To jasne jak słońce, że rozgrywanie meczów w poniedziałek wielkanocny niesie za sobą szereg zagrożeń. Wiedzieliśmy, że niespecjalnie będzie chciało nam się przerywać świętowanie i siadać do oglądania meczu. Wiedzieliśmy, że w takich okolicznościach może być ciężko o frekwencję. Ale że piłkarze myślami będą jeszcze przy rodzinnych stołach? No, tego się nie spodziewaliśmy. Mamy na myśli oczywiście piłkarzy Legii, którzy całą pierwszą połowę mentalnie przesiedzieli jeszcze przy żurku i jajeczku. Od stołu wstali dopiero w drugiej.
Ale tylko po to, by wziąć poobiednią drzemkę.
Najwięcej o tym meczu mówi chyba to, że Korona może opuszczać Łazienkowską ze sporym poczuciem niedosytu. Tak, ta Korona, która w tym sezonie na wyjeździe wygrała tylko dwa mecze i biorąc pod uwagę wyłącznie delegacje jest najgorszą drużyną w całej lidze (11 porażek!). Prawda jest taka, że Legia spokojnie była dziś do opędzlowania. Ofensywa? Coś takiego w warszawskim zespole zupełnie nie istniało. Nadzieję długo mieliśmy tylko w osobie Vadisa, ale od kiedy wdał się w przeciągającą się gadkę z Rymaniakiem, kompletnie zgasł i on. Legioniści byli dziś w ofensywie tak mocni, że aż przez całe dziesięć minut strzelili celnie tylko raz. I to w przypadkowej sytuacji po nieudanym woleju Odjidji-Ofoe, gdy piłka spadła pod nogi Radovicia.
Inne sytuacje warszawskiego klubu? Jedna po prezencie od Mateusza Możdżenia, który umyślał sobie stojąc metr od bramki przyjmować piłkę klatką (Hamalainen jednak nad bramką), druga to niecelny strzał fałszem Radovicia i… I w sumie tyle. Poza tym strzały na wiwat, wrzutki w piszczele rywali i zagrania, które można opisywać za pomocą słów “bez sensu” i “niemrawy”.
Z minuty na minutę rozkręcała się za to Korona, która chyba nie do końca wiedziała jak można dobrać się legionistom do skóry. Z pomocą spróbował wyjść nawet Pazdan – oddał piłkę rywalom na swojej połowie, lecz strzał z dystansu Jacka Kiełba chyba nie był najlepszym pomysłem na rozwiązanie tej akcji. Sytuacje na gola były w sumie dwie, obie w końcówce i w obu paluchy maczał Abalo. Raz poszedł na przebój i wrzucił byle mocniej na typowy chaos, czym nabił Dąbrowskiego, a piłka spadła pod nogi Kiełba (oddał strzał, zabrakło mu precyzji), w drugiej Abalo sam stanął oko w oko z Malarzem, chciał pociągnąć rogalem po długim, ale trochę przesadził z siłą. I trzeba przyznać, że dla sprawiedliwości dziejów byłoby lepiej, gdyby Korona jednak zdołała wcisnąć bramkę.
Legia tym samym trochę skomplikowała sobie sytuację w tabeli. Mogła wyprzedzić na ostatniej prostej Jagę i mieć względny luz przed startem rundy finałowej? Mogła. Świętować mogą za to w Kielcach, gdzie punktów przy Łazienkowskiej nie kalkulowali pewnie nawet w optymistycznych scenariuszach. Za tydzień zagrają mecz o ósemkę z Bruk-Betem.