobie przeglądarką i czytają. Na 90minut jest cała moja kariera opisana. Wszystkie kluby, w jakich grałem, ile meczów zagrałem itd.

No, ale ludzie na ulicy pewnie zagadują. Po meczu z Uranią ma pan podobno flaszkę u każdego kibica Szombierek.

Tak. Znają mnie tutaj. Podchodzą, gratulują. Pracuję jako zaopatrzeniowiec w dużej firmie budowlanej. Wcześniej byłem też administratorem spółdzielni mieszkaniowej. Nawet wczoraj ledwo się gdzieś ruszyłem, a już mnie ktoś klepie po plecach i tylko „Edziu, Edziu, gratulacje”. Bo dla nich to ja nie jestem Ambrosiewicz. Ja Edek jestem. Zapraszam na mecze w przyszłym sezonie! Nie damy plamy. Zrobię wszystko, żeby jeszcze więcej o mnie pisano.

ROZMAWIAف PAWEف GRABOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama