– Wszystko idzie w dobrym kierunku – napisał na swoim Twitterze chilijski agent, Fernando Felicevich. Pół roku temu było tak samo. Wtedy „klepnął” transfer Gary’ego Medela do Sevilli. Teraz te kilka słów wprawiło w zadowolenie inne hiszpańskie miasto, Barcelonę. Na Camp Nou przeprowadza się najlepszy piłkarz ligi włoskiej. To on ma być brakującym ogniwem Barcelony, impulsem, który pozwoli tej drużynie podtrzymać tempo z sezonu 2010/2011 i kimś kto wywrze presję na trójkącie „MVP”. Najbardziej oczekiwany transfer ostatnich miesięcy właśnie się dokonuje. Alexis Sanchez.
– Jestem szczęśliwy w Udine, ale w moim wnętrzu płonie ogień… Pragnienie, aby pokazać wszystkim, że jestem topowym zawodnikiem – dyplomatycznie wypowiedział się pierwszy Chilijczyk w historii Barcy. Dyplomatycznie, choć, musimy przyznać, barwnie. Przez długi czas dmuchał na zimne. Anglia? Zawsze o niej marzył. Hiszpania? Też. Real? Podziwiał Galacticos jako dziecko. Malaga? Podoba mu się. I wszystko mu się podobało poza rozmowami z mediami. – Wolę przemawiać na boisku – powtarzał w nielicznych wywiadach, a raczej rozmówkach.
Aż w końcu się wygadał przed kolegami na zgrupowaniu reprezentacji. – Idę do Barcelony – zapowiedział, nie zważając na to, że jego kumple mogą mieć kontakt z prasą. Ale i tym się specjalnie nie przejął. Wziął się za odpisywanie na smsy i maile z gratulacjami. Bo ośmieszanie obrońców Juventusu i nagrody dla MVP w Serie A to jedno, a przejście do Barcelony to drugie. – Teraz jedyne, co mu pozostało, to chyba transfer na inną planetę – nie krył dumy były selekcjoner młodzieżówki Chile, Jose Manuel Sulantay.
Według hiszpańskich mediów, transakcja powinna się zamknąć w ok. 38 milionach euro, mimo że do niedawna działacze Udinese twierdzili, że 25 milionów jest warte… samo ramię Alexisa. – To może być drugi Maradona. Jeśli prezes Palermo wycenia Javiera Pastore na 40 milionów, ciężko odgadnąć, ile będzie kosztowała nasza gwiazda – zastanawiał się skaut Udine, Andrea Carnevale.
Władze ze Stadio Friuli w końcu musiały się ugiąć i podjąć rozsądną decyzję. Z niewolnika nie ma pracownika i, choć Sanchez od razu by się pewnie nie zbuntował, to z pewnością nie byłby zbyt szczęśliwy z kolejnego sezonu w tym samym klubie. Ile można czekać…
Wypytywali o niego wszyscy najlepsi i najbogatsi. Do niedawna wyglądało na to, że trafi do Manchesteru. City czy United? Nie wiadomo. Wśród zainteresowanych wymieniano też Inter, Real, Juventus, Romę, aż do gry wkroczyła Barcelona. A takim klubom się nie odmawia…
Historia Alexisa Sancheza to z pozoru losy typowego chłopaka z Ameryki Południowej, któremu życie uratował futbol. W 31-tysięcznej Tocopilli, w której większość ludzi haruje w kopalniach lub łowi ryby – rodzice Alexisa właśnie z tego żyli – on mył samochody. – Pamiętam, że zarobione pieniądze wydawał na ubrania. Zawsze lubił być dobrze ubrany, tak jak teraz – wspominał w chilijskich mediach jeden z jego pierwszych trenerów, Juan Segovia. Bo Sanchez, poza całą skromnością wpojoną przez speców od PR, ma w sobie coś ze szpanera-showmana. Niedawno stwierdził, że chciałby zostać aktorem, gdyby nie jeden problem… – Mógłbym występować w chilijskich filmach, ale to produkcje Hollywood ogląda cały świat. Widzę siebie w roli policjanta lub… kogoś z NASA. Ale najpierw musiałbym się nauczyć angielskiego, czyli… mam przejebane – mówił.
Nie będziemy się nad nim pastwić. Możemy przypuszczać, że nie miał kiedy, ani jak przyswoić tego języka. Całe dzieciństwo spędził chyba nawet poniżej poziomu ubóstwa. W mało stabilnej ceglanej chatce podtrzymywanej grubymi drewnianymi palami. – Dzięki Bogu, pomimo takich warunków matka potrafiła troszczyć się o dzieci. Ale gdyby Alexis został tam na dłużej, na pewno skończyłby źle. Jego przyjaciele potrafili się zabawić w niekoniecznie pozytywny sposób – opowiadał jeden z jego nauczycieli.
Już jako ośmiolatek musiał wiedzieć, co to marihuana lub kokaina i jak trafić do najbliższego dealera. Wtedy wujek zaproponował mu, aby przeniósł się do położonej 1300 kilometrów dalej Rancagui, aby mógł trenować w szkółce Universidad Catolica. Skorzystał z propozycji, ale po dwóch latach wrócił. – Nie potrafił się przystosować – utrzymuje Segovia.
Paradoksalnie powrót do Tocopilli był dla niego strzałem w dziesiątkę. Bo właśnie tam zaczął pokazywać, co potrafi. Nie miał skończonych jedenastu lat, kiedy powtarzał nauczycielom: „będę najlepszym piłkarzem na świecie”. A ich irytowało, że prawie codziennie zapominał z domu plecaka. Miał to gdzieś, był pewny siebie, bo widział, że rówieśnicy nie dorastają mu do pięt. Matka potrafiła powstrzymać go od zejścia na złą drogę, ale… – Nikt nie może powiedzieć: “ja mu pomogłem materialnie”. Kiedy szedł na mecz, stawiał sprawę jasno: “gram dla was, ale macie mi kupić buty”. Wiedział, ile jest wart. I zawsze przynosił do domu jakąś kasę – cytuje ludzi z jego otoczenia kataloński Sport.
Powoli zaczęły się zgłaszać kluby, a raczej klubiki z okolicy. – Jest turniej w Iquique, moglibyście nam go wypożyczyć na parę dni? – takie pytania coraz częściej słyszał Segovia. Najkonkretniejsza okazała się Cobreloa, która w 2003 roku zaprosiła Alexisa do szkółki piłkarskiej. Dwa lat później, jako szesnastolatek, zadebiutował w Copa Libertadores. – Wtedy dorobił się ksywy „Nino Maravilla” (cudowny chłopiec). I wcale mu nie ciążyła, świetnie radził sobie z presją – powiedział nam jego rodak, Alexis Norambuena z Jagiellonii.
Zyskał nie tylko ksywę, ale również coś, o czym marzy każdy Latynos uganiający się za piłką. Kontrakt z europejskim klubem. Udinese zapłaciło za niego 3 miliony dolarów i wypożyczyło najpierw do Colo Colo, potem do River Plate. – Kontuzja kostki nie pozwoliła mi się w pełni rozwinąć. Ale potem grałem w każdym meczu, mimo że Diego Simeone rotował składem. I, co ważne, zdobyliśmy mistrzostwo – podkreślał w rozmowie z hiszpańskim „Don Balon”.
Zanim na dobre podbił Włochy, miał dwa średnie sezony. Takie na przetarcie. Ale w końcu wypalił. Razem z Antonio Di Natale stworzył najbardziej bramkostrzelny duet Serie A. Galatasaray, które kusiło go rok wcześniej, mogło o transferze zapomnieć. Trener Romy, Vincenzo Montella przed meczem z Udinese przestrzegał: – On robi niesamowitą różnicę. Wywiera ogromną presję na defensywnych pomocnikach. Jesteśmy gotowi na ten mecz, ale… lepiej, żeby nie grał.
Zaczęły się też porównania do największych legend chilijskiego futbolu. – To typowy, radosny piłkarz z chilijskiej wioski. Symbol, że można coś osiągnąć, jak Ivan Zamorano czy Marcelo Salas – można było przeczytać w hiszpańskiej prasie. – Oni byli goleadorami, głównie wykańczali akcje. Alexis jest kompletny, bardziej przypomina mi Cristiano Ronaldo – oceniał były selekcjoner Chile, Nelson Acosta. – To fantastyczny piłkarz, także z punktu widzenia ekonomicznego – dodawał prezes Interu, Massimo Moratti. – Mógłby grać i w Realu, i Barcelonie – wtórował mu Alfredo Di Stefano. – To kalka Messiego – pisali dziennikarze Sportu. Z tą ostatnią opinią nie zgadzał się Sulantay: – Sanchez nie strzela tylu goli, co Argentyńczyk, ale lepiej radzi sobie w odbiorze.
Mimo że w marcu twierdził, że nie zamierza opuszczać Serie A, w końcu dał się skusić na wyjazd. Do drużyny najlepszej na świecie, ale i specyficznej. Bo żeby wyróżniać się w Barcelonie, trzeba zrozumieć jej filozofię i wpasować w jej taktykę. A to może potrwać. Tak jak w przypadku Ibrahima Afellaya.
– Alexis nie przestaje mnie zaskakiwać. Już jest w czołowej szóstce najlepszych piłkarzy na świecie i jestem przekonany, że jeśli postawi sobie za cel bycie najlepszym, to go zrealizuje. W U-20 też taki był. Razem z Arturo Vidalem klepali sobie do głowy, że muszą kiedyś zdobyć mistrzostwo świata. I dalej w to wierzą… – puentuje Sulantay.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA