Reklama

Bananowa Hiszpania: Klasyczny kosmos w La Liga

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2017, 14:52 • 5 min czytania 15 komentarzy

Choć sytuacja Realu Madryt w lidze jest oczywiście komfortowa, wciąż odnoszę wrażenie, że obecny stan rzeczy wyjątkowo sprzyja utracie czujności. Fakt, trzy punkty przewagi i zaległy mecz brzmią z pozoru dobrze. Gdyby jednak wywrócić to wszystko na lewą stronę i napisać, że Królewskich za sekundę czeka „El Clásico”, które z logiki potrafi regularnie robić największego idiotę, a w razie ewentualnego potknięcia każda kolejna wpadka może wzniecić pożar paniki, gdzieś z tyłu głowy ma jednak prawo zapalić się czerwona lampka“, pisałem równo tydzień temu w temacie moich “przedklasykowych” przemyśleń.

Bananowa Hiszpania: Klasyczny kosmos w La Liga

Cóż, już nawet abstrahując od porażki Realu, pewnie byłbym niezwykle dumny z tego, że udało mi się sprzedać jakąś cenną refleksję. Byłbym, gdyby – no właśnie – nie wydawała się ona aż tak oczywista. Dziś już zaczyna się przerzucanie terminarzami obu zespołów, gadki o pocałunku śmierci wyniszczającej grze na dwóch frontach, domorośli psycholodzy zaś doszukują się u piłkarzy Zinédine’a Zidane’a pierwszych oznak głębokiej depresji, jakby ci właśnie zebrali w papę kolejną “manitę”.

Że liga stała się ciekawsza, to jasne jak słońce. Tak samo zresztą jak to, że Real wczoraj przegrał w iście frajerskim stylu. Tak czy owak, wciąż uważam, że ani poczucie wygody przed Klasykiem, ani wieszczenie rychłej katastrofy już po porażce nie są do końca adekwatne. Pisząc wprost – choć Królewscy byli świadomi stawki starcia, przez cały sezon pracowali na to, by na wczorajszą wpadkę móc sobie pozwolić. Nieliczenie się z ewentualnym potknięciem w “El Clásico” w przypadku i jednych, i drugich stanowiłoby przecież  akt wyjątkowego zuchwalstwa.

Tak więc – uwaga, będzie kontrowersyjnie – Real wciąż wbrew pozorom nie przepieprzył ligi. Powiem więcej – cały czas znajduje się w teoretycznie lepszej sytuacji niż Barcelona. Żeby nie było jednak zbyt cukierkowo, Królewscy muszą w najbliższym czasie stawić czoła dość palącemu problemowi. Wczorajsza czerwień Sergio Ramosa oznacza, że na teraz Zinédine Zidane ma w kadrze tylko jednego zdrowego stopera – Nacho. Kolejnej kontuzji Garetha w kategoriach osłabienia traktować się bowiem nie da.

* * *

Reklama

Oczywiście, z jednej strony szkoda mi tego, że Królewscy dali się załatwić w taki a nie inny sposób (zagadka tysiąclecia – dlaczego Marcelo nie faulował na samym początku tej ostatniej akcji?!). Był to bowiem jeden z tych meczów, w których paradoksalnie znacznie mniej niż 2:3 bolałaby porażka 1:3. W podobnych sytuacjach zawsze przypominam sobie jednak o tym, że jeśli lubię Real, to w głównej mierze właśnie dlatego, że niemal zawsze robi wszystko, by droga do ostatecznego zwycięstwa była jak najbardziej kręta. “Los Blancos” najzwyczajniej w świecie nie potrafią triumfować w myśl banalnych regułek. Na szukaniu kwadratowych jaj koniec końców przejechali się oczywiście nie raz i nie dwa, ale czy to nie na tym polega cały urok? Futbol w pierwszej kolejności ma przecież za zadanie dostarczać emocji.

Jakkolwiek spojrzeć, fajnie będzie móc dalej przeżywać mecze z Deportivo czy Granadą. Do podtrzymania dramaturgii wcale nie będzie potrzebny zaś podział punktów. I choć mimo wszystko nawet pod groźbą tortur obecnie nie odważyłbym się wytypować, kto ostatecznie sięgnie po mistrzostwo, jestem dziwnie przekonany o tym, że do końca rozgrywek zarówno Real, jak i Barcelona gdzieś jeszcze wywiną orła. Nie ustaliłem jeszcze tylko chronologii zdarzeń.

* * *

Co do samego meczu, nie będę raczej zbyt oryginalny – był to zdecydowanie najlepszy Klasyk od dawna. Taki, który po raz kolejny udowodnił, że głoszenie wszelkiej maści prognoz może co najwyżej obrócić się przeciwko tobie i bezczelnie zaśmiać ci się w twarz. Taki, w którym dyskutowanie o tym, czy wygrał lepszy zdecydowanie mija się z celem. Wczoraj równie świetni byli zarówno zwycięzcy, jak i polegli.

Jeśli chodzi o moje osobiste doznania, niedzielny bój bardzo mocno przypominał mi ten z sezonu 2013/14, gdy Real przegrał u siebie 3:4. Wówczas także bezpośrednią czerwoną kartkę w drugiej połowie zobaczył Sergio Ramos, a Santiago Bernabéu hattrickiem uciszył Lionel Messi. Wówczas przed wykonywaną przez Argentyńczyka przy stanie 3:3 jedenastką Bóg nie wysłuchał moich modlitw, wczoraj – nie pomogło zamknięcie oczu na czas ostatniej akcji.

Jego chyba naprawdę nie da się zatrzymać w żaden sposób. Na łopatki nie był go w stanie rozłożyć ani ciężki nokaut, ani moje złowrogie gusła.

Reklama

* * *

Po spotkaniu na Santiago Bernabéu najbardziej szkoda mi chyba mimo wszystko Jamesa Rodrígueza. Wczoraj Kolumbijczyk mógł zostać bohaterem. W końcu mógł poczuć się ważny. Choć znalazł się po prostu w odpowiednim miejscu i czasie, by dostawić nogę, był dosłownie o krok od tego, by mizerne w jego wykonaniu poprzednie miesiące w okamgnieniu poszły w niepamięć.

Tak jak jednak dwa sezony temu co drugi strzał wpadał mu w widły, tak teraz coraz częściej przypomina to grecką tragedię – nawet gdy coś w końcu mu wyjdzie, okrutny los z niezależnych od niego przyczyn zaraz brutalnie się z nim rozlicza. Kiedy grał dobrze, zespół kończył sezon z niczym. Kiedy drużyna święciła sukcesy, on znajdował się na aucie. Kiedy mógł okazać się centralną postacią, plany pokrzyżowała mu wizyta przybysza z obcej planety. Trudno o większego pecha.

* * *

Los szybko wyrównał rachunki z Cristiano Ronaldo. Z Bayernem Portugalczyk w bliźniaczej sytuacji zdobył gola, wczoraj – pewnie bardzo chętnie ujrzałby chorągiewkę w górze. Następnym razem pewnie trafi, a arbiter gwizdnie spalonego.

ofsajd

* * *

Nie przeżyłbym wczoraj tylko jednego – gdyby Gerardowi Piqué udało się strzelić na 1:3 po podaniu André Gomesa. To byłoby już zbyt wiele nawet jak dla mnie.

Ban

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
10
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

15 komentarzy

Loading...